- Czułem i nadal czuję, że boli mnie szyja, ale nie jest to jakiś straszny ból. W szpitalu przeszedłem kilka badań, ale mimo to lekarze nie byli pewni, czy mam pęknięte kręgi szyjne. Byłem u lekarza, który prowadzi mnie od początku kariery, chciałem bowiem poznać także jego opinię. Okazało się, że kręgi szyjne wcale nie muszą być pęknięte. Więcej będzie wiadomo we wtorek, po wykonaniu rezonansu magnetycznego. Tak czy inaczej czeka mnie teraz kilkutygodniowa przerwa. Chcę się bowiem wyleczyć i wrócić na tor w pełni sił. Poza urazem szyi jestem też cały poobijany, niemal całe ciało mam fioletowe od siniaków. Po tym jak oglądnąłem swój wypadek w internecie mogę dziękować Bogu, że zakończyło się to dla mnie tylko takimi urazami. Wypadek ewidentnie spowodował Nicki Pedersen, który od początku starał się mnie wyprzedzić. Byłem jednak bardzo szybki i cały czas uciekałem Duńczykowi. Przed feralnym wejściem w łuk wyraźnie jechałem na prowadzeniu, wypuściłem motocykl do przodu i nie byłem przygotowany na uderzenie, jakie otrzymałem z tyłu od Pedersena. Straciłem wtedy kontrolę nad motocyklem i bezwładnie upadłem na tor. Janusz jechał tuż za mną i nie mógł mnie w żaden sposób ominąć, dlatego miałem szczęście, że nie doszło do większej tragedii - mówi Mateusz Borowicz, junior Unii Tarnów.