Najbardziej niespodziewany zwyciężca cyklu GP w ostatnich latach. Dość powiedzieć, że jeszcze rok temu bukmacherzy najsłabiej oceniali szanse Brytyjczyka na końcowy sukces i można było zbić dzięki temu nie małą fortunę. Jak wiadomo tytuł jest bardzo ciężko zdobyć, ale jeszcze trudniej obronić. Do tej pory udało się to tylko największym mistrzom: dwukrotnie Tony’emu Rickardssonowi i Nickiemu Pedersenowi.
Tai swoje pierwsze kółka w czarnym sporcie kręcił pod czujnym okiem swojego ojca, byłego zawodnika, Roba Woffindena na torach w Australii. Gdy już było wiadomo, że “Woffy” ma papiery na jazdę rodzina postawiła na powrót na wyspy. Jego pierwszym klubem było Scunthorpe Scorpions. Następnie poprzez dwa lata w Rye House Rockets trafił do Wolverhampton, które reprezentuje do dziś. Z roku na rok stawał się lepszym zawodnikiem, sam stawiał sobie wyższe cele, a dla kibiców był główną nadzieję na przerwanie się postępującego marazmu brytyjskiego speedwaya.
Na polskie tory zawitał już w 2007 roku. Ówcześnie 17 letni Woffinden na tyle spodobał się włodarzom Włókniarza Częstochowa, że podpisano z nim czteroletni kontrakt. Pod Jasną Górą spisywał się znakomicie, szybko stając się jednym z ulubieńców publiczności. Po śmierci ukochanego ojca w 2010 roku i słabszym sezonie ligowym oraz nieudanym debiucie w Grand Prix (14 miejsce i 49 punktów) został wypożyczony na rok do Gniezna, a następnie przeniósł się na Dolny Śląsk, do Wrocławia.
I właśnie od roku 2012 zaczął się jego marsz w górę. Dobrą jazdę uniemożliwiały mu kontuzje i nikt nie spodziewał się tego, co wydarzyło się w roku następnym: złoty medal Mistrzostw Wielkiej Brytanii, trzeci zawodnik Enea Ekstraligi, a co najważniejsze Indywidualne Mistrzostwo Świata i to osiągnięte mimo dwukrotniie łamanego obojczyka.
Teraz “Tajski” słynący z zamiłowania do tatuaży stawia sobie za cel utrzymanie się na szczycie i jak najlepszą jazdę. Zeszłoroczna kontuzja nie jest jeszcze w pełni zaleczona, a na dodatek kilka dni temu pojawiła się nowa - stopy. Mimo tego Tai wyruszył do Nowej Zelandii, by walczyć o kolejne trofea, by później zadedykować je swojemu ojcu.