No ale wszystko po kolei. Oglądając te zawody i pierwszy bieg, kiedy na tor upadł Antonio Lindbaeck, byłam prawie pewna, że winna jest nawierzchnia (ale ze mnie ekspert - przed TB potrafię ocenić stan toru). Drugi bieg powtarzany był aż 2 razy z powodu nierównego startu i upadku Andrieja Kudriaszowa. Najgorsza była czwarta gonitwa dnia, w której to Jarek Hampel nabawił się fatalnej kontuzji. Linus Sundstroem bardzo szybko wyszedł ze startu. Reprezentant Polski niestety zaspał - no, ale przecież kto jak kto - Jarek atakowałby do końca. Szkoda, że jechał jako trzeci. Na prostej startowej Witalij Biełousow przeciskał się przy bandzie przed Linusa Sundstroema, ten jednak ostro go zablokował, Rosjanin nie opanował maszyny i wpadł w niego Hampel. Polak na wyprostowanym motocyklu podążał na wprost dmuchanej bandy na wejściu w drugi łuk, ale na szczęście zdążył spaść z motocykla, zanim doszło do zderzenia z bandą. Sam upadek Polaka nie wyglądał zbyt groźnie, jednakże to niezupełnie oznaczało, że nic się nie stało. Osobiście liczyłam na to, że zawodnik Falubazu może być jedynie lekko poobijany i pojedzie dalej. Niestety bardzo się pomyliłam. Hampel doznał poważnej kontuzji. Uderzył nogami w drewnianą bandę, a jego motocykl wpadając z dużą prędkością podniósł dmuchawca, na co nadleciał Jarek.
Tego dnia reprezentacja straciła zawodnika, mimo iż w parku maszyn był Krzysztof Buczkowski, który został powołany przez Marka Cieślaka jako rezerwowy. Nie mógł on wyjechać na tor. Dlaczego? Bo regulamin na to nie pozwalał, co dla mnie jest co najmniej śmieszne. Przecież na meczu ligowym można stosować rezerwy. Tu zawodnik rezerwowy był obecny, ale nie mógł pomóc w tym spotkaniu naszej reprezentacji. Dmuchane bandy dobrze spełniają swoją rolę przy lekkich upadkach, ale w przypadku Hampela zawiodły. Może warto to przemyśleć? Nazywamy czasem żużlowców „panienkami”, bo czasem nie chcą wyjechać na niebezpieczny tor, ale pamiętajmy, że oni ryzykują swoje zdrowie, a czasami nawet życie. Żużel to sport dla twardzieli. Wiadomo, że dostają za to pieniądze, bo to ich praca, ale ja za kasę zdrowia i życia bym nie poświęciła. Po tym wydarzeniu na Sundstroema spadła fala internetowej krytyki. Szwed na różnych forach jest wyzywany od zabijaków, ba! nawet niektórzy życzą, żeby ktoś typu Pedersena wpakował zawodnika Stali Gorzów w płot. Nawet jeden z żużlowców napisał na swoim twiterze, że winny tego wszystkiego jest Linus. Zgodzę się z jednym - Sundstroem pojechał ostro na granicy faulu. Owszem, powiedzmy nawet, że przyblokowanie Rosjanina było perfidne. Tylko, że to nie Linus wpakował Jarka w płot. To Witalij Biełousow pchał się przy bandzie i to on nie opanował motocykla i to właśnie on spowodował upadek Jarka. Polak miał zwyczajnie pecha, gdyż znalazł się tam, gdzie nie powinien. Rozumiem gniew i rozżalenie co poniektórych kibiców, bo to zapewne odbije się na formie reprezentanta Polski. Jarek w tym sezonie prezentował wysoki poziom w lidze, jak i w zmaganiach GP. W tym roku miał szanse powalczyć o najwyższe cele. Godnie nas reprezentował - szkoda że stało się jak się stało. Czasu nie cofniemy. Uważam, jednak że hejtowanie Szweda jest nie słuszne. Chodząc na mecze Stali, obserwuję zachowanie Linusa na torze już trzeci rok. Nigdy nie widziałam sytuacji, żeby celowo próbował kogoś zabić, wepchać w bandę itp. Walczak z niego, ale zawsze walczy on fair.
Coraz to częściej spotykamy się z niszczeniem tego pięknego sportu, jakim jest żużel. W tym roku to już nie pierwszy raz. Ktoś, kto układał regulamin, chyba nie przewidział paru jakże istotnych rzeczy. Druga sprawa dmuchane bandy, które przy większym uderzeniu fruwają sobie w powietrzu i mogą zrobić to, co zrobiły Jarkowi lub nawet coś gorszego. Czy zawsze musi dojść do tragedii, aby ktoś wreszcie pomyślał? Tak to właśnie widziałam, jestem laikiem amatorem, ale mam prawo do własnego zdania. Jarkowi życzę zdrowia i szybkiego powrotu na tor.