Lubiliście grać w scrabble? Zapewne w wielu przypadkach odpowiedź będzie twierdząca. My nie będziemy w nie grać, ale cykl moich kolejnych artykułów będzie miał spory związek właśnie z literami.
Zabawa w pewnym stopniu na pewno będzie, bo spróbuję rozbić nazwę każdej drużyny tegorocznej PGE Ekstraligi na pojedyncze litery. Oczywiście, chodzi tylko i wyłącznie o nazwy „pierwsze”, przedrostki, skróty, czyli nazwy własne klubów, z którymi dany zespół się utożsamia, nawet jeśli te znikają za sprawą tytułów sponsorskich. Chodzi więc odpowiednio o GKM, dwie Stale, Falubaz, dwie Unie, Spartę oraz KS „Apator” (tak było pierwotnie, tak się zabawimy). Zaczynamy od drużyn, które jazdę w Ekstralidze już zakończyły, w przypadku grudziądzan – dosłownie i definitywnie, lecz podsumować trzeba. Jakby ironicznie powiedział jeden z popularnych komików naszej obecnej sceny kabaretowej: „zacznijmy tę szaleńczą zabawę”.
G-K-M Grudziądz
G jak... Gollob, który miał być zbawieniem tej drużyny. Wszyscy wierzyli, że na „odetkanych rurach” mistrz świata z 2010 roku się odblokuje. Na nieszczęście grudziądzan, odblokowania nie było. Na próżno szukać Tomasza Golloba w pierwszej 20 najlepszych zawodników PGE Ekstraligi. Plasuje się on dopiero na 30 miejscu, a co więcej – jest to nieznaczny regres w stosunku do roku ubiegłego. Trzeba oddać, że zmagał się z kontuzją pleców, z którymi do teraz ma problem, ale jego blask przeminął i trudno już chyba komukolwiek uwierzyć, że gwiazda Tomasza powróci. Widzę plusik -tegoroczne akcje z meczu ze Stalą Gorzów na pewno zapamiętamy jednak na długo.
K jak... Kempiński, który grudziądzką drużynę prowadził tak dobrze, jak tylko było to możliwe. Ekipa miała potencjał i wydawało się, że może namieszać, a przede wszystkim – utrzymać się. Jeśli jednak najlepszy zawodniku GKM-u, Artiom Laguta, nie potrafił wykręcić średniej wyższej niż 2 punkty na bieg, to chyba nie ma o czym mówić. Kempińskiemu jednak wiele zarzucić nie można. Jechał tym, co miał. Kompromitacji na pewno nie było. Dziesięć punktów, pięć zwycięstw na własnym torze z bardzo dobrymi przeciwnikami. Jedyne przegrane zespół u siebie zanotował z Uniami. Tarnowskiej spasował tamtejszy tor, a leszczyńska wygrywała praktycznie wszystko i wszędzie, a już wkrótce ma szansę zostać mistrzem. Wstydu chyba nie ma, choć z pewnością liczono na troszkę więcej. Zabrakło kilku „oczek” na wyjazdach, zwycięstwa z „Jaskółkami” lub jakichkolwiek punktów bonusowych. Plamy nie ma, bo gorzej kończył chociażby Gdańsk w roku wcześniejszym. Robert Kempiński będzie pewnie walczył o szybki powrót do elity. Krążą też już plotki, że skoro w drużynie zdecydował się pozostać Artiom Laguta, to może klub znów wślizgnie się tylnymi drzwiami do Ekstraligi. To tylko gdybanie, lecz nie pozbawione sensu.
M jak... miłość? No dobra, żart. „M” jak młodzieżowcy, bo to oni byli piętą achillesową tej drużyny. Marcin Nowak, podstawowy junior z Grudziądza, tylko dwa razy wygrał bieg w lidze. 24 razy dojeżdżał czwarty. Były też drugie i trzecie miejsca, ale biorąc pod uwagę fakt, że juniorzy jadą trzy biegi w meczu, statystyki niestety są fatalne. Blado wyglądali też Mike Trzensiok czy Hubert Łęgowik. Grudziądzanie dysponowali zdecydowanie najsłabszą parą juniorską w Ekstralidze i nawet młodzieżowcy z Tarnowa wyglądali nieco lepiej (głównie Ernest Koza). Powtarzamy te słowa jak mantrę, ale juniorzy, a przynajmniej jeden dobry młodzieżowiec, to skarb jakich mało. Skarbu tego zabrakło w GKM-ie, co niewątpliwie zrobiło różnicę.
Za kilka dni na litery rozbijemy Stal - gorzowską. Przeskoczymy tym samym tę z Rzeszowa, bo jak wiemy „Żurawie” jadą baraż, więc na ostatecznie werdykty trzeba poczekać.