Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
Polecamy
Speedwaywunder
 14.02.2016 0:15
Prawo natury mówi, że w przyrodzie musi zostać zachowana równowaga. Gdziekolwiek następuje przesyt danej substancji, zaczyna sobie ona szukać ujścia w inne rejony, aż do wyrównania ciśnienia w całym układzie.
Temu zjawisku zawdzięczamy powstawanie wiatru. Także w żużlu można dostrzec występowanie coraz silniejszych wiatrów. Po latach żużlowego wyżu nad Wisłą, środek ciężkości zdaje się powoli, acz konsekwentnie, przesuwać w stronę naszej zachodniej granicy. 
 
Jeszcze przed czterema laty niemiecki żużel reprezentowany był przez skromną, czterozespołową ligę, którą podobnie niczym duńską, czeską czy rosyjską, z perspektywy polskiego kibica interesować można się było chyba tylko z nudów. Sprawy zaczęły się delikatnie zmieniać w roku 2013, kiedy to do rozgrywek Bundesligi zgłoszono drużynę Wolfslake Falubaz, powstałą w wyniku połączenia sił MC Wolfslake Berlin oraz Falubazu Zielona Góra. Drużyna spod Berlina z Protasiewiczem, Adamczewskim i Dudkiem w składzie wywalczyła wówczas 2. miejsce. Trzecie miejsce przypadło Nordsterne Stralsund, w którym pojawili się bracia Pawliccy. Zwycięzcą został AC Landshut, bez Polaków, ale za to ze Smolinskim, Gafurowem i Michelsenem. Szału nie ma, bunkrów też, ale przynajmniej są nasi, można rzucić jednym okiem.
 
W kolejnym roku obraz Bundesligi nieco oklapł, bowiem z pięciu zespołów raptem zrobiło się trzy. Ale wtedy... No właśnie.
 
W 2014 roku do Niemiec zawitali panowie z firmy One Sport, którzy próbując zrobić sobie miejsce obok Grand Prix w ciasnym żużlowym światku postanowili podbić nowe rynki. I tak do Güstrow zawitały zawody SBPC, natomiast do bawarskiego Landshut - SEC. W kraju o marginalnym znaczeniu dla żużla nagle pojawił się große Speedway. Obie imprezy odniosły ogromny sukces frekwencyjny, a zarówno Polacy z One Sport, jak i niemieccy działacze nie mogli się nawzajem nachwalić.
 
Nie wiadomo jednak jak Niemcy przyjęliby na swojej ziemi te zawody, gdyby nie Martin Smolinski. Uważany za średniaka Niemiec o polsko brzmiącym nazwisku, który unika polskiej ligi, gdyż jak stwierdził w jednym z wywiadów, niedzielę woli spędzić u babci na obiedzie, niż na ściganiu się dla klubów, które nie płacą. Nie jest zresztą jedynym niemieckim zawodnikiem, który otwarcie wyraża dystans do bałaganu w polskim żużlu, ale to temat na inną opowieść.
 
W 2014 roku Smolinski kwalifikuje się do cyklu Grand Prix. Jeszcze przed pierwszymi zawodami w Auckland zdążył wkurzyć polskich kibiców dość źle kojarzonym u nas donosicielstwem, ale chwilę potem utarł nosa wszystkim złośliwcom, sensacyjnie wygrywając Grand Prix Nowej Zelandii. Wraz z niespodziewanym sukcesem zainteresowanie osobą Smolinskiego wśród jego rodaków ogromnie wzrosło, pociągając za sobą sporą grupę kibiców, która wiernie jeździła z nim na wszystkie zawody.
 
Tym samym Smolinski wyświadczył firmie One Sport ogromną przysługę. Jako uczestnik Grand Prix zapewniał wysokie zainteresowanie zawodami SEC oraz SBPC. Nie od dziś wiadomo przecież, że inaczej ogląda się najnudniejsze choćby zawody, gdy w stawce ma się swojaka - w dodatku takiego, który ma szansę powalczyć z resztą stawki. Na torze Smolinskiemu wiodło się ze zmiennym szczęściem, ale efekt marketingowy okazał się znakomity - Niemcy złapali żużlowego bakcyla.
 
Papierkiem lakmusowym tego bakcyla była Speedway Bundesliga - od 2014 roku liczba zespołów startujących w lidze podwoiła się. Oprócz zmiany ilościowej zauważalna była także zmiana jakościowa Obok Pawlickich czy Gafurowa na niemieckich torach pojawili się także Andrzej Lebiediew, Davey Watt, Tomasz Gapiński, Grzegorz Zengota czy Magnus Zetterstroem. Margines żużlowego świata? Nicht mehr. Zainteresowanie Bundesligą wzrosło także w Polsce, a to za sprawą Patryka Dudka, który pod koniec sezonu robił z rywalami co chciał i gdzie chciał. 
 
Na sezon 2016 z Bundesligą związało się aż siedmiu Polaków: min. Piotr Protasiewicz, Adrian Miedziński, Jakub Jamróg czy wspomniany wcześciej Dudek. Nasi zachodni sąsiedzi z właściwym sobie flegmatyzmem są dość wstrzemięźliwi, jeśli chodzi o konsumowanie nagłego sukcesu marketingowego, stąd też wielkich nazwisk nad Renem nie ma. Panuje pogląd, że zamiast płacić obcym gwiazdom, lepiej za te pieniądze wyszkolić kilku swoich. Gdybyż tak było i u nas... Wyjątkiem jest zakontraktowanie Emila Sajfutdinowa w ekipie Wolfslake Falubaz. Dodatkowo Rosjanin zadeklarował pomoc w trenowaniu młodzieży ze szkółki Wolfslake. Ile wyjdzie z tej współpracy to się okaże, ale biorąc pod uwagę, że prócz niego w Bundeslidze będą się udzielać Nikolai Klindt, Robert Lambert, czy wspomniani wcześniej Polacy, to młodzi Niemcy i tak będą mieli się od kogo uczyć dobrego żużla.
 
Na fali sukcesu SEC i SBPC rynek niemiecki dostrzegł w końcu także najpoważniejszy jak do tej pory gracz światowego speedwaya, firma BSI. Po dziewięciu latach nieobecności do Niemiec wróci cykl Grand Prix, a do Wolfslake nieopodal Berlina zawita finał World Speedway League. Sukces za sukcesem, niemalże jak Wirtschaftswunder, cud gospodarczy, który nastąpił w RFN po wojnie. Obecnie Niemcy przeżywają swój Speedwaywunder, cud żużlowy. Pytanie, jak go skonsumują.
 
Słyszałem już głosy, że obecna sytuacja przypomina zachłanne "dojenie" niemieckiego rynku i w takim tempie szybko nastąpi przesyt. O to akurat specjalnie bym się nie martwił. Widząc dystans, jakim Niemcy darzą bałagan w polskim żużlu można wnioskować, że zachowają oni zdrowy rozsądek i spokojnie poczekają, aż okres prosperity przyniesie owoce w postaci zdolnej młodzieży, na której w długofalowej perspektywie można będzie oprzeć porządną ligę i silną reprezentację.
 
Dyskusja o rozwoju żużla w Niemczech jest też ważną częścią dyskusji o rozwoju żużla. Jakimkolwiek rozwoju. Nie oszukujmy się: geografia żużlowa jest nader skromna. Czesi sobie wegetują, u Rosjan szanse na promocję żużla zostały pogrzebane przez czynniki polityczno-ekonomiczne. Fajnie zapowiadało się na Łotwie, kiedy BSI postanowiło zorganizować Grand Prix w Rydze. Od razu zaczęto się zastanawiać nad możliwością utworzenia szkółki w Rydze, opartej na doświadczeniach klubu z Daugavpils. Ostatecznie zawody Grand Prix odwołał deszcz, a plany rozwoju żużla na Łotwie zostały brutalnie wytaplane w kałuży przez działaczy Ekstraligi. Wątpię, czy komuś będzie się chciało organizować tam drugi klub z myślą o polskiej lidze, skoro Lokomotiv został potraktowany tak, jak został potraktowany. Coś tam się dzieje w Finlandii i w Estonii, ale "ekscytująca" runda w Tampere raczej nie popchnęła tam niczego naprzód. Zresztą do wielkiego sportu trzeba wielkich pieniędzy, a te są właśnie na Zachodzie. 
 
Trzeba powiedzieć, że firmie BSI przez wiele lat funkcjonowania cyklu Grand Prix nie zależało na poszerzaniu żużlowej mapy. Zaczęli to robić dopiero Polacy z One Sport, a w ślad za nimi idą organizatorzy WSL, którzy w 2017 planują zorganizować zawody "za oceanem" (gdziekolwiek miałoby to być, ale osobiście obstawiam USA). To dobry znak, ale i ważny sygnał. Polski kibic powoli przestaje być najważniejszym odbiorcą. Polski speedway cierpi na przesyt żużlowych atrakcji, a liga, targana problemami finansowymi i organizacyjnymi, coraz mocniej chwieje się na nogach. Mieliśmy trzy ligi, zostały nam dwie. W tej sytuacji można przypuszczać, że Polska jeszcze przez kilka sezonów będzie najważniejszym ośrodkiem żużlowym, ale jego pozycja powoli będzie słabnąć wśród wewnętrznych problemów. Czy pałeczkę pierwszeństwa przejmą Niemcy? To się okaże.
Podobał Ci się ten artykuł?
Daj plusa autorowi, by zwiększyć jego szanse na nagrodę!
Aktualna ocena: 14
Tomasz Jastrzębski (za: inf. własna)
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (3)
10 lat temu
Konto usunięte
Stawiam na Emiraty. A w ogóle to zły pomysł, bo komu będzie chciało się w kwietniu tłuc po świecie za czapkę śliwek?
  Lubię
  Nie lubię
10 lat temu
Konto usunięte
Sędziowie na mecz pilnie poszukiwani :)
  Lubię
  Nie lubię
+1
10 lat temu
ciekawy artykul. Pzdr. dla autora ;)
  Lubię
  Nie lubię
© 2002-2024 Zuzelend.com