Dominika Bajer (zuzelend.com):Co miało wpływ, że rozpocząłeś karierę żużlową?
Andrzej Szymański: Do motoryzacji miałem zamiłowanie od najmłodszych lat. Mama mi kupiła motorynkę, przed motorynką był komarek brata. Zawsze robiłem wszystko żeby tylko jeździć i mieć na czym jeździć. Była wuezka, motorynka, simsonki. Miałem miłość do motoryzacji i tak już zostało.
Czy zanim zostałeś żużlowcem byłeś też kibicem tego sportu?
Kibicem nie byłem, wujek mnie kiedyś zabrał na żużel, ale ogólnie nawet się na tym nie znałem. Nie miałem pojęcia kto wtedy jeździł, bardziej znany zawodników kojarzyłem, ale rozgrywek ligowych nie śledziłem. Miałem przede wszystkim miłość do motocykli i ona do tej pory została.
Swoją karierę żużlową rozpocząłeś mniej więcej w tym samym czasie co Adam Skórnicki i Damian Baliński. Jak wspominasz tamte czasy?
Bardzo dobrze wspominam tamte czasy, razem tworzyliśmy zgraną drużynę. W tamtym czasie startował również Robert Mikołajczak, ale on był trochę starszy i szybciej stał się seniorem. Był także Maciej Jąder, ale on jeździł trochę słabiej. W 1997 roku w Rzeszowie zostaliśmy złotymi medalistami Drużynowych Mistrzostw Polski Par Klubowych. Jako junior zawsze byłem w parze albo z Damianem Balińskim albo z Adamem Skórnickim. Skóra jest rok starszy, więc ten kontakt parowy skończył się trochę wcześniej. Wspominam te czasy bardzo dobrze i czasami jak się spotykamy to wspólnie przypominamy sobie tamte czasy. Te czasy to coś niesamowitego, bo główne sukcesy jakie osiągnąłem miałem jako junior.
Czy masz jakiś sukces który utkwił Ci w pamięci najbardziej?
Chyba Mistrzostwo Polski Par Klubowych z 1997 roku z Rzeszowa. Zapoczątkowane to było eliminacjami po różnych stadionach, żeby się dostać do tego finału. Myślę, że wiele osób ma to jeszcze w pamięci. Z indywidualnych zawodów najbardziej zapamiętałem turniej w Niemczech, gdzie z startowałem z taką plejadą gwiazd jak ówczesny Indywidualny Mistrz Świata Juniorów i wygrałem wtedy te zawody.
Większość kariery spędziłeś w Lesznie, ale w startowałeś również w barwach drużyny z Zielonej Góry. Co miało na to wpływ, że trafiłeś do tej drużyny?
W lipcu 1998 roku miałem poważny upadek w Gnieźnie na Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostwach Polski. Zerwałem wtedy więzadła barkowo obojczykowe i musiałem przejść operacje. Miałem te więzadła całe zdrutowane i miałem praktycznie sezon z głowy. Byłem przygotowany dopiero na play-offy i pojechałem wtedy w Rzeszowie i na torze w Lesznie gdzie całkiem dobrze pojechałem. W grudniu miałem wyjmowane druty. Podjąłem decyzję, że na skutek małej ilości startów i małego objeżdżenia w sezonie 1998, chciałem się rozjeździć w niższej lidze. Miałem wtedy propozycję z innych klubów, ale wybrałem Zieloną Górę i była to chyba najlepsza decyzja. Poza tym do Zielonej Góry mam bardzo blisko z rodzinnego domu, bo jest to około 80 kilometrów. W Zielonej Górze zostałem bardzo dobrze przyjęty, miałem tam w miarę wszystko poukładane. Bardzo dobrze mi się tam jeździło, wspominam te lata bardzo miło.
W 2001 roku na torze w Rybniku doznałeś poważnej kontuzji. Czy czasami wracasz do tego momentu czy raczej starasz się o nim zapomnieć?
Wypadek mam nagrany na płycie, czasami oglądam ten wypadek. Nie mam nic nikomu do zarzucenia. Taka była kolej rzeczy, był to przypadek losowy. Tak po prostu musiało być i tak się stało. Nie mam do nikogo pretensji. Miło mi się patrzy na te mecze które mam nagrane, które mogę powspominać. Czasami z rodziną i przyjaciółmi oglądamy stare mecze i wspominamy tamte czasy.
Czy po wypadku miałeś jakieś wsparcie ze strony klubu?
W tamtym czasie media dużo pisały na temat wypadku. Miałem też dużo wywiadów telewizyjnych. W tamtym czasie byłem opuszczony przez klub. Nie miałem żadnego wsparcia. Mama chodziła do klubu, bo klub był mi winien pieniądze za umowę kontraktową, przez wiele lat domagałem się w sądzie swoich pieniędzy. Prezes Rufin Sokołowski wraz ze spółką przez wiele lat uciekali od tego tematu i czułem się wtedy opuszczony przez klub. Po wypadku klub mi nie pomógł w żaden sposób. W umowie kontraktowej miałem zagwarantowaną pewną sumę na przygotowanie do sezonu, jednak tych pieniędzy nie otrzymałem. Na początku sezonu 2001 wiedziałem, że jeżeli chce się dostać do składu to skądś pieniądze na sprzęt muszę wziąć. Musiałem sprzedać dwa prywatne samochody, nie dostając tych klubowych pieniędzy które miałem obiecane do 25 marca, a wypadek był 29 marca, więc z umowy się wywiązałem. Działacze twierdzili, że nie wywiązałem się z umowy, bo miałem wypadek. Część gotówki którą miałem dostać miała być do 25 marca, nie dostałem tych pieniędzy, zainwestowałem w sprzęt. Wyłożyłem własne oszczędności w kupno nowych motocykli, silników i domagałem się po wypadku zwrotu tych pieniędzy, które wyłożyłem na przygotowanie do sezonu.
Kibice ze Stowarzyszenie Sympatyków Klubu Unia Leszno w ostatnim czasie zorganizowali akcję #bratzabratemstoi, a pieniądze zebrane z szalików cegiełek będą przeznaczone na kupno nowego wózka inwalidzkiego.
Zawsze miałem dużo wsparcia wśród kibiców. Największy problem miałem z osobą byłego prezesa, Rufina Sokołowskiego. Nie sądziłem, że potraktuje tak swojego zawodnika, opuszczając go. Mam żal do dzisiaj do tych ludzi, bo byli na posadach, a nie potrafili zadbać o zawodników. Pomoc wśród kibiców mam cały czas. Były organizowane akcje, różnego rodzaju zbiórki. Moja rehabilitacja jest bardzo potrzebna, a zarazem bardzo droga. Muszę mieć cały czas jakieś pieniądze, żeby móc się rehabilitować i by wrócić do pełni zdrowia, bo w to cały czas wierzę. Zwykłemu szaremu człowiekowi wydaje się, że jest rehabilitacja potrwa miesiąc czy dwa, a ona będzie trwała do końca życia, nawet jak zacznę chodzić. Intensywna rehabilitacja jest mi potrzebna teraz, gdy jeszcze nie chodzę, gdy nie mam jeszcze impulsów. Przez te wszystkie lata miałem bardzo dużo rehabilitacji, byłem także na konsultacjach we Wrocławiu i dowiedziałem się, że duża część rehabilitacji która przechodziłem nie pomagała mi, a szkodziła. Gdybym miał pomoc z klubu to może pomogłoby mi to w odnalezieniu odpowiedniej drogi. Nie wiedziałem wtedy co jest dla mnie dobre, a co złe i wyszło na to, że duża część tej rehabilitacji mi nie pomogła. Po nieskutecznej rehabilitacji musiałem zaczynać wszystko od nowa.
Jak polskie realia są dostosowane do osób jeżdżących na wózkach?
To jest przepaść, człowiek zdrowy nie myśli o tym, jak osoby niepełnosprawne się poruszają i jakie mają nieudogodnienia. W Niemczech jest to wszystko dostosowane, osoba na wózku nie ma problemu z dostosowaniem się do życia codziennego. U nas wózek jest wszędzie problemem. W miastach są wysokie krawężniki, problemem jest też wyjście do sklepu. Część jest na pewno dostosowana, ale większa część nie jest dostosowana dla osób poruszających się na wózkach.
W dzisiejszych czasach zdrowie zawodników jest coraz bardziej chronione. Pojawiły się chociażby dmuchane bandy, których kiedyś nie było. Czy zabezpieczenia, które są dostępne dzisiaj mogły Ci uchronić przed tak ciężką kontuzją?
Mój wypadek miał miejsce przy wyjścia z łuku, a w zasadzie to było już na prostej i tam nie ma już dmuchanych band, nie ma jakiejś innej amortyzacji. Bardzo podobny wypadek do mojego w ubiegłym roku miał Darcy Ward, gdzie wiadomo jak to się wszystko skończyło. Zahaczył o tylne koło Artioma Łaguty i ma teraz problem z poruszaniem się. Ja uderzyłem w tylne koło Pawliczka i tak samo mnie wybiło na płot. Nie wiem czy to się da zrobić, żeby na prostych były amortyzowane bandy, ale tak się stało, że mój wypadek był już na prostej i tu by chyba nawet dmuchana banda nie pomogła. Kiedyś na prostych były dmuchane bandy, ale zawodnicy wychodząc z łuku zahaczali o nie, a przez taki wypadek problemy z kręgosłupem miał Rafał Dobrucki. Wypadki były, są i będą. Jest to bardzo szybki sport, zawodnicy są w euforii wyjeżdżając na tor, chcą dążyć do sukcesów, mają jakiś cel do zrealizowania. Nie jesteśmy wstanie wyeliminować wypadków w żużlu, możemy im jedynie zapobiegać, możemy jedynie więcej rozmawiać przed meczem, bardziej się szanować na torze. Zdarzają się przypadki losowe, a o wypadku decydują centymetry. Jeden zawodnik zahaczy drugiego i karambol gotowy.
Mimo, że wiedziałeś jakim niebezpiecznym sportem jest żużel to podjąłeś decyzję o tym, że chcesz na nim jeździć. Czy gdybyś miał jeszcze raz podjąć decyzję to byłaby ona taka sama?
Mój wypadek nie zmieniłby mojej decyzji, bez względu na to ile wycierpiałem i czy cierpię do tej pory. Z perspektywy czasu nie wiem czy uprawiałbym ten sport w takim samym stopniu jak ma to miejsce dzisiaj. Przyznam szczerze, że zawodnicy nie szanują się na torze. Takiego typu zawodnika jakim był Leigh Adams czy jeszcze paru innych znanych zawodników, oni mieli zakodowany szacunek do drugiego człowieka, tego nie ma teraz.
W mediach w ostatnim czasie pojawiły się informacje na temat tego, że wrocławscy lekarze poszukują osób z przerwanym rdzeniem kręgowym, którym mogą pomóc.
Skanuje wszystkie dokumenty, historie choroby i chcę to wszystko wysłać do Wrocławia. Zobaczymy czy w ogóle będę przyjęty, a jeżeli tak to na pewno się zdecyduję na tego typu operację. Ja nie mam przerwanego rdzenia kręgowego tylko uszkodzony. Chłopak który miał przerwany rdzeń kręgowy, a miał wszczepione komórki lejowate z nosa zaczyna wracać do zdrowia, wróciło mu czucie i zaczyna jeździć na trzykołowym rowerze. Jeszcze chyba dwie inne osoby zostały poddane takiej operacji i też był pozytywny rezultat. Taka operacja na pewno będzie kosztować i będę musiał przejść kolejną długą rehabilitację. Chłopak, który zaczyna wracać do pełnej sprawności odzyskał czucie dopiero po sześciu miesiącach, więc wiadomo jaka czeka mnie długa praca. Nadzieja jest zawsze, łatwo jest sobie powiedzieć, że to już jest koniec i nie będę chodził czy nie jestem wstanie z tego wyjść to wtedy żadna operacja nie pomoże.