Na Podkarpaciu jest spora grupa kibiców, którzy 13 maja stawią się na PGE Narodowym, aby dopingować polskich reprezentantów. W regionie sprzedało się ponad 5 proc. spośród ponad 30 tys. biletów, które już rozeszły się na 2017 PZM Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland.
- Wcale mnie to nie dziwi, bo ludzie w województwa podkarpackim kochają żużel. To nie są osoby z przypadku. Oni są z tym sportem na dobre i na złe - mówi Janusz Stachyra, trener Stali Rzeszów, a przed laty doskonały reprezentant Polski. - To, że w Grand Prix nie mamy swojego zawodnika, kogoś z Rzeszowa, nie zmniejsza miłości do speedwaya. Żużel w naszym regionie to więcej niż sport.
13 maja kibice z Rzeszowa, ale także z Krosna przybędą do stolicy, gdzie wystartują najlepsi żużlowcy na świecie w największym i najważniejszym turnieju żużlowym naszych czasów. - To najlepsza z możliwych forma promocji naszej dyscypliny - podkreśla Stachyra. - Oby trwała jak najdłużej. Dwa poprzednie turnieje w stolicy obejrzał komplet ludzi. Jestem przekonany, że teraz będzie podobnie. PGE Narodowy już z samej nazwy powinien być dla sportów narodowych, a takim niewątpliwie jest żużel. Osobiście marzy mi się, aby w przyszłości w Warszawie rozegrać finał DPŚ. To byłoby dopełnienie wszystkiego.
Janusz Stachyra jest przekonany, że w Warszawie, gdzie po raz kolejny położony zostanie czasowy tor, kibice zobaczą kawałek dobrego żużla. - Problemy z takimi nawierzchniami to już historia. Sami zawodnicy już podkreślają, że takie obiekty nie różnią się niczym, a w niektórych przypadkach są nawet lepsze do ścigania - zauważa trener Stali.
Co warte podkreślenia, na żużlu ciągle jeździ syn Janusza Stachyry, Dawid, a w ostatnim czasie ściga się w IM Argentyny i? wygrywa. Całkiem niedawno zawodnik udzielił jednej ze stacji telewizyjnych obszernego wywiadu w języku hiszpańskim. Do tej pory Dawida Stachyrę kojarzono przede wszystkim z doskonałą znajomością angielskiego i rosyjskiego. - Dawid ma dar do opanowywania języków - informuje jego tata. - Większość kibiców myśli, że żużlowcy nie mają wiedzy i nie chodzili do szkoły, a tak nie jest. Dawid skończył ponadto studia. Często było tak, że po treningu żużlowym przebierał się i od razu jechał na kolokwium. Zaczynał na KUL-u, ale po roku przeniósł się do Rzeszowa. Utrzymanie się na pierwszym roku na KUL-u to nie jest jednak bułka z masłem.
Redakcja (za: inf. prasowa)