W sobotę na torze w Gnieźnie odbyły się zawody "Hil Gaz Back In Town II. Turniej o Koronę Bolesława Chrobrego - Pierwszego Króla Polski".
W wielkim finale zameldował się między innymi dość niespodziewanie Mirosław Jabłoński.
Kapitan GTM Start zakończył towarzyskie zmagania na czwartym miejscu.
Młodszy z braci Jabłońskich nie był wymieniany jako jeden z faworytów do zwycięstwa gnieźnieńskiej imprezy. Wychowankowi gnieźnieńskiemu Start od początku zawodów szło dość "w kratkę". 32-latek nie ukończył dwóch biegów na skutek wykluczeń - w biegu siódmym za przekroczenie czasu dwóch minut oraz gonitwie piętnastej, w której zapoznał się z nawierzchnią gnieźnieńskiego toru. Po czterech seriach Jabłoński miał tylko cztery punkty. Dzięki zwycięstwu w biegu dziewiętnastym nad Rafałem Okoniewskim i Patrykiem Dudkiem zdołał awansować do finału, w którym zajął czwartą pozycję. - Z przebiegu zawodów jestem średnio zadowolony. Dobre biegi przeplatałem z wyścigami, w których gubiłem punkty. W pierwszym swoim biegu miałem dobry start, jednak Oskar Fajfer był ode mnie lepszy i lekko mnie wywiózł przez co przywiozłem tylko jedno "oczko". Potem miałem defekt motocykla, następny wyścig wygrałem, a potem miałem ten upadek. Gdyby nie te dwa biegi, w których nie zdobyłem punktów może potoczyłoby się to trochę inaczej. Przy lepszym bilansie punktowym mógłbym wybierać pola startowe szybciej w półfinale i finale. W półfinale bardzo dobrze mi poszło, jednak w finale czwarte pole nie było już takie dobre, jak w biegu poprzednim. Ten ostatni bieg nie poszedł po mojej myśli, tak jak to sobie wymarzyłem. Koleiny były zbyt głębokie i nie zdołałem wyjechać, ale za to w polu powalczyłem. Cieszy i buduje to, że tor nadaje się do walki. Jestem bardzo zadowolony z tego czwartego miejsca, ponieważ po moich czterech biegach nic nie wskazywało na tak wysoka lokatę - przyznał zawodnik z Grodu Lecha.
Młodszy brat Krzysztofa Jabłońskiego wyjaśnił, dlaczego zrezygnował z jazdy na kilka sekund przed podniesieniem taśmy startowej do biegu siódmego za co został wykluczony przez sędziego Michała Steca. - Tuż przed startem popuściła śruba przy kraniku. Nie chciałem ryzykować defektu w trakcie jazdy by nie spowodować żadnej poważniejszej sytuacji - wyjaśnił.
Do kuriozalnej sytuacji doszło w biegu piętnastym. Na pierwszym łuku z nawierzchnią gnieźnieńskiego toru zapoznał się Mirosław Jabłoński. W trakcie trwania pierwszego okrążenia kapitan czerwono-czarnych nie opuścił owalu, a wyścig nie został przerwany przez sędziego. Pozostali uczestnicy tego biegu widząc zaistniała sytuacją dobrowolnie przymknęli manetki gazu i wymusili nie jako powtórkę tego biegu. W drugiej odsłonie tej gonitwy zawodnika miejscowego klubu zabrakło - został bowiem uznany za sprawcę zamieszania. - Sędzia powiedział, że zszedłem z toru. To jednak nie jest prawdą, gdyż pomimo, że wstałem z toru to nie zszedłem na murawę, gdyż nie mogłem się pozbierać. Moim zdaniem sędzia powinien przerwać bieg i powtórzyć go w czterech. Po biegu Oli (dop. red. Oliver) Bertzon przeprosił mnie, gdyż wjechał na krawężnik przed nim kołem. To sprawiło, że go podbiło przez co go pociągnęło i ściął mi przednie koło, wjeżdżając we mnie. Sędzia uznał, jednak, że mogłem się utrzymać - podsumował Mirosław Jabłoński.
Natalia Zawodna (za: inf. własna)