No więc w niedzielne popołudnie na stadionie, przy Ul. Wrocławskiej 69(zawsze ten adres kojarzy mi się z pewną pozycją w niegdyś zakazanej księdze) zebrało się około 7000 tys. ludzi Byli to głównie mieszkańcy Zielonej Góry i kilku szaleńców z odległych miast Polski. Na tę liczbę złożyło się sporo fanatyków i trochę zaciekawionych zjawiskiem czarnego sportu ludzi, szczypta stęsknionych i garstka przypadkowych osób. Wśród nich, także ja.
No i do rzeczy. W parku kręcili się Ci bardziej znani dziennikarze, wszędzie loga słoneczka, co dodawało ciepłoty i tak ciepłemu dniu. Wszedłem w pewnej chwili w kadr wywiadu, nakrzyczeli. To sobie poszedłem, zasiąść na trybunie. Co będę przeszkadzał, przecież i tak niczego się nie dowiem. Każdy był zajęty sobą, udawanym grzebaniem nóżką w torze, jakby to miało sens? A na trybunie? Miło, przyjemnie. Wszyscy ze sobą rozmawiają, witają się po przerwie zimowej, udają, że cieszą na ponowne spotkanie. Trochę obłudy, tak sobie myślę, a więc dla potwierdzenia nie rozmawiam z nikim.
Spoglądam, widzę pana w okularach, tego od angielskiej ligi. Tak śmiesznie akcentuję, a głos znany jest mi doskonale z gry o żużlu(całkiem, niezła, muszę dodać). Zresztą biega on, jak i cała reszta od słoneczek. Myślałem, że maraton, jakaś rozgrzewka, a później uświadomiłem sobie, że przecież cholera w ten kadr wszedłem, jak z kimś rozmawiali, no to będzie to w telewizji. I stało się dla mnie jasne, że to już sprawa jest poważna, jak o ten żużel będą bić się niedługo różne stację. Chociaż patrząc na poziom rodzimej piłki, to i chyba speedway bardziej atrakcyjny. Swoją drogą, słyszałem o ambicjach porównywalnych do sukcesu medialnego skoków narciarskich. No może, może. Cieślak to Horngacher. Hancock, to Kasai. Zmarzlik, Stochem. Dudek, Kot. Widzicie podobieństwo? Kurde, a kto będzie Żyłą? Stary Drabik chyba nadałby się, bo miał takie śmieszne teksty. Dobra wystarczy porównań.
Siedzę na trybunie, bo powracam do sedna. A tu wchodzi?. Piękna Helen! Naprawdę jest piękna, no jak dla mnie oczywiście. No i już wiedziałem, że dziś po żużlu. Pozostałe dwie godziny spędziłem spoglądając, nie ukradkiem na kobietę, która ujarzmiła dzika. Z podziwem, z podziwem. I co zapamiętałem? No dobra co zobaczyłem? Jej bieliznę. Nie pytajcie jak, czysty przypadek. To był fajny dzień.
Taka jedna dziennikarka do niej doskoczyła, zamieniła kilka słów, może liczyła na dalszy tok konwersacji? Niestety, przegrała z Instagramem?
Nie wiem, czy dobrze pamiętam, a nie sprawdzę, bo mi się nie chcę, ale Pedersen wygrał chyba 2 biegi. Wtedy, gdy wybranka jego serca, zeszła z obserwatorium. Kurde coś w tym jest. No i widziałem takiego dziennikarza, co książkę napisał z Kazimierzem Górskim, tylko że żużla. Facet ma klasę i skromność, no i dystans do siebie. Wnioskuję po ubiorze(taka bluza, trochę zaskakująca). Więcej nie zdradzę, bo ktoś jeszcze skojarzy. Był jeszcze taki fest facet, co to jednym z pomniejszych sponsorów jest lokalnego klubu, ale co lubię w nim. To to, że po każdym meczu idzie do parku maszyn i robi sobie selfie z każdym i wszystkim co tam jest. To żużlowiec, gospodarzy, gości, sędzia, mechanik, wirażowy, motor, opona, bańki z metanolem. Nieważne! Seria musi być. Ja się zastanawiam, co ten chłopina z tymi sesjami robi.
No i kończąc. Był mecz. Nudny, oprócz dwóch zawodników, nikt nie wziął go na serio. Karpov i wyżej wspomniany Pedersen, chcieli powalczyć o skład w swoich klubach. Ukrainiec test zdał. Duńczyk? Chyba wyrzuci Zengotę ze składu, ale jeszcze nie w pierwszym meczu. I tyle o sporcie, bo co tu pisać.
Piękne kobiety, tumany kurzu. 3-procentowe piwo i z roku, na rok cichszy warkot. Czy tęskniłem? Tęsknie nadal, za prawdziwym żużlem, którym jest liga.