W Toruniu chyba nikt o zdrowych zmysłach nie typował zwycięstwa grudziądzan. Krzysztof Buczkowski przyszedł po blamażu z Lesznem do studia "n-ki", zabrał głos ws. sytuacji GKM-u, teraz musi płacić za to rachunek. To było pewne. I pewnie niełatwo się skoncentrować tylko na żużlu, kiedy każdy teraz do tamtych słów nawiązuje. Niechaj mu Bozia sportową formą wynagrodzi. Bez takich "Buczków" słuchalibyśmy całą niedzielę wyznań o "poszukiwaniu optymalnych ustawień", a potem o tym, że "najbliższy rywal jest trudny, ale zrobimy co w naszej mocy".
Mecz z GKM-em wygrały "dwa Holdery", ale to Paweł Przedpełski jest na ustach wszystkich. Toruński rodzynek został bez silnika (tego z udanego meczu ze Spartą), ktory utknął w Lipsku po serwisie u Petera Johnsa, jednak punktowe ambicje sięgały wysoko. Menadżer Jacek Frątczak brutalnie je stłamsił, za co po meczu przeprosił zawodnika. Przedpełski: "Dla mnie to jest śmieszne. Kolega z pary mi przeszkadza, gdyby nie to, to przywiózłbym "trójkę". Jestem szybki, ale nie jadę. Chłopacy powalczyli - OK, ale ja siedzę jak na tykającej bombie. Jest wykluczenie - i w następnych biegach nie jadę. Muszę być ostrożny". Na razie - jeśli mam dobre informacje - tak był poirytowany, że nawet własnych kibiców olał i nie wyszedł z zespołem podziękować za doping. - Sam nie wie, czego się spodziewać ze strony sztabu - z eksperckiego fotela podsumował Robert Kościecha.
Ale Kościechy już w Toruniu nie lubią. Antytoruński jest, nieobiektywny, mści się. Tak piszą obiektywni kibice z Torunia. Pamiętam, jak ten Kościecha biegał po torach meczowych rywali "Aniołów", wykłócał się z sędziami, komisarzami, dziury pokazywał. Wtedy "cała Polska" gwizdała na zbyt toruńskiego Kościechę, bronili go "obiektywni z Torunia". Teraz jest za mało toruński. I jak tu dogodzić? Tak obiektywnie.
Frątczakowi upiekło się z tym Holderem, niczym Marcysi wielkanocne ciasto. Powtórzył manewr z meczu z Wrocławiem, kiedy wypuścił Jacka dopiero w 3. serii startów. Tym razem skutecznie. Gdyby to nie wypaliło, Przedpełski miałby ważki argument. Teraz Frątczaka broni wynik. A "tykająca bomba" wciąż tyka. W takim układzie personalnym chyba tylko czyjaś kontuzja - odpukać - może to zmienić. Każdy chce jeździć, każdy chce zarabiać, każdy ma swoje ambicje. A i sponsorów hasłem "stoję w parkingu, wrzucam na insta i co jakiś czas udzielam wywiadu" raczej się nie zadowoli. Tylko czekać, aż taki odstawiony zerknie w punktację i chlapnie coś o "świętej krowie" z wysokiem kontraktem, która jest nietykalna, bo była u góry listy życzeń obecnego menago. Na razie wszyscy jeszcze mają nadzieje to dopiero cztery mecze. Wraz z umykającym sezonem postawy zazwyczaj się radykalizują.