Słowak w pierwszych swoich biegach dobrze prezentował się zarówno na starcie, jak i na dystansie. Po trzech seriach startów miał na koncie siedem punktów i ustępował w klasyfikacji zawodów jedynie Nielsowi Kristianowi Iversenowi oraz Patrykowi Dudkowi. Wydawać się mogło, że Vaculik jest jednym z pewniaków do jazdy w półfinałowych starciach - Początek był bardzo dobry. Pierwsze trzy starty były fajne – rozpoczął zawodnik Stelmet Falubazu – W czwartym biegu popełniłem duży błąd. Po dobrym starcie pojechałem zdecydowanie za szeroko. Dałem dużo przestrzeni zawodnikom. Mogłem im jedynie pomachać i pożyczyć szerokości, bo tu jadą bardzo dobrzy żużlowcy. Wykorzystają każdy błąd – szczerze kontynuował.
Vaculik zauważył również, że zła linia przejazdu pierwszego wirażu w jego czwartym występie, nie była tego dnia jego jedyną pomyłką – Po trzecim biegu powinniśmy zrobić korekty, których nie zrobiliśmy. Już w trzecim biegu nie byłem szybki. W czwartym byłem wolny i do tego źle przejechałem pierwszy łuk. W piątym biegu byłem już bardzo wolny.
Tor w Warszawie, co roku jest w pewnym stopniu inny. Wielu zawodnikom problemy sprawia nie tylko płynna jazda, ale także odpowiednie dopasowanie sprzętu – Tor odczytaliśmy nie w tę stronę, w którą trzeba. Do tego popełniony został błąd, a w Grand Prix za błędy się płaci. Jednodniowe tory to zupełnie inna bajka. Ciężko znaleźć złoty środek w ustawieniach na tego typu torach.
Mimo dwóch zer, Vaculik do końca mógł liczyć na awans do czołowej ósemki. Dopiero upadek Maxa Fricke w biegu dziewiętnastym odebrał szanse sympatycznego jeźdźca naszych południowych sąsiadów. Słowak bardzo spokojnie przyjął taką sytuację - Wiele nie brakowało, widocznie tak miało być. Los to tak ułożył, że nie miałem być ani w finale, ani w półfinale. Znalazł się tam za to Leon, który wygrał zawody. Kolejnym razem mogę wygrać ja, lub jeszcze ktoś inny. W tym jest właśnie to piękno sportu – zakończył pozytywnym akcentem najskuteczniejszy zawodnik PGE Ekstraligi.