Po czterdziestu czterech sezonach nieprzerwanych startów w elicie toruński Get Well spada do pierwszej ligi. Nie ma przebacz, żaden cud lub inne meldonium torunian już nie uratuje. “Krzyżackie” serca krwawią. Reszta żużlowej Polski nie ukrywa radości. Dlaczego wszyscy nie lubią KS-u Toruń?
Najprościej jest odpowiedzieć, że przez sławetny walkower w finale Ekstraligi w 2013 roku. Dużo w tym racji, ale zdecydowanie nie zamykałbym się na inne tropy. Przez lata torunianie jeździli w ścisłym topie, prowadzili zacięte boje w play-off. Często rywale się zmieniali, a KS (wcześniej Stal, Apator, Unibax czy teraz Get Well) stał na wysokich pozycjach. A tam, gdzie walka o medale, splendory i wielkie pieniądze, tam emocje sięgają zenitu. Czasami bywa ostro i nieparlamentarnie. Torunianie nigdy nie odpuszczali, używając terminologii z serialu “Gra o tron” przed nikim nie klęknęli. W ferworze walki narobili sobie wrogów.
Z Falubazem torunianom nie po drodze. Akurat w tym przypadku głównie z powodu finałowego walkowera w 2013 roku. Lecz już w sezonie 2009 relacje pomiędzy kibicami obu drużyn znacznie pogorszyły się. Finał pomiędzy Falubazem a ówczesnym Unibaksem Toruń wielokrotnie przekładano, bo Piotr Żyto najpierw spreparował tor, a później nie potrafił przygotować go do użytku. W rewanżu Darcy Ward i Chris Holder ciągnęli szalik Falubazu po torze. Tego gestu zielonogórscy kibice Australijczykom nigdy nie wybaczyli.
Z Lesznem Unibax też jeździł w ligowych finałach i półfinałach. Finał z 2007 roku kończył się bijatyką kibiców na torze. Najbardziej jednak fanów obu drużyn podzielił półfinał rozegrany w Lesznie w 2011 roku. Toruńska ekipa dowodzona przez byłego menedżera Unii, Sławomira Kryjoma narzekała na nawierzchnię toru. Anioły domagały się nawet walkowera. Mecz rozpoczął się kilkadziesiąt minut później. Nie brakowało upadków i spornych sytuacji. Po meczu torunianie czuli się oszukani, na pomeczowej konferencji wrzało nie mniej niż na torze, a w roli główniej wystąpił Kryjom.
Ze Spartą Wrocław torunianie na dobre “pokłócili się” w 1995 roku. Mecz przy Broniewskiego miał rozstrzygnąć, kto zdobędzie złoto. Przed ostatnim biegiem Sparta wygrywała 44:40, żeby decydujące starcie przegrać 0:5. Sędzia najpierw wykluczył Piotra Protasiewicza, a w powtórce w kontrowersyjnych okolicznościach Tommy Knudsena. Apator wygrał jednym punktem, a Spartanie długo nie mogli otrząsnąć się po tej porażce. Burza medialna po meczu trwała kilka tygodni. Choć Sparta i tak zdobyła mistrzostwo. W późniejszych latach nie brakowało finałowych emocji, walkowerów i prezesowskich konfliktów szczególnie na linii Andrzej Rusko – Marek Karwan.
A co z Włókniarzem? Finał ligi z 2003 roku, zaczynał się kilkoma zadymami, co przyjaźni przecież nie zbudowało. Gdyby spojrzeć na lata bliższe współczesności, to bez wątpienia półfinał z 2013 roku mocno skonfliktował oba kluby. W Toruniu koszmarny karambol zaliczył Emil Sajfutdinow. Częstochowianie za winnego uznali Adriana Miedzińskiego. W rewanżu panowała gęsta atmosfera i gigantyczne emocje. W nieprawdopodobnych okolicznościach do finału awansował Unibax. Od tego meczu dla kibiców Włókniarza toruński klub stał się wrogiem publicznym numer jeden. Pod Jasną Górą z lubością śpiewają “kto nie skacze ten z Torunia”.
Finał ekstraligi z 2016 roku poróżnił torunian ze Stalą Gorzów. Podczas decydującej batalii w Gorzowie tor rozpadł się po czterech biegach. Goście wpadali w dziury, koleiny, tracąc dystans do rywali. Stal wygrała złoto, a potem na gorzowian posypały się kary za nieregulaminowe przygotowanie toru. I co z tego? Cel uświęca środki. Tytuł przecież został w Gorzowie.
Pojedynki z Grudziądzem i Bydgoszczą, to wiadomo derby. Jak świat długi i szeroki trudno w tym miejscu o przyjaźń. Z Gdańskiem jakoś wszystkim toruńskim klubom nie po drodze. Tak jest na żużlu, w piłce nożnej, ale i hokejowy Stoczniowiec Gdańsk doczekał się negatywnej pieśni na swój temat. A Rybnik? Grigorij Łaguta i meldonium. Zabrane punkty Łagucie za jazdę na dopingu uratowały torunian przed spadkiem w 2017 roku. Ktoś się cieszył z utrzymanie, inni szukali winnych spadku. Koniec wyliczanki, po której widać jasno i klarownie, że KS zdążył podpaść wszystkim możnym ligi. Dlaczego? Bo sam był jednym z tych możnych. Bił się o największe cele i nie odpuszczał. I co bardzo istotne na szczycie nie pojawiał się raz na dekadę tylko regularnie wojował o medale. Przez ilość powtórzeń nagromadziło się konfliktów. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że klub z Torunia stał się nielubiany, bo był dobry.
Teraz Anioły spadają z ekstraligi. Nie ma co się obrażać na żużel i panujące w nim reguły. Spadek trzeba wziąć na klatę, nie zwieszać głowy tylko wyciągnąć odpowiednie wnioski i zabrać się do roboty. A ekstraliga jeszcze za torunianami zatęskni.