Z pewnością byłem pierwszym - może nawet na świecie - prezesem klubu, który do czasu wyboru nie obejrzał do końca żadnej imprezy żużlowej. Może 2-3 razy widziałem po 1-2 biegi przy okazji np. spaceru z synem. Pierwszy mój kontakt z żużlem polegał na tym, że do mojego Ośrodka Rehabilitacji przywieziono czterech kontuzjowanych żużlowców na wózkach Michalaka, Błaszaka, Nowaka i leszczynianina Piotra Pawlickiego. Wtedy promowaliśmy metodę rehabilitacji MRT skierowaną dla dzieci z porażeniem mózgowym. Doświadczeń w rehabilitacji, kontuzji kręgosłupa za pomocą posiadanej unikalnej aparatury nie było żadnych. Spróbowaliśmy jednak. Najlepszy rezultat osiągnął Piotr Pawlicki. Stanął na nogi. Moi ludzie przywrócili mu wiele funkcji fizjologicznych. W pewnym sensie jestem ojcem chrzestnym jego synów.
Organizacyjnie z Unią Leszno zetknąłem się przy okazji wizyty w mojej firmie Pana Stanisława Mizgalskiego, ówczesnego Prezesa Zarządu KS Unia Leszno. Miałem wtedy 32 lata, a tu staje przede mną elegancki starszy Pan z siwą głową i prosi o wsparcie jakiegoś klubu sportowego. Kupiłem wtedy dwie szuflady biletów na „Mecz bez meczu”. Takiej swoistej akcji zbierania cegiełek. W podziękowaniu prezes Mizgalski „zmusił mnie” do podpisania deklaracji członkowskiej. Nawiasem mówiąc moją legitymację członkowską znaleziono w jakiejś szafie już po wyborze na prezesa.
Uczestniczyłem w dwóch walnych zgromadzeniach klubu. Za każdym razem do pierwszej przerwy. Na jednym z nich prezes Mizgalski zwrócił się do członków klubu z apelem: „Jest nas tu dziś stu pięćdziesięciu, potrzebujemy 15 tysięcy złotych na oddanie Wrocławowi za Łabędzkiego. Jak każdy da dziś po 100 zł to rozwiążemy problem.” Przed przerwą poprosiłem siedzącego naprzeciw Pana, aby przekazał moje 100 zł, bo ja muszę wyjść. Jak się potem okazało osobą tą był Andrzej Bortel - jeden z moich późniejszych najbliższych współpracowników, a moja wpłata jedyną jaką zebrano.
Drugie zebranie miało niezwykle dramatyczny charakter. Doszło do konfrontacji pomiędzy zarządem klubu a grupą byłych działaczy z lat 70-80 skupionych wtedy wokół Tygodnika Żużlowego. Należeli do tej grupy Adam Zając, Jan Nowicki, Tadeusz Paździor i omamiony przez nich Jan Ludwiczak. Przed zebraniem łamy TŻ był pełne złośliwej krytyki pod adresem zarządu klubu. Opozycja „wiedziała”, jak wszystko zrobić lepiej. Ich pomysłem było przekazanie klubu w prywatne ręce pewnego biznesmena, który twierdził, że ma worek złota zakopany w ogrodzie. Po latach poszukiwany międzynarodowym listem gończym. Na tym właśnie zebraniu,po przerwie (a więc już pod moją nieobecność) prezes Mizgalski podał się do dymisji ze słowami: „Panowie wiedzą jak lepiej, to proszę”. Po tych słowach opozycja uciekła. Był to jeden z najbardziej dramatycznych momentów w historii klubu. Wtedy nestor i największa osobowość leszczyńskiego żużla Józef Olejniczak zagrodził własnym ciałem drzwi i powiedział: „ten klub ma prawie 60 lat. Nikogo stąd nie wypuszczę, dopóki nie wybierzemy zarządu”. Tak urodził się zarząd prezesaak urodził się zarząd prezesa Zbigniewa Potoka. Było im bardzo trudno, bo byli podzieleni. Dochodziło do konfliktów ze słynnym wyjęciem pistoletów gazowych. Może by do tego nie doszło, gdyby nie spadek z ligi. Niesprawiedliwy, bo będący rezultatem oszustwa w meczu Toruń – Lublin w ostatniej kolejce. W takiej sytuacji odbyło się nadzwyczajne walne zgromadzenie, z którego wyszedłem jako Prezes Zarządu Klubu Sportowego Unia Leszno stowarzyszenia powołanego 5 maja 1938 roku.