Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
Polecamy
Wspomnienia Rufina Sokołowskiego - wybór na prezesa. Część druga
 19.05.2020 22:41
Rufin Sokołowski przez dziesięć lat pełnił funkcję prezesa Klubu Sportowego Unia Leszno. Człowiek znikąd, który nie widział w całości imprezy żużlowej, został wybrany na prezesa najbardziej utytułowanego klubu żużlowego w Polsce. O swoich początkach z żużlem, Unią Leszno i starych (nie) dobrych czasach opowiedział na łamach portalu. Zapraszamy na drugą część wspomnień Rufina Sokołowskiego, w których cofa się do czasów, kiedy został wybierany na funkcję prezesa klubu z Leszna.

Rok 1994 (nie mylić z Orwellowskim 1984) jest dla mnie pamiętny.

 

Rozpoczął się Sylwestrem spędzonym z sąsiadami. W pewnym momencie sąsiadka Grażyna (vel Stefania) Kuśnierek rzuciła hasło: „Idziemy odwiedzić ciocię”. No więc poszliśmy. Był to dom Zdzisława Smoczka, zasłużonego zawodnika Unii Leszno, brata Alfreda. Tam przy stole nie obeszło się od wspomnień. Pamiętam, że pan Zdzisław mówił, że wszyscy źle podają rok urodzenia Alfreda. Był albo rok starszy albo młodszy.

 

W połowie roku były wybory do Rady Miejskiej Leszna. Ówczesny szef leszczyńskiej lewicy Zbigniew Gorzelańczyk umieścił mnie na liście socjaldemokracji. Był to wyraz wdzięczności za pomoc materialną jakiej udzieliłem leszczyńskiej lewicy. Jak pamiętam większość działaczy tego okresu była u mnie zatrudniona. Tak pierwszy raz zostałem radnym. Byłem nim w sumie 12 lat, w tym 6 lat jako wiceprzewodniczący rady. Nigdy bym wtedy nie pomyślał, że lokalni dygnitarze SLD dziesięć lat później zrobią wszystko, aby oczernić mnie w oczach opinii publicznej, że uznają mnie za wroga politycznego nr 1 i nie cofną się przed żadnym świństwem. Ale o tym później.

 

28 listopada 1994 roku to dzień moich imienin. Wracając z pracy spotkałem przed blokiem sąsiada Andrzeja Maćkowiaka. Był członkiem zarządu Unii Leszno. Andrzej, na co dzień szef leszczyńskiego Herbapolu zapytał: „Będziesz dziś na walnym?” Odpowiedziałem „Nie”. Mam prośbę, przyjdź. Będzie zadyma i chyba będą nowe wybory, zgłosisz mnie na członka”, „Skoro tak ci na tym zależy, to będę, ale tylko do 19, bo mam coś później do załatwienia”.  Zebranie odbywało się w Domu Kultury na ul. Chrobrego. Sala była pełna. Około 200 członków klubu. Dziennikarze. Lokalni dygnitarze. Atmosfera przed wybuchowa. Przewodniczącym zebrania został Franciszek Tomczak, kierownik PIH, osoba powszechnie lubiana. Procedury wyboru komisji mandatowej, skrutacyjnej, uchwał i wniosków szły jak po grudzie. Nikt nie chciał objąć jakiejkolwiek funkcji. Całkowity impas powstał przy wyborze komisji uchwał i wniosków. W tej komisji trzeba coś napisać, a nikomu się nie chciało. Po dwóch godzinach przewodniczący wypatrzył mnie, gdzieś w końcu sali. Nie odmówiłem. Rozpoczęły się merytoryczne obrady. Słowo obrady jest chyba nie na miejscu. Była to kłótnia trwająca 6 godzin. Wszyscy wszystkim słali inwektywy. Wykrystalizował się obraz dwóch frakcji jednej broniącej prezesa Zbigniewa Potoka i drugiej atakującej. Tu szczególnie aktywny był członek zarządu Tadeusz Myler dealer FSO. Czego sobie nie wypominano: a to wielkości golonek na przyjęciu po Turnieju FSO, a to czyjejś nieobecności na pogrzebie Kazimierza Adamczaka. Słowem nic o przyszłości klubu, którego drużyna żużlowa spadła miesiąc wcześniej do II ligi. Ok. 2 w nocy na wniosek przewodniczącego komisji rewizyjnej odbyło się głosowanie nad absolutorium dla zarządu klubu. Głosowałem za, ale tu była minimalna mniejszość. Rozpoczęto przygotowania do nowych wyborów. Przewodniczący poprosił, abym zabrał głos jako przewodniczący komisji Uchwał i Wniosków. W miarę jak mówiłem na sali robiło się coraz ciszej, aż nastąpiła zupełna cisza. Powiedziałem miedzy innymi: ”Wy wszyscy zabijacie właśnie Unię Leszno. Ważniejsze dla was są rozrachunki z byłym kolegami. Nienawiść i głupota tak was zaślepiły, że nie widzicie tego, po co tu przyszliście, a przyszliście tu ratować na nie dobijać”. Zapadła cisza. Zaczęto zgłaszać kandydatów do nowego, dwunastoosobowego zarządu. Zgłosiłem Andrzeja Maćkowiaka. Nagle ktoś zgłosił mnie jako szesnastego kandydata. Nie wyraziłem zgody mówiąc: „Panowie nie żartujcie. Mój siedmioletni syn wie więcej żużlu niż ja.”. Rozdano karty wyborcze. Ku mojemu zdziwieniu było tam moje nazwisko.  Ogłoszono wyniki. Jedenastu wybranych zdobyło ok. 45 głosów na 89 głosujących. Na mnie głosowało 87. Do nowego zarządu nie wybrano prezesa Zbigniewa Potoka. Zabrakł mu 1 głos. Nowo wybrany Zarząd udał się za kotarę na scenie. Miał wybrać prezesa zarządu. Zebranie prowadził najstarszy z członków Edmund Wojciechowski. Powiedział: „Na prezesa proponuję pana Rufina Sokołowskiego, bo ma największe zaufanie członków”. „Panie przewodniczący, bardzo przepraszam, ale i tak znalazłem się tu przypadkowo. Nie wyrażam zgody na kandydowanie” - odpowiedziałem. „Czy są inne kandydatury?” – spytał przewodniczący.

 

 „Zgłaszam pana Tadeusza Mylera” - ktoś powiedział. Przewodniczący: „Czy pan wyraża zgodę na kandydowanie?” Odpowiedź Tadeusza: „Tak”. Wtedy mnie przez głowę przeszła myśl: „Całe zebranie trwała walka między Potokiem a Mylerem. Podział sił pół na pół. Jak teraz wybiorą Mylera, to druga połowa będzie robić wszystko, aby mu się nie udało. Jedyna szansa dla Unii to ich pogodzić i zaprzęgnąć do woza”. Powiedziałem: „Panie przewodniczący przemyślałem. Będę kandydował.” Kartki z głosami wrzucono do czapki. W momencie, kiedy pierwsze siedem głosów padło na mnie Edmund Wojciechowski przerwał liczenie i ogłosił mnie prezesem. Wyszliśmy na scenę. Otoczyli mnie dziennikarze. Jedno co pamiętam co wtedy powiedziałem: „Będziemy oddzielać ziarno od plew”.

Dominika Bajer (za: inf. własna)
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (1)
5 lat temu
I co dalej?
Będzie jakieś dalej?
  Lubię
  Nie lubię
© 2002-2024 Zuzelend.com