Słuchacze regionalnej rozgłośni Polskiego Radia Pomorza i Kujaw mają możliwość śledzenia zmagań drużyn z regionu na bieżąco, także dzięki Twoim relacjom. Pamiętasz, kiedy przyszła ta 100% chęć zastania reporterem?
Bartosz Kustra: W moim przypadku śmiało można mówić o realizacji życiowych marzeń. Jako dziecko mieszkałem niedaleko stadionu żużlowego w Bydgoszczy, chodziłem na treningi, obserwowałem tę dyscyplinę i wyciągałem swoje wnioski. Był czas, że jeździłem na rowerze i wczuwałem się w poszczególnych zawodników, próbując przybrać ich sylwetki. Następnie zacząłem komentować to, co robię. A jako, że w tamtym okresie żużel był sportem typowo radiowym, to dziennikarze komentujący żużel stali się moimi idolami.
Początki były trudne? Pomagał ktoś przy pierwszych krokach przy współtworzeniu relacji?
Bartosz Kustra: Sam zgłosiłem się do radia. Kolega z osiedla powiedział mi, że jest casting i że potrzebują ludzi do żużla, piłki nożnej, siatkówki i koszykówki. Lubiłem te dyscypliny, oczywiście najbardziej żużel, ale... tego castingu wcale nie było. Trafiłem na człowieka z ludzkim podejściem do życia - Eryka Hełminiaka, który mimo, iż miałem wtedy 18 lat nie skreślił moich szans, a docenił odwagę i pewność siebie w tym, co zamierzam robić w życiu. Niczego nie obiecywał, ale przyszedł czas, że poza czytaniem doniesień agencyjnych i zbieraniem wyników (internet jeszcze raczkował) przy wielu relacjach, musiałem i ja wypłynąć na głęboką wodę. Łatwo nie było szczególnie, że próbowałem pierwsze myśli zapisywać sobie na kartce i... potem to przejście do słowa tylko mówionego było dziwnym uczuciem, dyskomfortem. Sam stwierdziłem, że muszę od początku do końca mówić, bez czytania i z czasem nabrałem wprawy. Starałem się łączyć cechy kilku sprawozdawców, których ceniłem, ale priorytetem zawsze dla mnie było oddawanie emocji, a jak im się człowiek odda to nierzadko zapomina o tym, co zamierzał.
Podobno pierwszy raz zawsze zapada w pamięci. Pamiętasz jakie emocje Tobie wówczas towarzyszyły i co to było za wydarzenie, które zrelacjonowałem dla słuchaczy radia PiK?
Bartosz Kustra: Zgadza się. Pamiętam jak dziś. To był dzień 11 maja 2003 roku. Mecz naszej żużlowej elity i pojedynek w Bydgoszczy dwóch Polonii. Gościem była ta z Piły. Zbliżały się powoli wakacje i stwierdzono, że przy urlopach zamiast korzystać z kogoś z zewnątrz, postawią na swojego, młodego wówczas współpracownika. Głównym komentatorem miał być Tomasz Sławiński. Ustaliliśmy, że on skomentuje 8 biegów, a ja 7. Na zmianę. O dziwo, jak sam przyznał myślał, że to będzie transmisja z układem wyżynno-nizinnym, czyli... jego biegi na wysokim poziomie, a moje z uzasadnionymi błędami. Stwierdził jednak, że po każdym wyścigu ta relacja szła w górę i jego w komentowaniu to też podkręcało i mobilizowało. Wówczas wiedziałem, że to jest właśnie to, co chcę robić w życiu! Stres był bardziej w dniach przedmeczowych, a w samym dniu meczu sam byłem zdziwiony pewnością siebie. Starałem się jednak nie myśleć o tym, ile osób może tego słuchać, bo to właśnie w pewnym sensie paraliżowało.
Twój głos można usłyszeć przy okazji relacji z parkietów koszykarskich, czy stadionów żużlowych. Prowadzisz statystyki z ilości przeprowadzonych transmisji z zawodów sportowych? I czy jakieś zawody zapadły szczególnie w pamięci z racji wyjątkowego sukcesu lub niespotykanego wydarzenia?
Bartosz Kustra: To pytanie często zadawał mi wujek z Podkarpacia. Faktycznie był czas, że starałem się zapisywać wydarzenia, które relacjonowałem. Z upływem czasu wystarczy, że raz się czegoś nie uwzględni i niestety wchodzi to w nawyk tzw. pomijania. Najczęściej komentuję mecze żużlowe, koszykarskie, a jak Zawisza Bydgoszcz grał w ekstraklasie to i piłkarskie. Z żużla utkwiły mi w pamięci super wyjazdy na turnieje cyklu Grand Prix po Europie, ale najcudowniejszy bieg komentowałem na toruńskiej Motoarenie, gdy całe podium po raz pierwszy w historii wypełnili Polacy. Wygrał Tomek Gollob przed Rune Holtą i Jarosławem Hampelem. Za nimi linię mety minął Jason Crump. Koszykówki uczyłem się na meczach Astorii Bydgoszcz, gdy wybudowano halę Łuczniczka, ale najpiękniejsze chwile dwa z rzędu mistrzostwa Polski przeżyłem z koszykarzami Anwilu Włocławek, gdyż sport ogarniamy regionalnie. Co do piłki nożnej to oczywiście wiele satysfakcji dało mi zdobycie Pucharu Polski przez Zawiszę w finale po raz pierwszy rozgrywanym na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Zakotwiczmy bardziej w żużlu. Jest zespół, któremu kibicujesz prywatnie?
Bartosz Kustra: Przez pracę w radiu i przez transfery żużlowe, stałem się bardziej wielkim fanem regionalnego sportu, ale nie ukrywam, że moim ukochanym klubem jest żużlowa Polonia Bydgoszcz, bo to dzięki niej, dawnej super jeździe Ryszarda Dołomisiewicza i młodego wówczas Tomka Golloba, złapałem bakcyla. Bardzo lubię i cenię oczywiście GKM Grudziądz, który obecnie jest naszym rodzynkiem regionalnym w PGE Ekstralidze i Apator Toruń, którego też wiele spotkań miałem przyjemność skomentować.
Od kilkunastu lat żużlowa Polska żyje derbami lubuskimi. My jednak, ludzie z kujawsko – pomorskiego wiemy, że jedyne, prawdziwe derby określane mianem „świętej wojny" to te na linii klubów z Bydgoszczy i Torunia. W tym roku wspomniane zawody będą na szczeblu eWinner 1. Ligi. Przygotowaniom do relacji z tych spotkań towarzyszy większa mobilizacja?
Bartosz Kustra: Bardzo dobre pytanie, które też w luźnej rozmowie zadał mi kiedyś Jacek Gollob przed meczem w Tarnowie. On startował w Unii, a ja przyjechałem skomentować mecz Apatora, nie Polonii. Też był ciekaw, jak traktuję w ogóle mecze derbowe. Na początku było mi bardzo trudno, ale z czasem miłość regionalna spowodowała, że z jednymi potrafiłem się cieszyć, a z drugimi ubolewać. Wygrała merytoryka. Były czasy, że to toruński klub ciągnął nam w górę żużel na Pomorzu i Kujawach. Mam szacunek do wszystkich trzech zespołów z mojego województwa.
Z wysokości trybun relacja, z parku maszyn zbieranie opinii pomeczowych. Która forma bardziej odpowiada? Czy może żadna z form nie stanowi większego przy założeniu, że regionalna drużyna odniosła zwycięstwo. Zapewne nastroje po porażce nie są zbyt pozytywne i ciężko wówczas prosić o komentarz?
Bartosz Kustra: Najłatwiej jest mówić to, co się widzi. Trudniej potem jednym pokazać uśmiech, a drugim smutek. Zdecydowanie numerem jeden jest transmisja meczu, ale z zawodnikami też bardzo lubię rozmawiać. Przyjąłem zasadę bycia po prostu zawsze kolegą dla żużlowców, dla sportowców. Czasem trzeba zadać trudne pytanie, bo na tym polega lojalność dziennikarska, ale staram się być słyszalnym antenowo kumplem sportowca z regionu, co wydaje mi się, że nierzadko słychać...
Relacjom z zawodów towarzyszą podróże. Wszystko jest w porządku, gdy spotkanie się odbędzie. Ale że żużel jest zależny od pogody i nie wszystko idzie przewiedzieć toteż zdarzają się tzw. puste kilometry. Przy okazji takich podróży zdarzają się sytuacje, o których się nie zapomina?
Bartosz Kustra: Zdarza się, ze właśnie takim wyjazdom towarzyszą nieoczekiwane zwroty wydarzeń. W oczekiwaniu na decyzję sędziego można z kimś porozmawiać, poznać bliżej. Daleki wyjazd wiąże się często z pozostaniem w danym mieście do rana, a jako byłu uczeń klasy licealnej (przed studiami) o profilu turystycznym mam we krwi odbycie przynajmniej krótkiego spaceru po danym miejscu, oczywiście jeśli pora i względy bezpieczeństwa na to pozwolą. To zostaje w pamięci. Zawsze staram się szukać pozytywów.
Wprowadzone restrykcje sanitarne uniemożliwiają w jakimś stopniu wykonywanie pracy reporterskiej?
Bartosz Kustra: Oczywiście. W dobie pandemii i ówczesnych obostrzeń, w oczekiwaniu na rozpoczęcie sezonów ligowych postawiliśmy na bezpieczeństwo i nagrania rozmów telefonicznych. Dziś jest już zupełnie inaczej i nie ma problemu, by się z kimś umówić na rozmowę, ale oczywiście zawsze ustalamy, że zachowujemy odległość i przestrzegamy panujących zasad. Podczas pierwszej żużlowej kolejki komentował mecz PGE Ekstraligi w Częstochowie, gdzie rywalizował MR Garden GKM Grudziądz. Nie było kibiców i czułem się jakoś dziwnie z tym. Organizatorzy tak jednak pod względem sanitarnym zaplanowali to wszystko, że poza odbiorem akredytacji, jedyną osobą, z którą miałem styczność werbalną był ochroniarz, instruujący mnie jak poruszać się po stadionie.
Małgorzata Burchardt ze studia programu „Muzyka i Sport" na antenie radia PiK niejednokrotnie zmieniając temat mówi: „Nie samym żużlem człowiek żyje". Zatem czym na co dzień zajmuje się Bartosz Kustra, jeżeli wyłączymy wszystko to co dotyczy radiowego sportu?
Bartosz Kustra: Jestem fanem sportu przez 24 godziny na dobę. Jeśli po powrocie do domu w telewizji pokazywany jest mecz z udziałem drużyn, które mnie interesują to oglądam poza żużlem, piłkę nożną, koszykówkę, rywalizację z udziałem lekkoatletów. Ale poza sportem też mam inne pasje. Lubię pojechać gdzieś w nieodkryty zakątek kraju na kilka dni, lubię odnaleźć interpretację danego stanu w dobrej muzyce, lubię też historię i literaturę i... nierzadko zdarza się, że sięgnę po książkę i ją czytam, choć jestem tak w gorącej wodzie kąpany, że jak za pierwszym razem nie wyczytam jak najwięcej to potem nie starcza czasu i chęci, by kontynuować czytanie. Zdecydowanie wolę słowo mówione niż pisane. Robię to, co lubię stąd taki wniosek.
A jakie masz marzenia?
Bartosz Kustra: Komentować mecze piłkarskie w europejskich pucharach, a najcudowniejsze z marzeń to faza pucharowa piłkarskiego Mundialu.
Dziękuję za poświęcony czas. Życzę spełnienia marzeń i przede wszystkim radości z wypełnianych obowiązków. I do usłyszenia.
Bartosz Kustra na Stadionie Narodowym (fot. P. Walczak)