Dariusz Ostafiński, Interia: Dlaczego złote dziecko Stali nie chciało dłużej jeździć w Gorzowie?
Mateusz Bartkowiak, zawodnik ZOOleszcz DPV Logistic Grudziądz: To nie chodzi o to, że nie chciałem. Po prostu nie udało mi się dogadać z klubem. Przedstawiłem swoją ofertę i do dziś nie dostałem odpowiedzi. Kazano mi szukać nowego środowiska. GKM złożył ofertę, powiedziałem o tym w Stali i tak znalazłem się w Grudziądzu.
Może chciał pan od Stali jakieś gigantyczne pieniądze i dlatego pana odpuścili?
- Nie chodziło o kasę. Naprawdę. Chciałem mieć zawodowy kontrakt, ale mieszczący się w regulaminowych stawkach. Nie było żadnych milionów fruwających w powietrzu, ani kokosów. Jedynym życzeniem było odejście od amatorskiego kontraktu.
A co jest takiego złego w amatorskiej umowie?
- Punktówka mała, sprzęt z klubu. Mówiąc o punktowce, nie chodzi mi jednak o to, że jestem pazerny na kasę, lecz o to, że ja już mam swojego busa, mam też mechaników, bo pomagają mi tata i Hubert Czerniawski, buduję też swoją bazę. W zasadzie sam się utrzymuję. To wszystko są koszty, a przy tej niższej punktowce nie jestem w stanie utrzymać busa i mechanika. Co prawda przy amatorskim kontrakcie sprzęt i jego remonty są po stronie klubów, ale ja bym wolał robić to sam.
Dlaczego?
- Żeby się rozwijać. Chcę być zawodowcem, mieć trochę więcej, żeby kupić sobie takie silniki, jakie chcę i takie części, jakie chcę. Kiedy pojawiają się nowe sprzęgła, to chciałbym mieć własne pieniądze, żeby móc je kupić i przetestować.
Jako amator nie może pan tego robić?
- To różnie wyglądało. Były chwile, gdy mogłem sobie wybierać, ale zdarzało się, że dostawałem używane części. Zasadniczo wybór był ograniczony do tego, co klub miał na stanie. Tymczasem, żeby móc się ścigać z innymi, czasem trzeba czegoś więcej.
To jest rozstanie na rok, czy całkowity rozwód?
- Mam za małe doświadczenie w żużlu, żeby wybrać jedną z opcji. Na razie widzę to tak, że odchodzę na rok i zobaczymy, co będzie dalej. Nie da się wszystkiego w życiu zaplanować. Teraz chcę się skupić na treningach, na rozwoju, a potem zobaczymy. Nie wykluczam powrotu do Stali, nie mówię nie, wszystko w swoim czasie.
Słyszałem, że jak będzie chciał pan za rok odejść ze Stali, to będzie pan musiał zapłacić 150 tysięcy złotych odszkodowania do klubu?
- Tak głęboko nie wchodźmy. Zostańmy na tym, że jest rok wypożyczenia, a potem się zobaczy.
Jak pan zaczynał karierę, to nie raz słyszałem, że Bartkowiak to będzie drugi Zmarzlik. Do pana to docierało?
- Tak, ale nie brałem tego do siebie. Każdy ma swoją historię. My nie jesteśmy identycznymi zawodnikami. Różnimy się na torze, ale i poza nim. Poza tym na razie jest tak, że Bartek robi karierę, a ja mogę mówić jedynie o przygodzie z żużlem. Nie chcę być jednak drugim Zmarzlikiem, lecz pierwszym Bartkowiakiem. Co nie zmienia faktu, że on jest fantastycznym zawodnikiem.
Zmarzlik to kolega czy mistrz?
- Jedno i drugie. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że jego sukcesy nic a nic nie zmieniły. Jest taki, jaki był wtedy, gdy go poznałem na torze motocrossowym w Kinicach. Miałem wtedy 10 lat.
Ile wyrzeczeń i pieniędzy kosztowało pana i rodzinę dojście do tego momentu, w którym jest pan teraz?
- Wiele. Jak idzie o wyrzeczenia, to więcej mogliby powiedzieć rodzice. Mieszkam 50 kilometrów od Gorzowa, ale tata jeździł ze mną na każdy trening. Bez względu na pogodę, ale też inne okoliczności. Był tatą, kierowcą, mechanikiem. Moje wyrzeczenia? Przede wszystkim takie, że godzę sport z nauką.
A pieniądze? Macie jakiś zeszyt, gdzie zapisujecie, ile to wszystko już kosztowało?
- Nie, ale to są z pewnością duże sumy. W Stali byłem na kontrakcie amatorskim, ale wcześniej, w mini-żużlu, nie zarabiałem wcale, a inwestycje były. Pomagali nam oczywiście sponsorzy, ale myślę, że za to, co tata wydał, to mógłby kupić dobrej klasy samochód.
Wraca pan po kontuzji. Nie ma obaw?
- Nie, bo zeszły rok zakończyłem na motocyklu. To było bardzo ważne, pomogło mi nabrać takiej większej pewności siebie. W ogóle to zły jestem, bo te kontuzje mi mocno przeszkadzają. Inna sprawa, że ja potrafię wracać po nich do jazdy i nie widać po mnie, że coś się stało.
Ile tych powrotów było?
- Na to pytanie nie odpowiem, bo nie chcę do tego wracać. To nie jest ważne, ja się od tego odcinam. Takie podejście. Skupiam się na tym, co dobre.
Rozmawiał pan z trenerami GKM-u Januszem Ślączką i Robertem Kościechą o tym, jak chcą pokierować pańską karierę, jaki mają pomysł?
- Zacznę od tego, że ja nie mam obiecanego miejsca w składzie. Muszę je wywalczyć. To mnie jednak cieszy i motywuje. Nie chcę niczego za darmo. Nie wiem, jaki oni mają dokładnie pomysł na Bartkowiaka, ale myślę, że z czasem ta wiedza przyjdzie. Jesteśmy na łączach.
Nie żałuje pan, że nie poleciał ze Stalą na obóz na Teneryfę?
- Nie. Jestem w GKM-ie i na tym się skupiam.
Juniorem pan będzie?
- Jeszcze przez cztery lata. Wcześnie zacząłem.
A czym się pan może pochwalić?
- Na razie tym, że dwa razy z rzędu awansowałem do finału mistrzostw Polski juniorów. I to jako piętnasto i szesnastolatek. Poza tym trener Rafał Dobrucki powołał mnie do kadry juniorów. Byłem wicemistrzem w klasie 250cc. W wieku 16 lat zadebiutowałem w PGE Ekstralidze. Wygrałem w niej trzy biegi. Trochę już tego jest, choć to nie jest oczywiście spełnienie moich marzeń. Cieszę się, ale mam nowe cele. Chcę dobrze jeździć, liczę na postępy. Mam nadzieję, ze przenosiny do Grudziądza w tym pomogą. Korzystając z okazji, dziękuję też sponsorom i kibicom za wsparcie. I do zobaczenia na stadionach.