Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
Czy na pewno chcesz usunąć ten blog?
TAK NIE
Protasiewicz: Przejeździłem w Apatorze dwa świetne sezony. Nadal potrafię jechać na dobrym poziomie...
 07.04.2021 12:23
Pepe
Piotr Protasiewicz jest obecnie jednym z filarów swojej macierzystej drużyny z Zielonej Góry, ale w początkowej fazie kariery zdecydował się opuścić rodzinne strony i przez nieco ponad dekadę ścigał się dla innych klubów. W tym czasie na dwa lata trafił do ekipy z Torunia, przeciwko której odjechał swój pierwszy mecz ligowy w sezonie 2021. Teraz ?PePe? opowiada nam o drodze, która niegdyś przywiodła go do Grodu Kopernika, wspomina starty z aniołem na piersi, mówi o powrocie do Falubazu, a także odnosi się do spraw bieżących i prezentuje swój stosunek do czarnego sportu. ? Wielu ekspertów twierdziło, że to już jest czas, żebym powiedział dość, a potem przychodzili i klaskali. Ja będę wiedział, kiedy zejść ze sceny, ale to jeszcze nie teraz ? słyszymy od zawodnika, który na poważnie w speedway bawi się już od 30 lat.



?Każdy chciał być Huszczą, Szymkowiakiem czy Jaworkiem?

Piotr Protasiewicz od dzieciństwa był blisko sportu i prowadził sportowy tryb życia, zatem nikogo nie powinno dziwić, że w pewnym momencie postanowił zostać profesjonalnym sportowcem. ? Od najmłodszych lat ciągnęło mnie do sportu. Na osiedlu graliśmy z kolegami w ?nogę? na asfalcie. Dla nas to był największy rarytas i główna atrakcja po lekcjach. Wszyscy biegaliśmy za piłką. W okresie szkolnym pojawiły się SKS-y. Brałem tam wszystko, co tylko mogłem ? nie tylko piłkę nożną, ale też koszykówkę, piłkę ręczną czy siatkówkę. Bywałem wszędzie, gdzie można było spróbować czegoś nowego. Dawało mi to ogromną przyjemność, więc robiłem to z wielką chęcią ? tłumaczy zawodnik. W późniejszym czasie młodzieniec z Winnego Grodu nauczył się też pływać dzięki swojemu tacie, a poza tym posmakował narciarstwa i kartingów, czyli sportów, które kojarzyły się przede wszystkim z prędkością i adrenaliną.

Ostatecznie na pierwszy plan wysunął się jednak żużel. ? Pochodzę z Zielonej Góry, gdzie ten sport ma bardzo silną pozycję. W przeszłości mój tata jeździł na żużlu, więc odwiedzaliśmy klub, a przede wszystkim warsztat. Przy okazji poznawałem gwiazdy ówczesnego zielonogórskiego speedway?a i chłonąłem ten klimat. Od najmłodszych lat chodziłem na mecze i kibicowałem. W domu zawsze miałem jakieś motocykle i jak ja to mówię ? żużlowałem sobie po polach. Tata podstawiał mi różne maszyny, które najpierw samodzielnie składał i sklejał w jedną całość. W tej sytuacji to było dla mnie naturalne, że kiedyś będę chciał zacząć trenować żużel. W tamtych czasach każdy chciał być Andrzejem Huszczą, Jarkiem Szymkowiakiem czy Maciejem Jaworkiem ? opowiada ?Protas?.

? Tata niestety nie był zadowolony z mojego pomysłu i nie chciał, żebym zawodowo uprawiał ten sport. On jeździł przez parę długich lat i poznał ciemną stronę speedway?a. Nie podobało mu się, że syn chciałby pójść w jego ślady i wcale się z tym nie krył. Ojciec wolał, żebym traktował to bardziej jako zabawę i sposób zabicia czasu po szkole, który uchroni mnie przed głupotami przychodzącymi do głowy. Ja jednak nie wyobrażałem sobie takiego rozwoju wypadków i zamierzałem postawić na swoim. Nie ukrywam, że żużel bardzo mocno przypadł mi do gustu. Po wielu bojach w końcu udało się przekonać rodziców. Nauka miała być jednak na pierwszym miejscu, dlatego mogłem się za to zabrać dopiero po dobrze zdanych egzaminach do technikum samochodowego. W ten sposób płynnie przeszedłem od zabawowego sportu do poważnego ścigania. To był mój wybór i moje marzenie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę jeździł tak długo i w miarę dobrze. Po prostu chciałem spróbować ? kontynuuje swoją opowieść nasz rozmówca.

Okazuje się, że tata był ogromnym wsparciem dla Piotra Protasiewicza na wczesnym etapie przygody ze sportem. ? Dzięki niemu miałem możliwość rozwijania swoich pasji. W tamtych czasach nie było nas stać na zbyt wiele, ale sporo rzeczy można było pozałatwiać bez wielkich pieniędzy opierając się na znajomościach i umiejętnościach, które ojciec posiadał. Przez cały czas bardzo się poświęcał i ciężko pracował. Od czasów kartingu samodzielnie przygotowywał dla mnie wiele elementów niezbędnego wyposażenia, takich jak chociażby wózek kartingowy. Przyznam szczerze, że potrafił zrobić naprawdę mnóstwo rzeczy ? wyznaje żużlowiec.

?Odpaliłem tak jakby po dwóch latach?

Piotr Protasiewicz pierwsze żużlowe kroki zaczął stawiać na początku lat 90. ? Każdy uprawiany przeze mnie sport okazywał się wymagający. Jeżeli chcesz wzbić się na poziom mistrzowski lub przynajmniej bardzo dobry, to potrzebujesz wielu wyrzeczeń i treningów. Podobnie było z żużlem. Z boku mogło się wydawać, że jak wcześniej jeździłem na motocyklu i całkiem dobrze mi to wychodziło, to wsiądę na żużlówkę i od razu pojadę w niesamowitym stylu, ale niestety tak nie było. Pierwsze imprezy po zdaniu licencji okazały się dla mnie bardzo trudne. Zaliczyłem sporo upadków i słabych występów, więc to mnie trochę wstrzymało. Ja jednak nie zamierzałem się poddawać. Na szczęście pod koniec pierwszego sezonu, czyli w 1991 roku, udało mi się wygrać dwa turnieje młodzieżowe. To pozwoliło mi przeskoczyć do kolejnych sezonów z nieco większą pewnością siebie. Z czasem pojawiły się następne sukcesy w młodzieżówkach, pierwsze wygrane biegi w lidze, a nawet dwucyfrowe zdobycze punktowe w najwyższej klasie rozgrywkowej. Można powiedzieć, że odpaliłem tak jakby po dwóch latach, czyli moim zdaniem stosunkowo szybko. Bardzo się cieszę, że zdołałem przełamać bariery, które pojawiły się na początku ? słyszymy od ?Protasa?.

Zawodnik nie mija się z prawdą, ponieważ w latach 1992-1993 poprawił swoją średnią biegopunktową z poziomu 0,829 do 1,629, zatem można było sądzić, że mamy do czynienia z utalentowanym młodzieżowcem, który będzie się rozwijał i stawiał kolejne kroki naprzód. W 1994 roku przytrafiły mu się jednak kontuzje, które na wiele miesięcy wyeliminowały go z rywalizacji i sprawiły, że odjechał zaledwie dwa mecze w polskiej lidze. ? To był trudny okres. Nie ukrywam, że moja kariera wisiała wtedy na włosku, ale jestem upartym człowiekiem i mocno walczyłem o powrót. Ostatecznie udało się kontynuować jazdę na żużlu ? wyznaje Protasiewicz. Po sezonie 1994 niespełna 20-letni wówczas żużlowiec postanowił jednak opuścić macierzystą drużynę z Zielonej Góry. Jego ekipa spadła wtedy z najwyższej klasy rozgrywkowej, więc mogło się wydawać, że młodemu zawodnikowi zależało przede wszystkim na dalszej jeździe wśród najlepszych, ale rzeczywisty powód rozstania był zupełnie inny.

? W tamtym czasie spędziłem wiele miesięcy na rehabilitacji i jeżdżeniu po szpitalach, ale nikt z klubu się mną nie interesował. Byłem zdany sam na siebie i swoich najbliższych. To nie były czasy, że nawet przy coraz lepszej jeździe mogłem odłożyć pieniądze i mieć oszczędności na cokolwiek. Choćbym zdobywał same komplety punktów, to wynagrodzenie byłoby niewielkie. Zwykle jednak tak wyglądają początki, więc nie miałem się co zrażać. Byłem zatem goły i wesoły, a dodatkowo zostałem bez opieki z klubu. Ówcześni działacze chyba postawili na mnie krzyżyk. Tylko dzięki rodzinie i kilku sponsorom mogłem przetrwać ten niełatwy czas, leczyć się i stopniowo wracać do zdrowia. Warto wspomnieć również, że w tamtym okresie był znacznie trudniejszy dostęp do dobrej diagnostyki i kontrolowania swojego stanu. Na każdym kroku nie było też pomocy fizjoterapeutów, tak samo jak teraz. Wszystko było oparte na dziwnych układach i kombinacjach. Wielokrotnie brakowało pieniędzy, żeby jeździć po klinikach i monitorować postępy. W końcu doszedłem do siebie i mogłem myśleć o powrocie do sportu, ale było w tym wszystkim dużo szczęścia i przypadku. Stwierdziłem wtedy, że skoro włodarze zielonogórskiego klubu w trudnych momentach nie interesowali się mną, to nie będę jeździł w tym zespole. Co prawda miałem ważny kontrakt, ale po prostu się nie dogadaliśmy ? wyjaśnia ?PePe?.

? Wkrótce pojawiła się oferta z Wrocławia, z której postanowiłem skorzystać. Dla mnie to była kosmos, bo ówczesna Sparta uchodziła za najlepszą drużynę w kraju i miała na koncie dwa złote medale wywalczone rok po roku. Bardzo mocno chciał mnie trener wrocławian Ryszard Nieścieruk, który stwierdził, że nie ma innej możliwości niż sfinalizowanie tego transferu. To wszystko było poparte moją postawą na sali treningowej oraz wynikami testów wydolnościowych. Wszedłem wtedy do zupełnie innego świata i poznawałem odmienne realia, o których nie miałem pojęcia. Nie ukrywam jednak, że początkowo czułem się trochę niepewnie i potrzebowałem czasu, żeby nabrać zaufania do nowego klubu. Nie miałem najlepszego sprzętu, a poza tym byłem troszeczkę zestresowany i wystraszony. Nie wiedziałem na co będzie mnie stać po tak długiej przerwie oraz czy podołam rywalizacji na najwyższym poziomie. Rzucałem się na głęboką wodę, ale na szczęście szybko przekonałem się, że warto było podjąć ryzyko i wybrać opcję, która w tamtym czasie wydawała się dla mnie najlepsza. Spotkałem kilka osób, które bardzo mi pomogły i otoczyły mnie opieką. W szczególności chciałbym wyróżnić trenera Nieścieruka, który okazał się wspaniałym człowiekiem. Od samego początku bardzo mocno na mnie stawiał, dzięki czemu miałem ogromny komfort psychiczny. Wiedziałem, że po jednym słabszym biegu nie będę odsuwany od składu. To dawało mi dużo spokoju i wiary we własne możliwości. Dostałem trochę sprzętu, więc mogłem to wykorzystać. Stosunkowo szybko zacząłem robić konkretne punkty i całkowicie się przełamałem. Niestety po kilku miesiącach od mojego przyjścia do Wrocławia trener Nieścieruk nagle zmarł. To było bardzo przykre i nieoczekiwane wydarzenie, ale mimo tego nadal czułem się tam dobrze. Dałem słowo, że jeżeli klub będzie mnie chciał po roku 1995, to zostanę na kolejny sezon i tak też się stało. Uważam, że to była dla mnie trampolina do dalszego ścigania. Przenosiny do Wrocławia postrzegam jako bardzo dobry ruch i jedną z najważniejszych decyzji w mojej karierze. Myślę, że gdyby nie ten kierunek, to szybko skończyłbym jazdę na żużlu. Nie wiem czy ktokolwiek by mnie zechciał i pozwolił mi tak bardzo się pokazać ? zdradza zielonogórzanin.

?Przemieniłem się w jednego z najlepszych żużlowców w Polsce?

Piotr Protasiewicz ostatecznie przejeździł we Wrocławiu dwa lata, czyli ścigał się tam do końca okresu juniorskiego. Po wkroczeniu do grona seniorów przeniósł się do Bydgoszczy, gdzie zakotwiczył na sześć sezonów (1997-2002). ? To był kolejny etap wchodzenia na jeszcze wyższą półkę. Nie ukrywam, że tamta oferta była dla mnie bardzo dobra i pozwoliła mi zobaczyć moją wartość. Chciałem zarabiać konkretne pieniądze, bo myślałem o różnych inwestycjach. Wcześniej przekonałem się na co mnie stać, więc jak nie wtedy, to kiedy? W tamtym czasie sport był dla mnie na pierwszym miejscu, ale planowałem też założyć rodzinę i zamierzałem stworzyć nasze rodzinne gniazdko. Przy wyborze klubu zwracałem na to uwagę. W Bydgoszczy znalazłem się u boku braci Gollobów, więc od samego początku nie było mi łatwo. Z drugiej strony miałem możliwość podglądania jednego z najlepszych zawodników na świecie. Ta wzajemna rywalizacja była dla mnie czymś naprawdę niesamowitym ? stwierdza ?PePe?.

? Wszystko co było potem okazało się tylko namiastką tego, czego doświadczyłem podczas wspólnych startów z teamem Gollobów. Dzisiaj odbieram to w formie przygody na całe życie i niepowtarzalnej lekcji. Jestem przekonany, że takiej rywalizacji nigdy nie było i już nigdy nie będzie w polskim żużlu. Uważam, że razem z Tomkiem i Jackiem stworzyliśmy potężny kawałek historii dotyczący rywalizacji sportowej i nie tylko. O tym będzie się mówiło i pisało przez lata ? dodaje po chwili.

Należy wspomnieć, że okres startów dla drużyn z Wrocławia i Bydgoszczy przyniósł prawdziwą eksplozję formy ?Protasa?. W tym czasie zawodnik kończył wszystkie kolejne sezony ze średnią biegową powyżej dwóch punktów, a na dodatek zapisał na swoim koncie prestiżowe osiągnięcia indywidualne, ponieważ został pierwszym w historii polskim Mistrzem Świata Juniorów (1996), zdobył tytuł Młodzieżowego Wicemistrza Polski (1995), sięgnął po mistrzostwo kraju w kategorii seniorów (1999), wygrał Turniej o Złoty Kask (2001) oraz stał na drugim stopniu podium zawodów o Srebrny Kask (1996). To był wyraźny skok jakościowy w porównaniu do wcześniejszych sezonów Protasiewicza w barwach zespołu z Zielonej Góry. To musiało budzić podziw, że tak młody żużlowiec po tylu poważnych problemach zdrowotnych i wielu życiowych zmianach organizacyjnych potrafił błyskawicznie wskoczyć na bardzo wysoki poziom, a następnie utrzymywać świetną dyspozycję w kolejnych latach.

Dzięki swoim wynikom ?PePe? zyskał przekonanie, że jego pozycja w polskiej lidze znacząco się wzmocniła. Polak w krótkim czasie stał się ważnym oraz potrzebnym ogniwem swoich drużyn, które może okazywać się bardzo pomocne w sięganiu po kolejne sukcesy na polu ligowym i pozaligowym. ? Skąd to wszystko się wzięło? Miałem stworzone świetne warunki do jazdy i mogłem pokazywać swoje możliwości. Przyznam szczerze, że dopisywało mi też szczęście. Trafiłem na ludzi, którzy obdarzyli mnie zaufaniem i poznali się na moim potencjale sportowym. Szybko przemieniłem się z zawodnika zapomnianego i spisanego na straty w jednego z najlepszych żużlowców w Polsce. To było dla mnie bardzo motywujące, dlatego robiłem wszystko, żeby podtrzymać dobrą passę i nie spocząć na laurach. Za każdym razem chciałem wykorzystywać otrzymaną szansę ? analizuje nasz rozmówca.

?Marek Karwan już nie wypuścił mnie z biura?

Po sezonie 2002 przyszła pora na opuszczenie Bydgoszczy i przenosiny do Torunia. Protasiewicz miał wtedy 28 lat i zdążył już porządnie napędzić swoją karierę. ? Nie chciałem odchodzić z Bydgoszczy, jednak po 2002 roku nie dostałem wszystkich pieniędzy, które zarobiłem na torze. Tak naprawdę do dzisiaj nie widziałem znacznej części swojego wynagrodzenia z tamtego okresu i musiałem pogodzić się z faktem, że już go nie zobaczę. Takie rzeczy niestety się zdarzają. Trzeba mieć świadomość, że nie zawsze jest kolorowo i fajnie. Oczywiście wtedy przedstawiono mi propozycję kontraktu na sezon 2003, ale okazała się ona nie do przyjęcia. Pierwotne ustalenia znacząco odbiegały od tego co miałem podpisać. Poczułem się oszukany przez ówczesnych włodarzy Polonii i stało się dla mnie jasne, że mój czas w tym klubie dobiega właśnie końca. Wtedy pojawiła się oferta od Marka Karwana, czyli prezesa Apatora Toruń. Pierwotnie planowałem obrać inny kierunek. Miałem już nawet dograne szczegóły w klubie nieco bardziej oddalonym od Bydgoszczy, ale pan Marek bardzo mocno chciał mnie w swoim zespole. Spotkaliśmy się i można powiedzieć, że już nie wypuścił mnie z biura ? opowiada ?Protas?.

Transfer do Torunia posiadał swoje zalety. ? Najważniejsze, że miałem blisko na tor i blisko do klubu. Wszelkie wyjazdy zajmowały naprawdę bardzo mało czasu. Ja wtedy mieszkałem pod Bydgoszczą, więc wystarczyło pół godziny i meldowałem się na miejscu. W tamtym czasie moja żona była w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem, także cieszyłem się, że jestem w pobliżu i nie muszę spędzać wielu godzin w trasie. W rzeczywistości przenosiny do Torunia okazały się bardzo dobrym i wygodnym rozwiązaniem ? ocenia ?PePe?. Warto jednak pamiętać, że zawodnik zmieniał klub w obrębie województwa, dlatego musiał liczyć się również z nieco bardziej przykrymi konsekwencjami. ? Jestem zielonogórzaninem, ale we wcześniejszych latach byłem utożsamiany z Bydgoszczą. Kiedy przychodziłem do Torunia to postrzegano mnie jako zawodnika odwiecznego rywala zza miedzy. Wiadomo, że wtedy rywalizacja toruńsko-bydgoska była mocno energetyczna. Derby generowały dużo emocji, szczególnie wśród kibiców. Fani z Torunia początkowo mieli do mnie spory dystans. Potrzebowałem trochę czasu, żeby ich do siebie przekonać ? zdradza były zawodnik Apatora.

? Po moim przyjściu do Torunia dodatkowa trudność polegała na tym, że pojawiając się w składzie zabierałem miejsce jednemu z wychowanków Apatora. Walka o pozycję w zestawieniu meczowym toczyła się między mną, Tomkiem Bajerskim i Robertem Sawiną. Teoretycznie w tej grze znajdował się jeszcze Wiesiek Jaguś, ale w rzeczywistości on uchodził za nietykalnego. Ja byłem chłopakiem z zewnątrz, więc czułem ogromną presję ze strony kibiców, żeby udowodnić, że faktycznie zasługuję na miejsce w drużynie. Wiedziałem, że jeżeli będę jeździł dobrze, to wszystko powinno być raczej w porządku, ale jednocześnie przeczuwałem, że każdy gorszy występ będzie od razu podkreślany i wypominany. Dla mnie to było jednak w pełni zrozumiałe. Trudno oczekiwać, żeby miejscowi zawodnicy byli traktowani przez swoich fanów gorzej niż gość, który przyszedł z drużyny lokalnego rywala ? opowiada ?Protas?.

?Chciałem podjąć rękawicę i na pewno tego nie żałuję?

? Pamiętam, że początek pierwszego sezonu w Toruniu miałem bardzo dobry, ale w pewnym momencie pojawił się mecz wyjazdowy we Wrocławiu, gdzie pojechałem słabo. To spowodowało, że w kolejnym spotkaniu, które jechaliśmy na własnym torze przeciwko ekipie z Częstochowy, zostałem przesunięty na pozycję rezerwowego i odjechałem zaledwie jeden bieg. Zdawałem sobie sprawę, że taka sytuacja może się pojawić. Byłem na to przygotowany, ale nie ukrywam, że trochę nerwów mnie to kosztowało. Na szczęście potem ustabilizowałem swoją formę na całkiem wysokim poziomie i jeździłem bardzo równo do samego końca. W ten sposób skończyły się dywagacje czy powinienem znaleźć się w podstawowym składzie. Potwierdziłem swój poziom sportowy i wywalczyłem sobie pozycję w zespole ? wspomina nasz rozmówca.

Piotr Protasiewicz trafił w Toruniu nie tylko na lokalne perełki, ale też na gwiazdy światowego formatu w postaci Tony?ego Rickardssona czy Jasona Crumpa. Zawodnik nie obawiał się jednak, że zaginie w tłumie i przestanie świecić dotychczasowym blaskiem. ? Od samego początku wierzyłem w swoje umiejętności i wychodziłem z założenia, że jakoś sobie poradzę. Spodziewałem się, że pod wieloma względami zapewne nie będzie łatwo, ale ja nie boję się wyzwań. Chciałem podjąć rękawicę i na pewno tego nie żałuję ? przekonuje ?Protas?. Czy przebywanie w jednym zespole z tak mocnymi kolegami wyzwala dodatkową chęć rywalizacji i potrzebę jak najlepszego wypadnięcia na ich tle czy jednak liczy się wyłącznie dobro drużyny?

? W moim przypadku była przede wszystkim chęć podglądania. Miałem możliwość zobaczyć z bliska zawodników, którzy nadawali ton zmaganiom na arenie międzynarodowej i zdobywali medale Mistrzostw Świata. To była absolutna czołówka, która rządziła i dzieliła. Obserwowałem jak oni poruszają się po torze, jak dopasowują sprzęt i jak podchodzą do zawodów. Nigdy wcześniej nie miałem przyjemności startować z nimi w jednej drużynie, dlatego dla mnie to było coś fantastycznego. Na pewno chciałem im dorównać, a może nawet pojechać czasem lepiej, ale to nie była jakaś niezdrowa rywalizacja. Nie ukrywam jednak, że jeżeli kończyłem zawody z większą liczbą punktów niż oni albo udało mi się zameldować przed którymś z nich na mecie, to miałem niesamowitą satysfakcję. Czułem wtedy przypływ dodatkowej energii i traktowałem to jak nagrodę za ciężką pracę ? zdradza ?PePe?.

?Nie umieszczałbym okresu w Toruniu po stronie zawodu?

Pierwszy sezon w Toruniu przyniósł Protasiewiczowi i jego drużynie srebro Drużynowych Mistrzostw Polski. Apator dysponował jednak wtedy bardzo mocnym składem i wszyscy liczyli, że zgarnie złoto. ? Sport jest nieprzewidywalny i nie zawsze faworyci wygrywają. Na tym polega jego piękno. Gdyby wszystko było oczywiste, to nikt by się tym nie interesował. Mieliśmy dobrą ekipę, ale w meczu decydującym o złocie nie zdołaliśmy pokonać zespołu z Częstochowy. Nasi rywale pokazali, że potrafią się ścigać, chociaż nie dysponowali tak gwiazdorskim składem jak my. Daliśmy z siebie wszystko, ja też robiłem co mogłem, ale widocznie to było za mało. Czasami po prostu nie wychodzi i trzeba się z tym pogodzić ? komentuje ?PePe?, który szybko zdecydował się pozostać w Apatorze na kolejny sezon. ? Po zakończeniu rozgrywek prezes Karwan powiedział, że bardzo mu zależy na mojej dalszej obecności w drużynie i chciałby kontynuować współpracę. Po pięciu minutach wszystko było dograne i podaliśmy sobie ręce. Podejście do rozmów w Toruniu zawsze bardzo mi się podobało ? zdradza.

Przed sezonem 2004 z Torunia odszedł Tony Rickardsson. Było to spowodowane nowymi przepisami, które dopuszczały możliwość startu w meczu tylko jednego zagranicznego zawodnika. Szwed przeniósł się do beniaminka z Tarnowa, a w Grodzie Kopernika pozostał Jason Crump. Włodarze klubu mimo różnych pomysłów i prób nie dokonali żadnych wzmocnień i postawili na zawodników, którzy dotychczas startowali w zespole ? z wyjątkiem Roberta Sawiny. Na papierze skład wyglądał nieco słabiej i Apator zakończył zmagania na czwartym miejscu. Warto jednak podkreślić, że sztab szkoleniowy dysponował wtedy zaledwie czterema seniorami. Znacznie większe pole do popisu dostali młodzieżowcy na czele z Adrianem Miedzińskim i Karolem Ząbikiem. Wobec Apatora nie było przesadnie dużych oczekiwań, więc wydaje się, że drużyna osiągnęła wynik adekwatny do swojego ówczesnego potencjału. ? Myślę, że wtedy zaczynał się trochę gorszy okres dla toruńskiego żużla. Powietrze delikatnie uciekało i mam wrażenie, że przejechaliśmy tamten sezon nieco bez wiary. Nie wszyscy mieliśmy też rewelacyjną i szczytową formę. Niektórzy rywale trochę odjechali i trzy drużyny okazały się mocniejsze od nas ? mówi Protasiewicz.

Zielonogórzanin przed przyjściem do Torunia był przyzwyczajony do sukcesów drużynowych, ponieważ zdobył cztery złota i brąz z Polonią Bydgoszcz oraz złoto ze Spartą Wrocław. W Grodzie Kopernika nie wyglądało to już tak imponująco, zatem czy zawodnik odczuwał delikatny niedosyt? ? W żadnym wypadku. Warto pamiętać, że w 2004 roku zdobyliśmy Mistrzostwo Polski Par Klubowych, a rok wcześniej byliśmy w tym turnieju na trzecim miejscu. Oba sezony kończyłem z jakimś medalem na koncie. Dla mnie to były cenne osiągnięcia. W lidze było jak było, ale nie oszukujmy się ? wiele drużyn sporo by dało, żeby zdobyć chociaż srebro i stać na podium DMP. Z naszej strony nie było żadnego blamażu. W sportowej rywalizacji przypadały nam akurat takie miejsca. Na pewno nie umieszczałbym okresu spędzonego w Toruniu po stronie zawodu ? ocenia ?Protas?.

?Musiałem na to wszystko ciężko pracować?

Drużynowo może nie było idealnie, ale indywidualnie Protasiewicz utrzymał formę z wcześniejszych sezonów i punktował na zbliżonym poziomie jak w Bydgoszczy czy we Wrocławiu. Oba sezony w Apatorze zakończył ze średnią biegową powyżej dwóch punktów (2,095 oraz 2,101) i na pewno mógł czuć się silnym punktem zespołu. W pierwszym roku startów miał trzecią średnią w drużynie, a w kolejnym okazał się wiceliderem. Można też spojrzeć na to inaczej i powiedzieć, że w obu przypadkach był najskuteczniejszym z Polaków startujących w Toruniu. ? Na pewno byłem zadowolony ze swojej jazdy i moje wyniki dawały mi satysfakcję. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w niektórych momentach mogłem pojechać lepiej, ale na koniec sezonu zawsze potrafiłem spojrzeć w lustro i powiedzieć, że dałem z siebie sto procent. Najważniejsze, że oba sezony przejechałem cało i zdrowo. Bardzo ważnym sygnałem, który stanowił dla mnie potwierdzenie, że wykonuję swoją pracę dobrze, było to, że szefostwo toruńskiego klubu cały czas chciało mnie w tej drużynie ? wyznaje ?PePe?.

? Chciałbym jednak podkreślić, że moje dobre wyniki nigdy nie przychodziły łatwo. Z boku mogło się tak wydawać, ale w rzeczywistości musiałem na to wszystko ciężko pracować. Naprawdę dużo trenowałem i wiele testowałem. Chyba nie było zawodnika, który spędzałby na torze tyle czasu co ja. Co prawda wtedy sprzęt może nie odgrywał jeszcze tak wielkiej roli jak teraz i nie trzeba było go tak dokładnie dopasowywać, ale ja lubiłem wszystko posprawdzać, a przy okazji się uczyć. Zresztą do dzisiaj jest dokładnie tak samo ? dodaje nasz rozmówca.

Okazuje się, że Protasiewicz potrzebował trochę czasu, żeby pobratać się z torem na legendarnym stadionie przy ulicy Broniewskiego, gdzie w tamtych czasach Apator rozgrywał swoje mecze. ? Przyznam szczerze, że to nie był mój ulubiony tor i miałem tego świadomość, kiedy przychodziłem do Torunia. Bardziej odpowiadał mi ten owal przed przebudową i zmianą geometrii, której dokonano kilka lat przed moim dołączeniem do zespołu. Wiedziałem jednak, że jakoś sobie poradzę. Po intensywnych treningach dopasowałem sprzęt. Miałem silniki, które doskonale mi tam jechały ? może nie od początku, ale po jakimś czasie. Uważnie przyglądałem się też Wieśkowi Jagusiowi, który świetnie tam jeździł no i oczywiście Tony?emu Rickardssonowi oraz Jasonowi Crumpowi. Dzięki temu moja jazda wyglądała coraz lepiej i ja sam czułem się znacznie bardziej komfortowo. Na Broniewskiego na pewno można było powalczyć, ale nie ukrywam, że to był trudny tor. Na szczęście potrafiłem się go nauczyć i zdołałem przeprowadzić na nim kilka ciekawych akcji ? wspomina ?Protas?.

?Czułem się akceptowany przez kolegów?

Kiedy Piotr Protasiewicz startował w Apatorze, to w składzie nie było zbyt wielu rotacji kadrowych. Zawodnik przyznaje, że szybko stał się integralną częścią zespołu i chwali klimat, który panował wówczas w Grodzie Kopernika. ? Przyjeżdżałem do Torunia na treningi ogólnorozwojowe i zajęcia przygotowawcze. Na pewno robiłem to z przyjemnością. Chętnie wpadałem też na różnego rodzaju grille czy spotkania klubowe. Uważam, że zawodnik ? a tym bardziej Polak ? powinien się integrować z kolegami, działaczami i sponsorami, żeby nie być jakimś wyrzutkiem. Myślę, że mieliśmy zgraną i wspierającą się drużynę. Trener Jan Ząbik przez cały czas trzymał nad wszystkim pieczę ? ocenia żużlowiec.

? Ja czułem się akceptowany przez kolegów. Mam nadzieję, że z ich perspektywy było dokładnie tak samo. Na torze rzecz jasna bywały lepsze i gorsze momenty, ale jakieś drobne niejasności zawsze wynikały z dobrych intencji. Każdy chciał po prostu przywieźć jak najwięcej punktów dla drużyny. Zdarzało się, że czasami za mało popatrzyłem na partnera z pary i komuś niechcący przeszkodziłem, ale to nie rzutowało na nasze kontakty. Generalnie nie było żadnych większych konfliktów czy trudności w dogadywaniu się. Ze wszystkimi miałem dobre relacje. Z racji wieku więcej rozmawiałem z seniorami, ale bardzo doceniałem również naszych utalentowanych młodzieżowców. Pamiętam, że niezwykle pomocny okazywał się Jason Crump, który bez problemu potrafił podejść i coś doradzić. Jak mogłem to sam również starałem się pomagać ? wspomina ?PePe?.

?Gdybym mógł cofnąć czas to parę rzeczy zrobiłbym inaczej?

Warto wspomnieć, że Piotr Protasiewicz łączył jazdę w Toruniu ze startami w cyklu Grand Prix, do którego przebijał się poprzez Grand Prix Challenge. Zawodnik jednak ? podobnie jak we wcześniejszych czy późniejszych latach ? nie był w stanie przełożyć świetnej dyspozycji z polskiej ligi na rywalizację w światowej elicie i za każdym razem kończył zmagania na odległych pozycjach. ? Uważam, że akurat sezon 2003 nie był dla mnie wcale taki zły. Pamiętajmy, że wtedy mieliśmy 22 stałych uczestników, a ja byłem jedenasty, więc uplasowałem się w połowie stawki. W tamtym czasie zaliczyłem kilka całkiem niezłych występów. Niestety nie brakowało również turniejów, gdzie po prostu mi nie szło. Mam na myśli szczególnie zawody rozgrywane na małych torach jednodniowych, układanych przez organizatorów. Nie umiałem tam sobie poradzić i dopasować sprzętu. Trudno mi powiedzieć dlaczego w Grand Prix nie spisywałem się tak dobrze jak w innych rozgrywkach. Może nie potrafiłem poukładać sobie tego wszystkiego? Może rywale byli ode mnie mocniejsi? A może po prostu za bardzo chciałem? Wydaje mi się, że do tamtych zawodów nie podchodziłem tak samo jak do wszystkich innych. Zawsze starałem się zrobić coś lepiej, ale okazało się, że to kompletnie nie działało ? analizuje nasz rozmówca.

?Protas? jest multimedalistą na polskim podwórku, ale czy nie brakuje mu spektakularnego osiągnięcia indywidualnego na arenie międzynarodowej? ? Powiem tak. Byłem najlepszym młodzieżowcem świata, zdobywałem medale Drużynowych Mistrzostw Świata i wygrywałem eliminacje Mistrzostw Świata, które wtedy uchodziły za jedne z najtrudniejszych zawodów w roku. W ten sposób pokazałem, że potrafię się ścigać również poza polską ligą. Nie zdobyłem medalu w Grand Prix, ale widocznie tak miało być. Cieszyłem się z samego faktu, że mogłem startować w tym cyklu. Przez jakiś czas byłem w gronie najlepszych żużlowców świata, na co sam sobie zapracowałem. Jeśli mam być szczery to pewnie zamieniłbym parę medali Mistrzostw Polski na jeden medal Mistrzostw Świata, ale nie mam takiej możliwości. To nie jest jednak coś przez co nie mogę spać, aczkolwiek gdybym mógł cofnąć czas to parę rzeczy zapewne zrobiłbym inaczej. Być może dzięki temu byłoby lepiej, ale dzisiaj to jest tylko gdybanie ? twierdzi ?PePe?.

?Działacze zachowali się z wielką klasą?

Wracamy do wątków ligowych. Po dwóch latach spędzonych w Toruniu Piotr Protasiewicz podjął kolejną ciekawą decyzję i postanowił odejść z Apatora, żeby ponownie zostać zawodnikiem bydgoskiej Polonii. ? Nie ukrywam, że mocno się wahałem, bo zaaklimatyzowałem się w Toruniu, ale Polonia bardzo mnie chciała. Usiedliśmy do stołu z prezesem Karwanem i powiedziałem jaka jest sytuacja. Uprzedzam, że wtedy nie chodziło o kwestie finansowe. Po prostu chciałem wrócić do klubu, w którym przejeździłem wiele sezonów i spędziłem mnóstwo pięknych chwil ? tłumaczy zawodnik. Można jednak zastanawiać się, czy ?PePe? nie obawiał się, że w Bydgoszczy znowu natrafi na problemy natury finansowej, których doświadczył już wcześniej i które skłoniły go do opuszczenia tego miejsca? ? Tam wtedy wiele się pozmieniało i chciałem ponownie spróbować. Na pewno nie czułem się zniechęcony. Wielokrotnie spotykałem się z włodarzami klubu i zobaczyłem ich determinację. Kibice też trochę inaczej spojrzeli na tę kwestię, bo wcześniej traktowali mnie jak zdrajcę. Nie wszyscy znali jednak szczegóły. Po odejściu braci Gollobów miałem ciągnąć tę drużynę i nie ukrywam, że skusiła mnie ta wizja ? wyznaje zielonogórzanin.

Należy jednak podkreślić, że Piotr Protasiewicz rozstał się z toruńskim klubem w dobrych relacjach, a kiedy w sezonie 2005 przyjechał na Broniewskiego w barwach Polonii Bydgoszcz, to czekała na niego przyjemna niespodzianka. Zawodnik bez wahania stwierdza, że to był jeden z najpiękniejszych momentów w jego karierze, który zajmuje szczególne miejsce w jego pamięci. ? Na prezentacji dostałem podziękowanie za dwa lata startów z aniołem na piersi. To był jedyny klub, który zachował się wobec mnie w taki właśnie sposób. Z mojej perspektywy to było coś niesamowitego. Cała ta sytuacja zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Nadal pamiętam wszystkie szczegóły. Nie ukrywam, że byłem w szoku. Działacze zachowali się z wielką klasą i nigdy im tego nie zapomnę. Do dzisiaj mam te okolicznościowe upominki, które wtedy trafiły w moje ręce. Takie gesty wzbudzają ogromny szacunek ? opowiada ?Protas?.

? Na trybunach oczywiście pojawiły się gwizdy, ale mogłem się tego spodziewać. To było całkowicie zrozumiałe. Wielu kibiców miało do mnie pretensje i wypominało mi moją wypowiedź, że będę długo jeździł w Toruniu i czuję się stuprocentowym krzyżakiem. W rzeczywistości wyglądało to trochę inaczej, bo odszedłem po dwóch latach. Zdaję sobie sprawę, że czasami można wypowiedzieć jakieś słowa, które po czasie podważają twoją wiarygodność, ale w sporcie tak już po prostu bywa. Na pewno jednak nikt nie miał prawa mi zarzucić, że się nie poświęcałem i nie zostawiałem serducha na torze, kiedy jeździłem w Apatorze. Zawsze dawałem z siebie maksimum ? dodaje nasz rozmówca.

Piotr Protasiewicz ostatecznie odjechał w barwach toruńskiego klubu 40 meczów i 204 biegi, w których zdobył łącznie 401 punktów oraz 27 bonusów. ? Pomimo trudnego początku przejeździłem w Apatorze dwa świetne sezony i dobrze się tam czułem. Zdarzały się gorsze momenty, ale było też wiele wspaniałych chwil. Ogólnie oceniam to wszystko na duży plus. Klub był prowadzony bardzo profesjonalnie i z mojej perspektywy niczego nie brakowało. Na pewno nie powiem złego słowa na okres spędzony w Toruniu. Nie żałuję tej decyzji i cieszę się, że miałem okazję być częścią tej ekipy ? wyznaje zawodnik.

Czy zielonogórzaninowi udało się nawiązać jakieś trwałe znajomości w Grodzie Kopernika? ? Obecnie najlepszy kontakt mam chyba z Adrianem Miedzińskim. W późniejszym czasie jeździliśmy razem w Szwecji i podróżowaliśmy jednym promem, więc poznaliśmy się jeszcze lepiej. Muszę powiedzieć, że jak przyjeżdżam do Torunia i spotykam dawnych znajomych to zawsze rozmawiamy i chętnie wspominamy tamte czasy. Dla mnie to są świetne i bardzo przyjemne chwile ? zdradza nasz rozmówca. Wiemy, że tych wypadów do miasta ?Aniołów? wcale nie jest tak mało. ?Protas? odwiedza Toruń nie tylko podczas kolejnych meczów ligowych, ale też przy okazji różnych turniejów okolicznościowych czy zawodów międzynarodowych. Ostatnio pojawił się nawet w okolicach Motoareny, żeby pojeździć na pobliskim torze kartingowym.

?Wizja wyglądała bardzo optymistycznie i mocno mnie zainteresowała?

Piotr Protasiewicz po powrocie do Bydgoszczy przejeździł w Polonii jedynie dwa sezony (2005-2006). W tym czasie wywalczył z zespołem srebro i brąz, ale potem zdecydował, że po dwunastu latach na obczyźnie wraca do macierzystej drużyny z Zielonej Góry. Ekipa spod znaku Myszki Miki awansowała wtedy do najwyższej klasy rozgrywkowej po roku spędzonym na zapleczu. ? Czułem, że trochę się wypalam i mam problemy z motywacją. W mojej jeździe zaczynało brakować świeżości. Mieliśmy sukcesy drużynowe, ale w 2006 roku jeździłem jakoś tak biernie. Nie czułem frajdy ze ścigania. Wszystko było tępe i strasznie wymęczone. To dało mi powód do rozmyślań. Wiedziałem, że muszę coś zmienić. Na początku nie byłem pewien na co konkretnie postawić, ale uznałem, że jakieś modyfikacje są niezbędne. Myślałem o teamie, o sprzęcie, o drużynach zagranicznych, a ostatecznie na pierwszy plan wysunęła się zmiana klubu w Polsce. Teoretycznie miałem dogadany kontrakt w Polonii na sezon 2007, ale poprosiłem o czas do namysłu. Myślałem, że w tym aspekcie nic się nie zmieni, a jednak było inaczej ? tłumaczy ?PePe?.

? W międzyczasie otrzymałem propozycję z Zielonej Góry. Zaczęło się od luźnych telefonów ze strony ówczesnego prezesa Roberta Dowhana. Po kilku rozmowach dostałem do zrozumienia, że zależy mu na mojej obecności w drużynie. W ten sposób zasiał we mnie ziarnko, które z czasem zaczęło kiełkować. Nie ukrywam jednak, że mocno się wahałem i miałem spory mętlik w głowie. Moje myśli krążyły z jednej strony w drugą. Nie wiedziałem czy to jest dobry kierunek, bo drużyna zielonogórska w tamtym czasie balansowała między ekstraligą i pierwszą ligą. Było sporo spadków i awansów. Na pewno nie chciałem wpaść z deszczu pod rynnę. Zobaczyłem jednak, że działacze mają konkretny plan na przyszłość. Pojawił się projekt odbudowy tej drużyny i przywrócenia jej lat świetności. Wiadomo, że nie miało to nastąpić od razu w pierwszym sezonie, ale stopniowo mieliśmy przesuwać się do przodu. Ja miałem być jedną z osób, które pociągną ten zespół do nowego rozdania w historii. Ta wizja wyglądała bardzo optymistycznie i mocno mnie zainteresowała ? zdradza Protasiewicz.

? Po kilku dniach intensywnych rozmyślań i analiz postanowiłem spotkać się z działaczami w Zielonej Górze. Na rozmowy zabrałem ze sobą tatę. Ktoś może powiedzieć, że byłem dorosłym facetem, a przyszedłem do biura za rączkę z rodzicem, ale potrzebowałem kogoś, kto spojrzy na to wszystko chłodno, posiedzi, posłucha i doradzi w sprawie ostatecznej decyzji. Spotkanie było bardzo dobrze przygotowane, więc postanowiłem podpisać kontrakt na trzy lata i zacząć pisać kolejny rozdział w swojej karierze. Wydaje mi się, że potrzebowałem takiego świeżego bodźca i misji do wypełnienia. Czułem, że kibice w Zielonej Górze bardzo chcieli mojego powrotu po latach. Oczywiście mogłem zadbać o trochę inną formę odejścia z Bydgoszczy, ale teraz nie będę się z tego tłumaczył ? kontynuuje swoją opowieść zielonogórzanin.

Piotr Protasiewicz odchodził z Zielonej Góry jako nieopierzony młokos na granicy zakończenia kariery, a wracał jako doświadczony i ukształtowany 32-latek, który może być jednym z motorów napędowych swojej drużyny. ? Kiedy odszedłem z klubu i pokazałem dobrą formę gdzie indziej to działacze próbowali ściągnąć mnie z powrotem, ale z mojej perspektywy nie było o czym mówić. Stawiałem na siebie i korzystałem z warunków oferowanych mi przez inne kluby. Miałem okazję jeździć w czołowych polskich zespołach, które mnie potrzebowały. Przez długi czas nie rozważałem powrotu do Zielonej Góry, ponieważ drużyna uchodziła wtedy za zbyt mocną na pierwszą ligę, a jednocześnie za słabą na ekstraligę. Uważam, że trudno byłoby tam o stabilność i tak dobre wyniki. Dopiero wizja przedstawiona przed sezonem 2007 zmieniła moje myślenie. Zielonogórzanie przejeździli trochę czasu na zapleczu, więc w lidze nie wpadaliśmy na siebie zbyt często. Kiedy jednak miałem okazję występować przeciwko swojej macierzystej drużynie to zawsze chciałem pokazać się z jak najlepszej strony i wywalczyć dużo punktów. Dzięki temu wewnętrznie czułem się bardzo dobrze, ale nie zamierzałem nikomu nic udowadniać. Na pewno nie było tak, że się odwracałem i nie rozmawiałem z działaczami ? wspomina żużlowiec.

?Podpisywałem kontrakty wieloletnie?

Piotr Protasiewicz szybko zadomowił się z powrotem w Zielonej Górze, czego najlepszym dowodem jest fakt, że startuje tam do dzisiaj. Zawodnik ma przed sobą jubileuszowy piętnasty sezon z rzędu z Myszką Miki na piersiach. ? Nie spodziewałem się, że tak to się potoczy, ale ja zaufałem działaczom, a działacze zaufali mnie i kolejne lata leciały bardzo szybko ? mówi ?PePe?, który najwyraźniej nie czuł potrzeby żadnych radykalnych zmian. ? Przeważnie podpisywałem kontrakty wieloletnie obejmujące trzy, cztery, a nawet pięć sezonów. Nie chciałem co roku biegać do prezesa i negocjować ? tłumaczy. Wydaje się, że spory wpływ na pozostanie ?Protasa? w Falubazie przez tak długi czas miało również to, że drużyna osiadła na lata w najwyższej klasie rozgrywkowej i stała się jedną z najlepszych w kraju. Zawodnik znowu miał okazję jeździć w ekipie z wysokimi aspiracjami i sporymi możliwościami.

W Winnym Grodzie na pewno udało się zrealizować plan przywrócenia zespołu na czołowe lokaty Drużynowych Mistrzostw Polski. Piotr Protasiewicz od czasu powrotu do Falubazu zdobył ze swoim macierzystym klubem trzy złote, dwa brązowe i jeden srebrny medal. ? To wszystko potwierdza, że podjąłem słuszną decyzję obierając kierunek zielonogórski. Uważam, że to był bardzo dobry ruch i drugi raz zrobiłbym dokładnie to samo. Wkrótce okazało się, że w Bydgoszczy przyszedł gorszy okres, a w Zielonej Górze paradoksalnie nastały znacznie lepsze czasy ? ocenia zawodnik. Warto jednak zaznaczyć, że ostatnie mistrzostwo "Myszy" zdobyły w 2013 roku, natomiast po raz ostatni na podium stały w sezonie 2016. Widać zatem, że trochę czasu minęło od ostatnich sukcesów i mechanizm nieco się zaciął, aczkolwiek zielonogórzanie mieli też delikatnego pecha. W minionej dekadzie aż pięć razy kończyli rozgrywki na czwartym miejscu i musieli godzić się z faktem, że medal przechodził im koło nosa. Wydaje się, że te statystyki tylko wzmagają głód całego lokalnego środowiska żużlowego. ? Kibice na pewno są spragnieni walki o medale, ale ostatnio nie wychodziło. Nie jesteśmy w stanie tego zmienić, więc musimy patrzeć przed siebie. Najważniejsze, że klub jest stabilny i dobrze poukładany. To powoduje, że w dalszym ciągu chce się w nim startować ? komentuje zielonogórzanin.

A co nasz rozmówca sądzi na temat tegorocznego potencjału Falubazu i szans tego zespołu na korzystny wynik w PGE Ekstralidze? ? Na pewno nie będzie łatwo. Nie wiem czy zdołamy zaspokoić apetyty kibiców i włączyć się w walkę o medale. Na papierze nie dysponujemy tak wielką siłą jak niektórzy nasi rywale i razem z Toruniem oraz Grudziądzem jesteśmy umieszczani w gronie zespołów skazywanych na walkę o utrzymanie. Za długo już jednak siedzę w żużlu, żeby nie wiedzieć, że drużyny, które teoretycznie wydawały się słabsze potrafiły wygrywać i notować dobre rezultaty na koniec sezonu. Nie można wykluczyć, że z nami będzie dokładnie tak samo. Ja jestem zadowolony z drużyny zbudowanej przez działaczy, aczkolwiek nie ukrywam, że jest kilka niewiadomych. Wszyscy zdajemy sobie sprawę co nas czeka i jak wiele pracy musimy wykonać, żeby pokazać dobry speedway. Rozmawialiśmy o tym na obozie przed sezonem. Przed nami spore wyzwanie i zobaczymy co z tego wyjdzie. Sam jestem bardzo ciekawy co przyniosą najbliższe miesiące ? mówi ?PePe?.

?Wychowankowie mają trochę większy kredyt zaufania i margines błędu?

Piotr Protasiewicz przyznaje, że jazda w macierzystej drużynie ma dla niego szczególny wymiar. We wcześniejszych latach zawsze był zawodnikiem z zewnątrz, który musiał walczyć o swoją pozycję, zabiegać o sympatię środowiska i na każdym kroku potwierdzać swoją wartość. Dopiero po czasie stawał się integralną częścią zespołu i miał prawo poczuć się niemalże jak w domu. W Zielonej Górze od samego początku było inaczej. Tam od razu był u siebie. ? Myślę, że wychowankowie mają trochę większy kredyt zaufania i margines błędu. Z mojej perspektywy to jest wyczuwalne. Zawsze dawałem z siebie sto procent, ale bywały momenty lepsze i gorsze. Kibice nie tracili jednak we mnie wiary i doceniali moje oddanie. Ja również byłem zdolny do poświęceń. Zdarzało się, że wracałem do ścigania po kontuzji szybciej niż powinienem. Bywałem wtedy nie do końca zaleczony, ale chciałem zdobywać punkty dla klubu i walczyć o jak najlepszy wynik ? opowiada zawodnik, podkreślając jednocześnie, że wiele zawdzięcza okresowi spędzonemu poza Winnym Grodem. To były czasy, które znacząco wpłynęły na rozwój jego kariery.

? Gdyby nie kluby, w których startowałem po odejściu z Zielonej Góry, to nigdy nie byłbym tym zawodnikiem, którym jestem teraz i nie znaczyłbym tyle dla mojej macierzystej drużyny, ile wydaje mi się, że znaczę. Nie mam wątpliwości, że bez Wrocławia, Torunia i Bydgoszczy nie znalazłbym się w tym samym miejscu, nie doszedłbym do tak wysokiego poziomu sportowego i nie jeździłbym tak długo. Wychowałem się w Zielonej Górze, ale trampoliną do dobrych wyników były dla mnie inne zespoły, które pojawiły się na mojej drodze. To one ukształtowały mnie jako zawodnika i spowodowały, że wróciłem do Falubazu jako jeden z filarów tej drużyny. Miałem naprawdę dużo szczęścia do klubów, które ściągały mnie do siebie ? słyszymy od ?Protasa?. ? Do dzisiaj śledzę wyniki Sparty, Apatora i Polonii. Dla mnie to jest całkowicie naturalne. Spędziłem tam trochę czasu, więc interesuje mnie co dzieje się w tych klubach i jak są zarządzane. Wiadomo, że nie jestem kibicem z pierwszego szeregu, ale wszystkim na pewno bardzo dobrze życzę ? dodaje żużlowiec.

? Pamiętam, że w pierwszym sezonie po powrocie do Zielonej Góry los napisał ciekawą historię. Na koniec rozgrywek jechaliśmy dwumecz z Polonią Bydgoszcz, który miał zadecydować kto opuści najwyższą klasę rozgrywkową. Nie ukrywam, że dla mnie to był trudny i przepełniony emocjami moment. Byłem wychowankiem zielonogórskiego klubu, ale spędziłem w Bydgoszczy wiele świetnych lat i nadal mieszkałem tam ze swoją rodziną. Czułem się bardzo zżyty z tym miastem, jednakże musiałem zachować pełen profesjonalizm i zrobić wszystko jak najlepiej dla mojego obecnego zespołu. W tamtych meczach zdobyłem razem z bonusami w sumie 30 punktów i mocno przyczyniłem się do tego, że Polonia spadła do pierwszej ligi. Wiele osób nie mogło mi tego wybaczyć, ale na szczęście czas leczy rany ? wspomina sam z siebie ?PePe?.

?Nadal potrafię jechać na dobrym poziomie?

Piotr Protasiewicz po powrocie do Zielonej Góry praktycznie zawsze był silnym punktem i jednym z liderów swojej macierzystej drużyny. Tak równa forma utrzymywana przez tyle lat musiała robić wrażenie na obserwatorach żużlowego świata. Ostatnie trzy sezony były jednak trochę słabsze w wykonaniu tego zawodnika. Szczególnie nieudane okazały się lata 2018-2019. To właśnie wtedy średnia biegopunktowa ?Protasa? najbardziej poleciała w dół (1,556 i 1,512). ? Trochę pobłądziłem i nie do końca rozumiałem swoje motocykle. Nawet jak wydawało mi się, że wygrzebałem się z problemów i wiem już jaki kierunek powinienem obrać, to za chwilę przekonywałem się, że jednak nie wszystko jest w porządku. Na własnej skórze zobaczyłem jak bardzo w ostatnim czasie pozmieniały się kwestie sprzętowe. Nie czułem aż takiej potrzeby regulowania w punkt moich silników, a okazało się, że powinienem ? tłumaczy zawodnik. ? Nie ukrywam, że momentami byłem załamany swoją postawą, ale na szczęście kibice się ode mnie nie odwrócili i dawali mi dużo energii. Miałem naprawdę ogromne wsparcie, szczególnie po meczu wyjazdowym w Gorzowie. Dla mnie to była najpiękniejsza zapłata za wszystkie lata startów. Dzięki temu czułem się dodatkowo zmotywowany. Nie chciałem dopuszczać do siebie myśli, że moja dyspozycja może wyglądać w taki sposób i nie będę w stanie przeskoczyć pewnego poziomu. Bez przerwy ciężko pracowałem, żeby z mojej strony nie brakowało punktów ? zdradza nasz rozmówca.

Poprzedni sezon przyniósł zauważalny progres w jeździe ?Protasa? i wzrost średniej biegopunktowej do poziomu 1,779. To jeszcze nie było to samo co przed laty, ale zawodnik pokazał, że nie zatapia się w przeciętności, jest zdolny do poprawy i nadal może mieć wiele do zaoferowania klubowi startującemu w PGE Ekstralidze. ? Wyciągnąłem wnioski z gorszego okresu i powoli wracałem na właściwe tory. Stworzyłem team, który pomógł mi wszystko wyregulować, więc moje motocykle zaczęły działać znacznie lepiej. Jeździło mi się bardzo dobrze, bo znowu czułem swój sprzęt. Byłem w stanie pojechać naprawdę udane zawody. Uważam, że mogło być jeszcze lepiej, ale przydarzyły mi się nieco poważniejsze upadki, które delikatnie mnie wyhamowały. W pewnym momencie moja średnia trochę spadła, ale generalnie mogłem być z siebie zadowolony. Poprzedni sezon na pewno pokazał mi, że nadal potrafię jechać na dobrym poziomie i nadaję się do rywalizacji w najwyższej klasie rozgrywkowej. Mam satysfakcję, że potrafiłem dostosować się do obecnych warunków i pozmieniać co trzeba. Mam nadzieję, że w nadchodzących rozgrywkach zdołam podtrzymać dobrą passę. Wielu ekspertów twierdziło, że to już jest czas, żebym powiedział dość, a potem przychodzili i klaskali. Ja będę wiedział, kiedy zejść ze sceny, ale to jeszcze nie teraz ? stwierdza zielonogórzanin.

?Nie myślę o zamykaniu gazu?

Piotr Protasiewicz ma obecnie 46 wiosen na karku, ale w dalszym ciągu czuje ekscytację przed nowym sezonem. Zawodnik nie potrafi podejść do tego ze spokojem i dystansem. ? Myślałem, że z wiekiem będzie trochę inaczej, ale widzę, że nic się nie zmienia. Co roku czuję emocje na wiosnę i myślę o tym co będzie oraz jak będzie. Przed zawodami pojawia się ten sam dreszczyk i te same dylematy. Starszy jestem, ale podejście mam nadal takie samo ? zdradza ?PePe?, który nie boi się ryzyka i wciąż chce jechać na maksa. Kibice bardzo dobrze wiedzą, że reprezentant Falubazu ciągle potrafi być zadziorny i bezkompromisowy na torze. ? Jak zakładam kask i wsiadam na motocykl to jakaś zapadka przeskakuje i daję z siebie sto procent. Nie myślę wtedy o zamykaniu gazu, chociaż mam już swoje lata. Szanuję swoje zdrowie jak tylko mogę, ale czuję też ogromną chęć rywalizacji. Jestem myślącym facetem i zdaję sobie sprawę z potencjalnych konsekwencji, jednakże gdybym miał rozmyślać wyłącznie o upadkach i czyhających niebezpieczeństwach, to pewnie nie jeździłbym już od 20 lat. Trzeba skupiać się przede wszystkim na pracy i oczyszczać głowę ze wszystkich zbędnych przemyśleń ? twierdzi nasz rozmówca.

?PePe? bez wahania przyznaje, że ciągle znajduje motywację do uprawiania żużla i nie czuje się zmęczony reżimem treningowym oraz intensywnym rytmem startowym. ? Ja jestem sportowcem z krwi i kości. Praktycznie całe swoje życie poświęciłem sportowi. Trzymanie się planu treningowego nie jest dla mnie czymś trudnym. Lubię ćwiczyć, dbać o formę, poznawać nowe rzeczy i rozwijać siebie. Czuję, że mój organizm jest mocno eksploatowany i potrzebuje coraz więcej czasu na regenerację, ale sport daje mi wiele przyjemności. Cieszę się, kiedy widzę, że mogę mierzyć się z młodszymi kolegami i jestem dla nich konkurencyjny. Zawsze mam bardzo dobre wyniki testów wytrzymałościowych. To jest dla mnie informacja, że wciąż jestem gotowy do rywalizacji. Ciężko pracuję, żeby utrzymać ten stan rzeczy jak najdłużej ? zdradza Protasiewicz. ? Jakie cele stawiam przed sobą na kolejny sezon? Przede wszystkim chciałbym jechać równo na wszystkich płaszczyznach i być na tak wysokim poziomie, na jakim tylko dam radę. Ktoś może się ze mnie śmiać, ale ja wiem, że stać mnie na wiele. Na koniec rozgrywek chciałbym być z siebie zadowolony i mieć poczucie dobrze wykonanego zadania ? słyszymy od zawodnika Falubazu Zielona Góra.

?Mnie już bliżej niż dalej do sportowej emerytury?

Piotr Protasiewicz nadal żyje czarnym sportem, ale jednocześnie ma świadomość, że jego bogata kariera nieuchronnie zbliża się do końca. ? Mnie już bliżej niż dalej do sportowej emerytury. Pojeżdżę jeszcze z rok, może dwa, ewentualnie trzy jak bozia da zdrówko. Myślę jednak, że ten trzeci sezon jest już w sferze fantazji. Uważam, że jestem w stanie przejechać jeszcze dwa sezony, aczkolwiek wszystko okaże się tak naprawdę po zakończeniu tegorocznych rozgrywek ? zdradza nasz rozmówca. Powszechnie wiadomo, że odwieszenie kevlaru na kołku przez ?Protasa? będzie kolejnym symbolicznym zwieńczeniem pewnej ery w polskim żużlu. ? Wychodzę z założenia, że nie ma ludzi niezastąpionych. Wiem, że za jakiś czas przyjdą nowi chłopacy, a ja naturalnie znajdę się w cieniu ? ripostuje z wyraźną skromnością zawodnik. Nikogo nie trzeba jednak przekonywać, że trudno będzie zapomnieć o żużlowcu takiego formatu jak Protasiewicz.

?PePe? nie ma jeszcze sprecyzowanych planów na okres po zakończeniu kariery, ale przyznaje, że nadal ma wielki sentyment do Bydgoszczy i traktuje to miejsce jak swój drugi dom. Nie można wykluczyć, że właśnie tam ponownie skieruje swoje kroki. ? W Bydgoszczy bywam regularnie, minimum kilka razy w miesiącu. Mam tam wielu przyjaciół i kilka tematów, które wiążą mnie pozasportowo z tym miastem. Być może wyjdzie z tego jakieś połączenie na kolejne lata. Obecnie jednak moje plany i marzenia koncentrują się na tym, żeby jeździć jak najwięcej i cieszyć kibiców swoją jazdą. Sam również chcę czerpać radość ze ścigania i pokazywać dobry speedway. To jest dla mnie bardzo ważne. Nawet nie potrafię opisać słowami jak wiele zadowolenia dają mi dobrze przejechane zawody. To jest dla mnie podstawowy napęd, który sprawia, że jeżdżę z powodzeniem do dzisiaj ? zakończył Piotr Protasiewicz.

https://4kolka-blog.pl
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (1)
4 lata temu
Na wyjściu z pierwszego łuku gdzie znaduje się parking była ustawiona prowizoryczna szatnia gdzie młodzież zielonogórska przygotowywała się do zawodów. Po śmierci Zarzeckiego Protasiewicz,Pawlak dostawali największą ilość startów,świetnie poradzili sobie na inaugurację sezonu 93 ze Stalą Rzeszów zwłaszcza Pepe gdy w trakcie zawodów spadł śnieg ( teraz z pewnością takie zawody byłby odwołane) pojawiali się nowi wychowankowie Walasek,Szczotarski,Luzarowski,Zagórski, następnie problemy finansowe kontuzja Protasiewicza w Warszawie i tak to poszło.
  Lubię
  Nie lubię
© 2002-2024 Zuzelend.com