Na torze zadziorny, poza nim skromny i skryty. Charakter rosyjskiego wojownika żużlowych torów, który zamyka gaz dopiero za metą. Na początku roku objęliśmy patronatem medialnym Andrieja Kudriaszowa. Obiecałem napisać o nim kilka słów, ale nie będzie to wyrecytowanie jego osiągnięć i średnich biegopunktowych. Bo Andriej to nie tylko żużlowiec, ale i zwykły człowiek. I właśnie jego drugie oblicze jest ciekawsze ? bliższe nam.
Kilka dni temu udało mi się porozmawiać z Tomkiem Lorkiem. Nikt tak pięknie nie opowiada o żużlu – z taką pasją i entuzjazmem. Jeśli za żużlową wiedzę przyznawano by tytuły naukowe, to bez wątpienia należałby mu się tytuł profesora. Dlaczego o nim wspominam? Zwrócił moją uwagę na problem, z którym borykają się zarówno dziennikarze, jak i kibice. Żużlowców traktujemy tylko i wyłącznie jako sportowców, a oni mają też drugą twarz, bardziej przyziemną. Taką jak ja i ty. Dla wielu Kudriaszow to młodzieniec Rosji, który jeździ z wielką odwagą i nie wie, co to strach. Ale poza torem nie zawsze tak jest. Przykład? Nicki Pedersen. Na torze nieustępliwy, często jeżdżący na pograniczu faulu. Prywatnie? Szczęśliwy i czuły ojciec, który zaszył się w spokojnym i niewielkim brytyjskim mieście Stevenage. Tam znalazł spokój i wyciszenie.
2000 tysiące kilometrów od granicy z Polską – rosyjskie Bałakowo. To tutaj wychował się Andriej Kudriaszow. Do Polski trafił w 2010 roku – pierwszy sezon spędził w Krakowie. Podpisanie kontraktu w Polsce nie byłoby możliwe bez pomocy sponsora Grzegorza Krzywdy. Choć słowo sponsor nie jest chyba właściwym określeniem. Manager, opiekun, taki polski ojciec Andrieja. Połączyła ich miłość do speedawaya, a wielka ambicja Kudriaszowa skłoniła Grzegorza do wzięcia go pod swoje skrzydła. Rosjanin trafił do Funny-Team.
Komputery, imprezy i inne rozrywki – coraz więcej rzeczy odciąga młodzież od sportu. Robert Malinowski, prezydent Grudziądza i brat Bronisława – polskiego złotego medalisty olimpijskiego z Moskwy, powiedział mi ważne słowa: „Młodzi idą na łatwiznę, nie chce się im trenować, chociaż mają wszystko, o czym mój brat mógł tylko pomarzyć”. Podobny problem dotknął również żużlowe szkółki, w których coraz więcej jest chłopaków, dla których przygoda z żużlem to tylko dobry wabik na nastolatki. W sporcie trzeba oddać całego siebie i poświęcić wiele. A i tak nie ma pewności, że przyszłość przyniesie sukcesy. Trzeba postawić wszystko na jedną kartę – nie ma półśrodków. Taką drogą kroczy Kudriaszow – przez większość roku z dala od najbliższych, daleko od rodzinnego domu.
Samotność bywa trudna, szczególnie w obcym kraju. Kiedy jesteś na treningu, na meczu, a wokół są koledzy, to jest super. Gorzej, gdy wracasz do pustego mieszkania i nie masz do kogo się odezwać…
Andrieja poznałem pod koniec sezonu 2010, kiedy przez krótki okres pracowałem w grudziądzkim klubie. Szukaliśmy młodych zawodników na Turniej o Puchar Prezydenta pod kątem występów w barwach GTŻ-u w sezonie 2011. Moją uwagę zwrócił Kudriaszow, który wyróżniał się na drugoligowych torach. Rozmowy przebiegły szybko – Krzywda bardzo szybko zgodził się na przyjazd Andrieja na turniej do Grudziądza. I o dziwo nawet nie zapytał o honorarium. Dla nich to była szansa na awans w żużlowej drabince, a GTŻ miał być kolejnym szczeblem kariery. Dopiero po turnieju padło niedbałe pytanie w stylu: „To ile tam było za występ w turnieju?” Rosjanin nie imponował skutecznością, ale pozostawił po sobie przyzwoite wrażenie. Na tyle dobre, że znalazł miejsce w grudziądzkim klubie.
Na początku marca wynajęliśmy Andriejowi mieszkanie. Zamieszkał w nim wspólnie ze swoim rosyjskim mechanikiem. Do dziś pamiętam jego uśmiechniętą twarz, pełną nadziei na dobre wyniki. Podobnie zachowywał się na spotkaniu z grudziądzkimi kibicami, gdzie otwarcie deklarował, że stawia sobie wysokie cele i wierzy w nawet dwucyfrowe zdobycze punktowe. Większość dnia spędzał w parku maszyn grudziądzkiego stadionu. W końcu po to przyjechał do Polski. Nie na wakacje, a do ciężkiej pracy. Ambicje miał wielkie, może zbyt wygórowane? „Kto otwiera swe serce dla ambicji – zamyka je przed spokojem” – słowa tego chińskiego przysłowia zaczęły się sprawdzać po kilku pierwszych spotkaniach.
Pierwsze dwa mecze na własnym torze były w jego wykonaniu znakomite. Wygrywał wyścigi, walczył o każdy metr toru. Już przed sezonem sztab szkoleniowy GTŻ-u był bardzo zadowolony z jego postawy. Z optymizmem stwierdzali, że będzie mógł zastąpić w składzie nawet seniora. Znakomita passa została przerwana podczas spotkania w Bydgoszczy. Andriej zaliczył słaby występ, miał problemy sprzętowe i zaliczył groźny upadek. Od tego meczu karty się odwróciły, a uśmiech zastąpiło zafrasowanie i niecierpliwość. Coś pękło szczególnie wtedy, kiedy z powodu problemów z wizą do Rosji musiał wrócić mechanik Andrieja. Osamotnienie było coraz bardziej uciążliwe. Na tyle, że Kudriaszow coraz częściej przebywał w Świętochłowicach – u znajomych z Funny-Team. Na treningach było dobrze. Optymizm wrócił szczególnie po próbnych jazdach w Częstochowie, gdzie Rosjanin zrobił na wszystkich bardzo dobre wrażenie. W Grudziądzu mu jednak nie szło. Zamykał się w sobie, a najbardziej bał się chyba tego, że zawiódł kibiców.
Upadek w meczu ze Startem Gniezno wyglądał niepozornie. Do szpitala został jednak odwieziony Mateusz Lampkowski, który doznał kontuzji ręki. Kudriaszow też leżał na torze, ale do szpitala nie pojechał. Rosjanin miał wielkie problemy z oddychaniem, a mimo to pojechał do domu. Działacze GTŻ-u nie odpuścili i podstępem ściągnęli Andrieja na stadion, a stamtąd zawieźli do szpitala. Diagnoza lekarza była jasna – odma opłucna. Gdyby Kudriaszow zwlekał do rana, mogło dojść do tragedii. Kiedy odwiedziłem Andrieja w szpitalu wrócił do dobrego humoru. Z uśmiechem opowiadał, że jest w szoku ze względu na bardzo dobre warunki w grudziądzkim szpitalu. Wcześniej bał się, że będzie jak w Rosji. Jak? Może trochę przekolorował, ale stwierdził, że jeśli w jego ojczyźnie masz skomplikowany problem powiedzmy z nogą, to lekarze idą na łatwiznę i po prostu tę nogę ucinają. - Chcę tu zostać i jeździć do końca kariery – deklarował wówczas Kudriaszow.
Jak pokazał czas, Rosjanin musiał opuścić Grudziądz. Wrócił do Krakowa, gdzie znowu cieszył się jazdą. W świetnym nastroju był również po Turnieju o Puchar Prezydenta Grudziądza, w którym pokazał się z bardzo dobrej strony. Liczył, że dzięki temu wróci do grudziądzkiego zespołu. Jego manager prowadził rozmowy z miejscowymi działaczami, ale Andriej chciał przede wszystkim jeździć. W Grudziądzu, walczącym o awans, byłoby o to znacznie trudniej. Dlatego z myślą o regularnych startach wybrał Lublin. Miał w planach treningi w chorwackim Gorican na początku marca, jednak plany pokrzyżowały mu problemy z uzyskaniem wizy.
Wielkie ambicje i jazda z pasją, ale jeszcze brakuje nieco umiejętności, czasem chłodnej głowy i doświadczenia. Na to ma czas i z wielkim sercem do walki może mu się udać. Będę trzymał za niego kciuki. I wy też trzymajcie – za rosyjskiego wojownika. On nam jeszcze pokaże.
Przemysław Deka (za: inf. własna)