Ekipa Unibaxu Toruń zameldowała się w wielkim finale Enea Ekstraligi. We wczorajszym rewanżowym spotkaniu półfinałowym torunianie obronili ośmiopunktową zaliczkę, jaką udało im się wypracować przed tygodniem na MotoArenie. Mimo kapitalnego widowiska, rozegranego w Częstochowie w obecności około 20 tys. widzów, nie zabrakło kontrowersji.
Słamomir Kryjom - menadżer Unibaxu Toruń - twierdzi, iż gospodarze wczorajszego spotkania, tuż po zakończeniu ostatniego - niepomyślnie zakończonego dla nich - wyścigu, przystąpili do składania serii protestów u sędziego Marka Wojaczka. - Po meczu rywale złożyli kilka protestów: rozłożono na części kilka silników: dwa Tomka Golloba, jeden Warda, ale oczywiście wszystko było zgodne z regulaminem. Darcy'ego częstochowianie oskarżyli o jazdę pod wpływem alkoholu, chcieli go badać, ale spóźnili się z oficjalnym protestem - mówi Kryjom.
Menadżer "Aniołów" jest zdegustowany - niesportowym jego zdaniem - działaniem gospodarzy. - Niewiarygodne rzeczy działy się w Częstochowie i nie miały nic wspólnego z fair play. Pomijam już wypadek Rafała Szombierskiego, bo to wszyscy widzieli. Chwilę później gospodarze zalewali tor do tego stopnia, że nie szło po nim chodzić, a co dopiero jeździć. Sytuacja z karetkami przed ostatnim wyścigiem to jakaś kpina. Przepisy jasno stanowią, że karetki na meczach żużlowych są zarezerwowane i nie mogą być wzywane nigdzie indziej. To rolą organizatora jest zapewnić takie zabezpieczenie - twierdzi Sławomir Kryjom.
Jednym z kluczowych momentów wczorajszego spotkania był wyścig trzeci. Przy podwójnym prowadzeniu gospodarzy na tor nieoczekiwanie upadł nieatakowany Rafał Szombierski. Sędzia Wojaczek początkowo nie przerywał wyścigu, dając Szuminie szansę na samodzielne podniesienie się z toru. Widząc bierną postawę zawodnika, włączył czerwone światło i zatrzymał bieg. Zrobił to na tyle późno, że usiłujący wyhamować Tomasz Gollob omal nie zahaczył o leżący na torze motocykl Szombierskiego. Arbiter uznał zachowanie Szuminy za niesportowe. Jego zdaniem żużlowiec przewrócił się celowo, a ponadto nie skorzystał z szansy samodzielnego opuszczenia toru. Częstochowianin tłumaczył swój upadek pęknięciem łańcuszka sprzęgłowego, a niepodniesienie się z toru dyskopatią. Wojaczek wiary słowom Szombierskiego nie dał i wykluczył go do końca zawodów. Konsekwencje dla Szuminy są poważne. Oprócz pauzy w kolejnym meczu będzie musiał zapłacić jeszcze 3000 zł kary. - Ja powiem tylko tyle, że sędzia dzisiejszych zawodów skrzywdził moją rodzinę, mnie samego i wielu kibiców. Popsuł nam dorobek całego sezonu. Nie mam słów do niego. Zrobiłem to tylko dlatego, że miałem defekt, a nie wstałem, bo mam kontuzję kręgosłupa i nie mogę wstać sam. Był kiedyś taki incydent, że Kamil Cieślar też się wywrócił, wstał i już nie chodzi. Skończyło się wózkiem. Ja mam dyskopatię. Rano w domu żona z córką pomagają mi wstać z łóżka. Nie chciałem robić zabiegu, bo dla mnie to jest operacja i się trochę boję, że mogę mieć uszkodzony rdzeń kręgowy - mówi sam zainteresowany zawodnik.
Sławomir Drabik - menadżer ds. sportowych Włókniarza - ma wątpliwości co do prawidłowości decyzji arbitra Wojaczka. - Czy to była sytuacja na czerwoną kartkę - zastanawiał się Sławomir Drabik. - Może gdyby w końcówce meczu, ale w trzecim biegu? Wystarczyłaby żółta, a tak decyzja sędziego położyła Włókniarzowi mecz - analizuje Drabik.
Żalu do sędziego nie ukrywa także wiceprezes klubu z Częstochowy - Łukasz Kowalski. - Można powiedzieć, że w mgnieniu okaz z żużlowego raju zostaliśmy zepchnięci do żużlowego piekła - mówi Kowalski. - Niespełna 300 metrów brakło nam do tego aby jechać o złoto. Nie będę ukrywał, że ten mecz był dziwny. Układa się dla nas od samego początku niekorzystnie. Sędzia pozbawił nas skorzystania z możliwości Rafała Szombierskiego. Potem wszystko zaczęło komplikować. Czuliśmy oddech torunian. Prowadziliśmy niewiele. Końcówka była dobra. Była nagrodą dla kibiców, którzy dzisiaj przyszli. Im należał się finał. Niestety, pojedziemy finał pocieszenia, o brąz - dodaje.