- Nie wiem, jak zakończy się cała ta sprawa. Na chwilę obecną sytuacja wygląda tak, że klub nie ma licencji, kibice w Gdańsku nie mają zespołu, a my nie mamy pieniędzy, ani gwarancji ich spłaty. Decyzja jest o tyle dziwna, że nikt ze związku nie zaprosił nas do negocjacji z Wybrzeżem. To przecież dzięki zawodnikom istnieje żużel, kibice przychodzą na stadion oglądać nas, a nie działaczy. Mimo tego, w ostatnich tygodniach poprzedzających decyzję w sprawie licencji, nikt z nami się nie kontaktował, choć czasu było na to sporo. Być może gdyby tak było, to znaleźlibyśmy kompromis. To jest bardzo przykra i niewygodna sprawa, ale w Polsce dzieją się różne rzeczy - mówi Robert Miśkowiak.
- Podobnie jak w przypadku polskich zawodników, nikt z PZM nie kontaktował się ze mną w sprawie zadłużenia Wybrzeża i ewentualnego dopuszczenia klubu do startów. Chciałbym przypomnieć, że już dawno zgodziłem się wypłatę tylko 40 procent należności, tyle że w jednej racie, bo kto da mi gwarancję, że klub za rok czy dwa znów nie wpadnie w tarapaty finansowe? W sezonie zgodziłem się na jazdę, mimo zadłużenia, które nie było regulowane na bieżąco. Jestem jednak gotowy ponieść konsekwencje mojej naiwności. Tymczasem dochodzą mnie słuchy, że PZM nawet nie omawiał z klubem kwestii spłaty zadłużenia wobec zawodników zagranicznych, a wyłącznie krajowych! To jest chora sytuacja, a najgorsze, że o wszystkim dowiaduję się z mediów - mówi Leon Madsen.