Chociaż za oknami wciąż dobra pogoda do ścigania, to jednak żużel dla Krakowa się zakończył, a przynajmniej ten ligowy. Speedway Wanda Instal Kraków zakończyła go na piątym miejscu w Nice Polskiej Lidze Żużlowej, co dla jednych jest sukcesem, dla drugich jednak porażką. Jak beniaminek zaplecza Ekstraligi radził sobie w ostatnich miesiącach? Powspominajmy, podsumujmy i w końcu oceńmy sami, jaki był to sezon dla krakowskiej drużyny.
Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy na prezentacji drużyny zimą, działacze jednogłośnie mówili – walczymy o fazę play-off. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że nie rzucali słów na wiatr, a ja sam uległem temu optymizmowi i typowałem miejsce w pierwszej czwórce. Dużo nie zabrakło, bo jest piąta lokata, a do czwartej Polonii Bydgoszcz krakowski klub stracił zaledwie trzy punkty. Takie przynajmniej są fakty na papierze. Czy jednak faktycznie było blisko? Niektóre spotkania z drużynami z pierwszej czwórki odsłoniły argumenty, że przepaść była całkiem duża.
Do dalszej fazy sezonu awansowały Lokomotiv Daugavpils, ŻKS ROW Rybnik, ŻKS Ostrovia oraz Polonia Bydgoszcz. Trzy pierwsze drużyny były poza zasięgiem, zapisując na swoich kontach w dwunastu meczach ponad 20 punktów. Czwarta lokata była nieco na doczepkę i szczęśliwie dokleiła się tam wspomniana bydgoska Polonia, która zdołała uzbierać 13 „oczek”. Nikt jednak nie ma większych złudzeń, że w dalszej konfrontacji z Łotyszami, klub znad Brdy jest raczej bez szans. Wanda znalazła się za plecami Polonii i można by rzec, że miejsce pechowe, bo pierwsze niepremiowane. Spoglądnijmy jednak na przekrój tego sezonu.
Nieważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz
Trzeba otwarcie powiedzieć, że od samej inauguracji krakowianie nie mieli łatwo i jako debiutanci w tej lidze dostali solidny łomot w Rybniku. Wynik 62:28 hańby nie przyniósł, bo wszyscy zdawali sobie sprawę z dwóch faktów. Po pierwsze, że rybniczanie to faworyt do awansu, a po drugie – inauguracja musi być ciężka. Trzeba też podkreślić, że Wanda jechała bez kontuzjowanego Davey'a Watta. Za Australijczyka było stosowane zastępstwo zawodnika, ale na niewiele się to zdało, skoro jedynie Rafał Trojanowski był w stanie na równym poziomie rywalizować z tamtejszą drużyną. Pierwszy mecz nie był więc udany, choć tak naprawdę kibice najbardziej czekali na starcie z Lokomotivem na własnym stadionie. Było to otwarcie sezonu ligowego przy ulicy Odmogile. Krakowianie pokazali się naprawdę z bardzo dobrej strony i patrząc na wyniki, jakie Łotysze w dalszej części sezonu odnosili na wyjazdach, trzeba powiedzieć, że przegrana Wandy ledwie dziewięcioma punktami, była ogromnym sukcesem. Co więcej, był to jeden z lepszych meczów w tym sezonie w Krakowie, pełen emocji i zaciętej rywalizacji.
W Ostrowie po raz kolejny Wanda musiała uznać wyższość rywala. Szczęśliwy okazał się dopiero 17 maja, kiedy to na własnym stadionie krakowianie wygrali z drużyną gnieźnieńską, czerwoną latarnią ligi. W pierwszej fazie sezonu Wanda zanotowała jeszcze minimalną wygraną z Polonią Bydgoszcz na własnym torze i wyjazdową przegraną z Orłem Łódź. Do rundy rewanżowej w Krakowie podchodzili więc z czterema punktami, co w obliczu nieszczęśliwie ułożonego kalendarza na początku, nie było do końca złą wiadomością. Perspektywa rewanżowego meczu z Orłem u siebie i wyjazdu do Gniezna dawała nadzieje na dwa zwycięstwa z bonusami.
Jak zakładano wcześniej, tak też się stało. Krakowski zespół wygrał pewnie na wyjeździe w Gnieźnie, co było jedyną wiktorią poza własnym torem. W ostatniej kolejce pokonał również za „trzy” Orła Łódź, godnie żegnając się z tym sezonem. Niestety, po raz kolejny nie udało się wywalczyć żadnych punktów z drużynami z Rybnika i Ostrowa. Wysokim wynikiem zakończył się także wyjazd do Dyneburga, gdzie ekipa Michała Widery przegrała aż 57:33. Jeszcze większy łomot krakowianie dostali w Bydgoszczy, choć przed tamtym wyjazdem pewnie po cichu liczyli na obronę punktu bonusowego. Te nadzieje zostały jednak szybko sprowadzone na ziemię.
Australijska klapa, polsko-ukraińska sztama
Kiedy zimą na Wandę spadła informacja, że pojedzie na zapleczu Ekstraligi, bardzo ciężko było zbudować silny zespół. Mówiąc brzydko, brano co było. Skład jednak wyglądał imponująco, a zwłaszcza podpisana umowa z Australijczykiem Davey'em Wattem. „Kangur” miał kręcić wyniki na poziomie ponad dwóch punktów na bieg. Rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Początek sezonu można usprawiedliwić, bo wrócił po urazie. Później jednak także szału nie było, a dopiero trzecia średnia w drużynie (1,712 na bieg), to lekki zawód. Rozczarowania nie kryli kibice, ale chyba również działacze, którzy spodziewali się nieco więcej. Brzemię odpowiedzialności brali na siebie Rafał Trojanowski i Andriej Karpow. Ten drugi na początku również z problemami, związanymi z brakiem wizy. Po fatalnym występie w Rybniku, wielu spisało go na straty. W pojedynku z Daugavpils udowodnił jednak, że będzie silnym punktem, zwłaszcza w meczach przy ulicy Odmogile. Jak się okazało, Karpow wykręcił w tym sezonie najlepszą średnią w drużynie. Wtórował mu dzielnie Rafał Trojanowski, uwielbiany przez krakowską publiczność. Ten sympatyczny zawodnik dzielnie prowadził swoją ekipę do sukcesów i wspierał w czasie porażek, jak zresztą na dobrego kapitana przystało. Nie ominął go jednak też pech, bo pod koniec doznał kontuzji, w wyniku której nie mógł startować w zawodach.
Juniorski przebłysk na koniec
Spory zawód to także juniorzy, którzy praktycznie przez cały sezon nie do końca radzili sobie z rywalami. Nawet na własnym torze ich wyniki pozostawiały sporo do życzenia. Jedyny przebłysk nastąpił w ostatnim meczu z Orłem Łódź, kiedy Daniel Kaczmarek zdobył komplet punktów. Był to życiowy sukces tego chłopaka i aż ciśnie się na usta – żal, że tak późno. Marcina Wawrzyniaka często musiał zastępować ktoś inny. W roli gościa wystąpił dwukrotnie Alex Zgardziński, zawodnik zielonogórski, ale też wiele punktów nie dorzucił. W trzech meczach pojechał Adam Strzelec. Swoje „pięć” minut miał także Eryk Budzyń, wychowanek tarnowskiej Unii, który wraz z końcem sezonu został wypożyczony do Wandy. Szału może nie było, ale pięć punktów w dwóch meczach, to całkiem przyzwoity rezultat, jak na tak młodego, wciąż nieobjeżdżonego zawodnika.
Wielkie plany, a jaka rzeczywistość?
Prezesi w Krakowie mówią otwarcie – w ciągu najbliższych kilku sezonów, wprowadzimy klub do Ekstraligi. Kiedy człowiek przychodzi na stadion Wandy i słyszy te słowa, to z pewnością myśli, że to jakiś dobry żart. Awans do najwyższej klasy wiąże się z wielkimi kosztami i przede wszystkim solidną przebudową nowohuckiego stadionu, na którym swoje mecze rozgrywa Wanda. Póki co, są pierwsze ruchy w kontekście następnego roku. Z drużyny odchodzą trener Michał Widera oraz menedżer Michał Finfa. Ten pierwszy chce poświęcić się w pełni reaktywacji żużla w Świętochłowicach. Plany drugiego są wciąż owiane tajemnicą. Czy takie ruchy prognozują coś dobrego? Wydaje się, że powyższy duet sprostał zadaniu i bardzo dzielnie poprowadził drużynę przez tę inauguracyjną kampanię w I lidze. Moim zdaniem Wanda osiągnęła żużlowy kompromis. Pogodziła tych, którzy chcieli play-offów, z tymi, którzy modlili się o uniknięcie baraży. Szóste miejsce pewnie byłoby już rozpatrywane w kategoriach sporej porażki. Czwarte natomiast, wielkiego sukcesu. Jest pomiędzy i ja osobiście jestem zadowolony. Teraz trzeba tylko trzymać kciuki, by tego solidnego fundamentu nie zniszczyć i za rok powalczyć o coś więcej.