Sezon 2015 miał posłużyć lublinianom za odbudowę zaplecza finansowego i sportowego na powrót do I ligi. Niestety założeń tych nie udało się zrealizować, a klub przystąpi do tegorocznego procesu licencyjnego z nie mniejszymi kłopotami niż w zeszłym roku.
Do tegorocznych rozgrywek II ligi KMŻ Motor Lublin pochodził z długiem wyniesionym jeszcze z poprzedniego sezonu. Mimo zobowiązań finansowych, klub otrzymał licencję warunkową, działacze przedstawili bowiem konkretną drogę wyjścia z długów. Zasadnicza część wpływów do tegorocznego budżetu miała pochodzić z organizacji turniejów takich jak finał Złotego Kasku, finał krajowych eliminacji Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów oraz jedna z rund tychże właśnie mistrzostw. Działacze liczyli na to, że imprezy o wysoką stawkę, obsadzone
ciekawymi nazwiskami, będą magnesem na kibiców, co przyniosłoby spory zastrzyk gotówki do klubowej kasy. W teorii plan wyglądał nieźle.
Szyki działaczom Koziołków popsuła jednak pogoda. Aura nad Lublinem nie była w tym roku łaskawa dla żużla. Z powodu opadów deszczu trzeba było przekładać finał ZK, krajowe eliminacje IMŚJ oraz - aż dwukrotnie - spotkanie z Polonią Piła. Przekładanie zawodów nie tylko wiązało się dodatkowymi kosztami, jakie jako organizator musiał ponieść klub, lecz także w ogromnym stopniu wpłynęło na frekwencję na trybunach. Na zawody w powtórzonym terminie przychodziło o wiele mniej kibiców niż zakładano. Finał IMŚJ udało się odjechać w pierwszym terminie, lecz jak na ironię, te zawody "zabił"... upał. Godzinę rozpoczęcia ustalono na 16:00, podczas gdy w sierpniu popołudniami temperatury przekraczały 30 stopni. Sytuacji nie polepszył także fakt, że w tym samym dniu co finał IMŚJ, w mieście odbywał się coroczny Jarmark Jagielloński. W efekcie po raz kolejny na trybunach pojawiło się znacznie mniej ludzi, niż obiecywano sobie przed sezonem. Z powodu wyjątkowo niekorzystnych warunków atmosferycznych, plan spłaty zobowiązań wpływami z biletów okazał się niewypałem i sytuacja budżetowa KMŻ-tu powoli stawała się coraz trudniejsza...
W międzyczasie mieliśmy także rozgrywki ligowe. Pierwsza kolejka w Krośnie została (a jakże) przełożona z powodu niekorzystnych warunków atmosferycznych, więc na inaugurację ligi Koziołki pojechały do Gdańska. Lublinianie przegrali z jadącym w roli faworyta Wybrzeżem 52:38. Taki stosunek porażki spowodawała przede wszystkim słaba postawa Patryka Malitowskiego oraz obydwu juniorów. Wszyscy trzej zdobyli razem... jeden punkt. W kolejnym meczu z KSM Krosno lublinianie spisali się już lepiej, choć wygrana przewagą tylko jednego punktu na własnym torze zachwycać nie może. W Krośnie udało się jednak wywalczyć remis i cztery punkty za dwumecz tak czy inaczej pojechały do Lublina. Pozostał niedosyt po tym jednym straconym punkcie, ale zwycięzców przecież się nie sądzi. Następnie przyszła kolej na bardzo nieszczęśliwy mecz z Polonią Piła, który jak wspomniano wcześniej, z powodu deszczu trzeba było przekładać aż dwukrotnie. W trzecim podejściu także nie obyło się bez wpadek. Kibice zgromadzeni na stadionie przy Al. Zygmuntowskich mogli poczuć się jak na Grand Prix na Narodowym, gdyż... zepsuła się taśma startowa. Po kilku nerwowych chwilach sprzęt udało się doprowadzić do stanu używalności, a lubelska drużyna wygrała 48:42.
Kiedy wydawało się, że już nic więcej nie może się stać, w meczu z Wybrzeżem Gdańsk pojawiły się kolejne problemy. W 10 biegu poważnej kontuzji nabawił się jeden z najskuteczniejszych zawodników Motoru tego sezonu Kamil Pulczyński. Sprawy związane z powrotem karetki na stadion przeciągały się, wskutek czego spotkanie zakończyło się dopiero ok. 22! Na osłodę porządnie zniecierpliwionych już kibiców Koziołki wygrały 47:43, lecz strata z pierwszego meczu w Gdańsku okazała się zbyt duża, by powalczyć o punkt bonusowy za dwumecz. Jeśli zaś chodzi o konfrontacje z Kolejarzem Rawicz, w starciu z najsłabszą drużyną II ligi można powiedzieć, że lublinianie wykonali po prostu planową robotę. Trzeba było jedynie uważać na to, by nie natrzaskać punktów ponad możliwości finansowe klubu.
Mimo różnych perypetii KMŻ Motor Lublin zakwalifikował się do rundy finałowej. Kibice mieli nadzieję na finał - mimo, iż sytuacja finansowa klubu wyglądała znacznie gorzej niż zakładano przed sezonem i jeżeli nawet awans byłby finansowo niemożliwy, fani lubelskiego klubu liczyli na to, że obejrzą jeszcze na koniec kawałek żużla na dobrym poziomie. Niestety, wszystko ponownie zruinował... deszcz. Przed meczem z Polonią lubelski tor był w fatalnym stanie. Działacze klubu tłumaczyli, że taki stan rzeczy spowodowały niedrożne studzienki za
torze, które zatrzymały opad w nawierzchni. Te tłumaczenia nie przekonały jednak sędziego zawodów, który uznał to za umyślną próbę spreparowania toru. Polonii przyznano walkower, a Motorowi grzywnę. Rewanżowe spotkanie w Pile odbyło się już tylko pro forma.
Jeżeli chodzi o posunięcia kadrowe, spokojnie można uznać że kreowani na liderów Ales Dryml i Timo Lahti spełnili swoje zadanie. Czeski weteran zakończył rozgrywki PLŻ2 na trzecim miejscu w klasyfikacji indywidualnej, osiągając średnią 2,214 pkt/bieg. Lahti wykręcił średnią na poziomie 1,885, co dało mu 12. pozycję w statystykach i status drugiego po Drymlu najskuteczniejszego jeźdźca KMŻ. Nieźle zaprezentował się także dotąd nieznany szerzej na polskich torach Matthias Thoernblom. Jeżeli chodzi o zawodników zagranicznych, działacze i kibice KMŻ mają więc prawo do satysfakcji. Sprawy wyglądają nieco gorzej, jeżeli chodzi o Polaków. Stawiani w roli krajowych pewniaków Ronnie Jamroży oraz Patryk Malitowski nie pokazali się z najlepszej strony w dwóch pierwszych meczach i szybko zostali odsunięci od składu przez trenera Jerzego Głogowskiego. Doprowadziło to do konfliktu na linii zawodnicy-trener i wkrótce stało się jasne, że Jamroży i Malitowski tak czy inaczej w tym sezonie z Koziołkiem na plastronie już nie pojadą.
Na zupełnie odmiennym biegunie stoi dyspozycja Kamila Pulczyńskiego, który do czasu kontuzji odniesionej w meczu z Wybrzeżem Gdańsk był jednym z liderów lubelskiej drużyny. W jego miejsce zakontraktowano Edwarda Mazura, co także okazało się świetnym pomysłem. Okazjonalnie w barwach KMŻ Motoru pojawiali się także Sam Masters, Emil Pulczyński oraz Roman Chromik. Australijczyk wystąpił w trzech meczach osiągając bardzo dobre wyniki i można tylko żałować, że zdecydował się postawić na jazdę w lidze angielskiej, zamiast w PLŻ2.
Jednym z pozytywnch aspektów tego sezonu jest fakt, że w końcu udało się uruchomić pełnoprawną szkółkę żużlową, choć jej funkcjonowanie nie jest do końca związane z KMŻ Motorem. Klub motocrossowy KM Cross założył sekcję żużlową dla motocrossowców oraz wszystkich chętnych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w speedway'u. Pierwsze efekty już są - licencję pod okiem Piotra Więckowskiego i Roberta Juchy zdało już kilku adeptów. Czy Lublin doczeka się nowego talentu na miarę Roberta Dadosa? Czas pokaże. Na razie warto wspomnieć, że wychowanek KMŻ Oskar Bober po niemrawym początku sezonu później wyraźnie się rozkręcił i patrząc na jego dyspozycję zarówno w lidze, jak i zawodach indywidualnych, można powiedzieć, że zapowiada się całkiem dobrze. Niestety na pozycji drugiego juniora nadal panuje pustka. Eksperymenty z Damianem Dąbrowskim, Mateuszem Wieczorkiem czy Michałem Nowińskim na razie nie przyniosły pożądanych rezultatów.
Co dalej z żużlem w Lublinie? Czas pokaże. Funkcjonowanie klubu w dużej mierze zależeć będzie od tego, czy w klubie pojawią się sponsorzy. Jeżeli nie uda się znaleźć wsparcia finansowego, KMŻ może nie pojawić się w przyszłym roku w lidze. Prezes Andrzej Zając nie załamuje rąk i nie traci nadziei, ale nie ukrywa, że znalezienie sponsorów dla klubu nie jest rzeczą łatwą. Tym bardziej, że walkower z Polonią Piła solidnie nadszarpnął zaufanie kibiców, ale i zapewne ratusza, który nadal pozostaje największym sponsorem i mecenasem Koziołków.
Tomasz Jastrzębski (za: inf. własna)