Najlepiej gdyby były one związane jedynie ze zdrową rywalizacją. Odmian kategorii mamy niezliczoną ilość. Każdego roku pojawiają się często nowe dziedziny, w których staramy się wyłonić tego jednego, najlepszego. Jest się czemu dziwić? W żadnym wypadku. We krwi człowieka płynie chęć zwyciężania. Udowodnienia, że jestem najlepszym. Zwycięstwo jednak smakuje najlepiej, gdy startują najlepsi, a żadne zewnętrzne czynniki nie wypaczają wyniku.
Podkreślałem to nie raz. Żużel jest tą dyscypliną sportową, która jest mocno uzależniona od pogody. Na jej przychylność liczymy podczas każdych zawodów „czarnego sportu”. Słoneczna, ciepła a nade wszystko sucha aura jest wskazana do prawidłowego rozegrania meczów i turnieju. Problem pojawia się wówczas, gdy pogoda zrobi nam psikusa i spuści krople wody. Zaczyna się dramat dla organizatorów, którzy walcząc z czasem starają się doprowadzić nawierzchnię do w miarę bezpiecznego stanu. Jeżeli nie jest to możliwe, zawody powinny być przekładane, ku oczywiście niezadowoleniu większej grupy kibiców. Niestety żużel tak jak inne dyscypliny sportowe zarabia na siebie marketingiem. Są osoby, które wyłożyły na reklamę ogromne sumy pieniężne i nie wyobrażają sobie, aby zainwestowany pieniądz nie zwrócił się z procentem. Stąd też widoki które ostatnimi czasy mogliśmy częściej zaobserwować. Doprowadzanie na siłę do rozegrania zawodów, choć w większości przypadków należałoby podjąć zgoła odmienną decyzję.
Jaki jest tego efekt? Zamiast żużlowego spektaklu mamy antyreklamę żużla. Jazda gęsiego od startu do mety już dawno przestała interesować publikę na stadionach. Zamiast walkę między żużlowcami obserwujemy walkę z torem. Takie zawody nudzą, nawet jeżeli startują takie nazwiska jak Holder, Sajfutdinow czy Zmarzlik. Taką jazdą ciężko zainteresować przyszłych potencjalnych sponsorów dyscypliny.
Rodzi się pytanie kto dla kogo tu pracuje. Kibice chcą oglądać walkę, emocje. Żużlowcy chcą rywalizować o pieniądze sponsorów, a organizatorzy o wpływy kibiców. Jeżeli nie ma widowiska nie ma kibiców. Tu koło się zamyka.
Na tym interesie nikt nie chce stracić. Mnogość turniejów nie pozwala na ich przekładanie. Rodzą się komplikacje związane z kalendarzem startów. Ale czy to jest wytłumaczenie dla rozgrywania zawodów na siłę? Tor, który jest niebezpieczny nie jest gotowy do sportowej rywalizacji. A przecież tego oczekujemy. Nie kontuzji, które i tak wyeliminowały już kilku zawodników w tym sezonie. Nie jazdy jeden za drugim. Chcemy oglądać mijanki na torze, który w 100% będzie to gwarantował. Tor po opadach niestety nie spełnia takich wymogów
Sztuka dla sztuki. Takie odnoszę wrażenie oglądając kolejne odsłony turniejów. Nieważne jak. Ważne że odjechane. Ważne, że pieniądze w kasetce się zgadzają. Niestety ale wbrew oficjalnym stanowiskom pokusiłbym się o stwierdzenie, że zdrowie zawodników w tym momencie nie jest na pierwszym miejscu. A powinno być. Bo to oni zarabiają dla Was drodzy organizatorzy pieniądze. I warto byłoby o ich bezpieczeństwo jednak zadbać. Zadaj sobie pytanie. Czy Ty wyjechałbyś na taki tor przez siebie przygotowany, kładąc na przeciwległą szalę własne zdrowie?