Gdybym dostał umowę czy aneks, gdy mówiłem że nie chcę odchodzić, to sprawa byłaby jasna. Tymczasem wszystko się przeciągało, po 31 października byłem bez kontraktu. Później ja zacząłem przeciągać sprawę, bo w domu wszystko się wali. Musiałem podjąć decyzję, czy stać mnie na podpisanie rocznej umowy i na kilka dni w tygodniu wyjeżdżać do Zielonej Góry, czy nie mogę tego robić. Decyzja nastała po rozmowie z lekarzami z hospicjum - wyjaśnił Cieślak.
Utytułowany szkoleniowiec, przekonując o chęci kontynuowania współpracy z Falubazem, tak naprawdę nie rzucał słów na wiatr. Najlepszym dowodem było zaproponowanie transferu do zielonogórskiej drużyny Leona Madsena, z którym teraz spotka się we Włókniarzu Częstochowa. Cieślak trenerskie obowiązki w przyszłym sezonie będzie wykonywał właśnie w zespole Lwów.
- Jeśli miesiąc czy półtora miesiąca temu ściągałem na rozmowy do Zielonej Góry Madsena, to robiłem to po to, aby wzmocnić drużynę. Wiedziałem, że jeśli Duńczyk podpisze umowę z Falubazem, to musiałbym zabić okna deskami. Inna sprawa, że klub się z nim nie dogadał. Ja go proponowałem, bo po odejściu Doyle'a i Hampela Falubaz potrzebował mocnych zawodników. Tym bardziej, że Madsen to mój zawodnik. Nikt nie może powiedzieć, że nie byłem szczery w swoich zamiarach, bo takiego faceta bym nie wyrywał z Częstochowy, robiąc sobie wrogów do końca życia - skomentował Cieślak.