Nigdy nie jest tak źle żeby nie mogło być jeszcze gorzej. Ostatnie dni zbyt łaskawe dla PGE Ekstraligi nie były. Warto to jednak w skrócie jako usystematyzować. Łatwo jest się bowiem pogubić. Cały koszmar rozpoczął się we czwartek. Pisałem o tym wcześniej, więc tu nie będę strzępił klawiatury na przypominanie niechlubnych zdarzeń z Częstochowy autorstwa sędziego. Piątek to wspaniałe widowisko pod Jasną Górą zakończone remisem, na które tym razem biletów nie dostali widzowie kanału nSport+. Wreszcie sobota i niedomówienia, domysły związane z powołaniem do reprezentacyjnej drużyny juniorów i brak samego trenera Dobruckiego ze swoimi podopiecznymi. Niedziela to z kolei pierwsza runda play – off, pełna niespodzianek, „dziwnych” wydarzeń i zwrotów akcji. Po prostu się działo.
Ile by nie mówić, jakkolwiek by do tematu nie podejść zawsze pozostanie jakieś słowo, które będzie zaczątkiem nowej myśli i spojrzenia na wydarzenia. Marek Cieślak tak jak jest osobistością utytułowaną, tak też kontrowersyjną. To człowiek tak przepełniony energią, że sama jego obecność powoduje zwarcia, usterki i przerwy w dopływie prądu. Niczego nie sugeruje. Takie są fakty. Może jakoś fakty idzie połączyć? Na wstępie zapewniłem, że do czwartkowym wydarzeń nie wrócę. Ale przez pryzmat dzisiejszych wydarzeń, a dokładniej awarii na łączach kanału telewizyjnego, może dlatego właśnie w ten feralny dzień nic nie wyjechało na tor bo wszystkie maszyny odmówiły posłuszeństwa? Może w żyłach trenera reprezentacji płynie prąd – energia? A jej kumulacja powoduje to co widzieliśmy na załączonych obrazkach? Krótka refleksja która z prawdą nie ma nic wspólnego ale przyznać trzeba, że gdyby było inaczej to na wiele pytań dostalibyśmy dziś odpowiedź.
Prawdziwy hit rozpoczął się jednak na wieczór. Na dzień dobry Dobrucki i jego próba tłumaczenia swoich reprezentacyjnych decyzji. Jakkolwiek by to nie brzmiało jednego nie mamy prawa zrobić – wątpić w to co powiedział. Wszak wybrał całkiem zgrabną metodę obrony – sprawy rodzinne do których nikomu z nas nikt nie dał prawa się wtrącać. Nam nie, gdyż nie znamy serii wydarzeń przyczynowo – skutkowych. Ale jest ktoś, kto sytuację zna przynajmniej o kilka niewiadomych więcej. Zawodnicy musieli znać powód dla którego p. Rafała nie było z nimi w Daugavpils. Gdyby faktycznie chodziło o sprawy osobiste czy wówczas Dominik Kubera odważyłby się na tak mocne słowa w kierunku trenera reprezentacji? Nie sądzę. Uszanowałby i bronił swojego przełożonego. Zrobił jednak coś innego. Za pośrednictwem anteny telewizyjnej ocenił postępowanie Dobruckiego jako „słabe”. Cóż, każdy myśli co chce, ale jego słowa dają do myślenia – już ukierunkowanego.
Znowu nieszczęsny utarty slogan: Najsilniejsza używana zamiennie z Najlepszą Ligą Świata. Nie radzimy sobie z torem. Nie radzimy sobie z taśmą startową. Rozgrywki wchodzą we fazę play – off a mamy poważne braki organizacyjne. Awaria rzecz normalna. Ale tkwienie w błędzie już takie nie jest. Dla przykładu start Janusza Kołodzieja był regulaminowy, tzn. puścił sprzęgło w momencie gdy zgasło zielone światełko. Za co dostał ostrzeżenie? Za to że nie działała maszyna startowa a ktoś winien całej sytuacji być musiał? Żużlowej parodii ciąg dalszy i to akurat we Wrocławiu, miejscu które dwa dni temu oficjalnie zostało nową areną cyklu Grand Prix. Z niecierpliwością wyczekuję dalszych losów Ekstraligi. Coś czuję, że na tym wszystkim się to nie skończy.