Coraz donośniejsze głosy mówiące o przejedzeniu się formułą Grand Prix wymuszają na organizatorach szykowanie nowych wyzwań i doświadczeń. Testy jednej z nich odbył się w ściśle tajnym, gigantycznym koncernie gier komputerowych a grupę badanych stanowili najlepsi oraz nienajlepsi żużlowcy globu i osoby związane z tym środowiskiem. Tradycyjne zostały tylko dwie sprawy: czterech żużlowców biorących udział w wyścigu i punktacja na koniec biegu. Jednak to co się działo między tymi dwoma momentami już znacząco odbiegała od formuły znanej nam z codziennego harmonogramu. Każdemu do ręki wręczono bilet do wirtualnego świata. To co się tam wydarzyło niejednokrotnie przechodziło ludzkie pojęcie.
Wydawałoby się, że skoro zawodnik z jedną ręką umiejętnie porusza się na motocyklu to z padem większych problemów mimo kontuzji mieć nie będzie. Rzeczywistość okazała się bardzo surowa. Kontuzjowany zawodnik nie był wstanie utrzymać w dłoniach mechanizmu sterującego i w efekcie sam się wykluczył z dalszej rywalizacji twierdząc, że jest niezdolny do dalszej jazdy. Lekarz zawodów próbował ratować sytuację ale ostatecznie sam się poddał i ogłosił, że mimo usilnych prób masażu chorej dłoni, tej nie udało się doprowadzić do stanu używalności, przez co jego właściciel nie weźmie czynnego udziału w zabawie. W ten sposób zwolniło się miejsce dla rezerwowego, którym był 16 – letni junior, który niedawno zdał egzamin na żużlową licencję. Żużlowcom z trudem przychodziło odjechanie jednego pełnego okrążenia. Wyjątkiem był wspomniany junior, dla którego taki wyczyn nie sprawiał większych trudności. Doświadczenie młodego zawodnika, pokolenia komputerów, pozwoliło odnieść zwycięstwo w całej zabawie.
Uśmiechnięty jak zawsze najstarszy zawodnik z całego towarzystwa nie miał tym razem zbyt wielu powodów do tworzenia banana na twarzy. Starość w jego przypadku postawiła swoje piętno. Stwierdził, że w jego wieku to drzew się już nie przesadza. Chociaż myślę, że tym razem on przesadził wypominając swoją liczbę wiosen. Wszak nerwy ma ze stali i niejednego jeszcze prezesa doprowadzi do zamknięcia interesu.
Problemem był kontrolowany uślizg tak, aby wyglądał na faul przeciwnika. Wielu zawodników wykładało się na tej próbie czym sami eliminowali się z czterokrążeniowej frajdy którą rozpoczynało zielone światło. Ale moment? Gdzie to światełko jest? Wzrok nieuchronnie nakazywał ruch głowy, która miała nie lada wyczyn aby zlokalizować miejsce skąd nadawana będzie barwa rozpoczynająca całą procedurę przygotowawczo – startową. Przyzwyczajenie kazało spoglądać w prawo ale tam go nie było. Puszczanie dymków do sędziego również na wiele się nie zdało, bo arbiter był wytworzony ze sztucznej inteligencji i nie zwracał uwagi na jakiekolwiek znaki zawodników. Problem ostatecznie sam się rozwiązał, gdy na ekranie zielone światełko pojawiło się na samym centrum. Uff. Można jechać. Do samej fizyki jazdy zastrzeżenia miało dwóch zawodników. Trening z kung –fu mistrzami odbyty raczej dla własnego widzimisię, bo na krześle zbytnich akrobacji wykonywać się nie dało bo też nic by to nie dało. Schować się też za padem nie dało, co innego za kierownicą ale tego tego dnia uczynić się nie dało.
Znaleźli się też pasjonaci ruchu prawostronnego, którzy za wszelką cenę próbowali złożyć motocykl w kierunku innym niż nakazuje tradycja. Dopóki jechali wraz z innymi zawodnikami, taki manewr kończył się pocałowaniem bandy. Po kilku takich próbach jeden z drugim ośmielili się po starcie nawrócić i jechać pod prąd. Wtedy w prawo skręcić się udało ale natychmiast była kraksa ze zawodnikiem jadącym regulaminowo, zbliżającym się do mety. Ot finał całej zabawy.
Swoje zdanie wyrazili też menagerowie zespołów. Na uwagę jednego, że przynajmniej tutaj taśma startowa nie ma prawa się zepsuć drugi odpowiedział, owszem dopóki nikt nie zacznie grzebać w algorytmie programu.