Współpracuje pan z Wybrzeżem od dłuższego czasu, ale dopiero teraz zdecydowaliście się tę relację sformalizować. Został pan menedżerem klubu ds. sportowo-marketingowych. Czym będzie się pan zajmował?
Nie będę wchodził w kompetencje trenera i rzeczy związane ze składem, ale logistyka, hotele, udział zawodników w akcjach marketingowych. Także kontakt z żużlowcami będzie na mojej głowie. Zajmę się również budowaniem relacji biznesowych i szukaniem nowych partnerów. Sponsorzy muszą być częścią klubu, a nie logotypem na bandzie czy stroju zawodnika. Cieszę się, że zarząd mi zaufał. Jestem gdańszczaninem i zawsze to środowisko było mi najbliższe. Myślę, że mogę pomóc w kilku rzeczach, mam trochę nowych pomysłów. Liczę na to, że uda się je wcielić w życie wykorzystując moje kontakty. Na pierwszy ogień poszła współpraca z Dackarną Malilla czy hotelem Novotel, gdzie chcemy organizować konferencje prasowe i dać większy komfort dziennikarzom.
Co dalej?
Chcemy stworzyć solidne fundamenty do tego, aby Wybrzeże jako solidny klub mógł zaatakować ekstraligę i pobyć tam dłużej niż to zazwyczaj bywało. Mam swoje doświadczenie z pracy z wieloma zawodnikami i chciałbym je dobrze wykorzystać dla Wybrzeża. Chcemy wykreować modę na żużel w Gdańsku nie tylko wśród kibiców, sponsorów ale i samych zawodników, aby chcieli tu jeździć.
W środowisku jest pan znany jako menedżer i agent współpracujący indywidualnie z zawodnikami: Patrykiem Dudkiem czy Kacprem Gomólskim. Będzie pan to kontynuował? Czy to zajęcie nie będzie kolidowało z nową funkcją w gdańskim klubie?
Z Patrykiem porozumiałem się dużo szybciej niż przyszła propozycja z Wybrzeża, więc klub wyraził zgodę, abym dalej go wspierał. Z kolei z Kacprem po ostatnim sezonie mieliśmy rozmowę na temat naszej przyszłości. Będziemy dalej współpracowali, ale na inne zasadzie. "Ginger" w wielu rzeczach musi się usamodzielnić, trochę pozmieniał w swoim teamie. Będzie skupiał się na relacjach z mechanikami, a na mnie może liczyć w innych sprawach. Nie będę jednak jego menedżerem w pełnym wymiarze.
Jacy są żużlowcy? Każdy z nich potrzebuje menedżera, czy są tacy, którzy skutecznie sami ogarniają organizację teamu?
Każdy ma swój system pracy. Zawodnik sam musi czuć, co jest dla niego najlepsze. Jeden potrzebuje menedżera, drugiemu powinna pomagać żona czy partnerka, trzeciemu rodzice, a czwarty woli wszystko robić sam. Żużlowcy największe problemy mają z organizacją czasu. Zimą łatwiej jest go zagospodarować, ale kiedy zaczyna się sezon w dwóch, trzech ligach i zobowiązania marketingowe wobec drużyn, zaczynają się schody. Logistyka, samoloty, promy, kontakty ze sponsorami, raporty z umów - jest tego sporo. W pewnym momencie zawodnik może się pogubić. Niektórzy to jednak lubią. Na przykład Jakub Jamróg sam lubi dłubać przy sprzęcie, a Patryk Dudek nie wchodzi do parku maszyn. Ufa ojcu oraz mechanikom i w nic nie ingeruje.
Teamy rodzinne w żużlu są dość popularne. Uważa pan, że takie relacje bardziej szkodzą czy pomagają?
W ostatnich latach pracowałem z zawodnikami, którzy mieli tatę przy boku. Sławomir Dudek dogląda wszystkiego jeśli chodzi o Patryka i trzyma rękę na pulsie. Z kolei inny zawodnicy, może bez podawania nazwisk, rozpoczynali pracę z ojcem, ale podczas meczu czuli, że w emocjach wyżywają się na najbliższych. Kiedy tata staje się kimś, kto zbiera największe słowa krytyki, relacje mogą ucierpieć. Jeden z zawodników, których znam, wolał aby ojciec pozostał ojcem i ograniczyli współpracę. Wolą mieć przyjacielskie, rodzinne relacje i na spokojnie rozmawiać o wszystkim po zawodach.
Skoro jesteśmy przy żużlowych rodzinach. Pana tata to legenda nie tylko gdańskiego, ale i całego polskiego, a po części nawet brytyjskiego żużla. Kilka lat temu wspomniał pan w wywiadzie, że nie ślizga się na plecach ojca. Dał panu jednak kontakty na start, które świetnie pan wykorzystał.
Nie miałem wpływu na to czyim synem i w jakim miejscu się urodziłem. Tak się stało, że moim ojcem jest jedna z legend tego sportu i to piętno było na mnie od dziecka. Ktoś oczekiwał, że też pójdę w jego ślady i będę osiągał sukcesy. To presja, którą mało kto rozumie. Tata nie pchał mnie na siłę do żużla, ale zawsze się nim interesowałem. Tata zawsze przedstawiał mnie ludziom i tak łapałem pierwsze kontakty. W pewnym momencie, gdy tata był trenerem Polonii Bydgoszcz, nawiązałem kontakty z zawodnikami. Ktoś zapytał się czy pomogę mu z Anglią, czy załatwię to i tamto. Kiedy zgłosił się do mnie Krzysztof Buczkowski, aby poszukać my klubu na Wyspach Brytyjskich, wiedziałem gdzie mogę "uderzyć". Załatwiłem mu pierwszy kontrakt. Sam się później zdziwiłem jaką rolę odnalazłem dla siebie w żużlu. Lubię ten sport, więc lubię to, co lubię. Zobaczyłem na co jest popyt i jak mogę wykorzystać moje kontakty. Zapaliła się w głowie pewna lampka i zacząłem robić to, co robię.
Kibiców Wybrzeża na pewno interesuje co słychać u taty. Nie jest tajemnicą, że zmaga się z chorobą. Jak się czuje?
Tata nigdy nie angażował się specjalnie w to, co robię, ale często pyta czy może pomóc. W zeszłym roku udało nam się zorganizować benefis taty, za co dziękuję klubowi, miastu i śp. prezydentowi Pawłowi Adamowiczowi. Ze zdrowiem taty nie jest za ciekawie, ale walczy. Z tego co słyszałem, bo nie widziałem tego na oczy, jako zawodnik był bardzo zawzięty. Taki jest też teraz. Ma 65 lat, jest chory na cukrzycę, przebył zawał, ma problemy z nogami. Co dwa dni jest dializowany, ponieważ nie działają mu nerki. Tak jak jednak wspomniałem, to facet, który jest przykładem waleczności i determinacji. Jeśli postanowi sobie, że się nie podda, to tak będzie.
Długo pan wypracowywał wzorce działania na rynku żużlowym?
Cały czas się uczę. Były sytuacje, gdy na przykład wpływała oferta dla zawodnika od mistrza Danii. Pieniądze lepsze od innych ofert. Podpisywaliśmy umowę, a później okazywało się, że zawodnik nie dostawał szans. Nie zawsze oferta lepsza finansowo będzie bardziej korzystna. Pamiętajmy, że żużlowcy zarabiają za punkty, a nie jak w wielu innych dyscyplinach za to, że po prostu są do dyspozycji. Musiałem popełnić trochę błędów i kilka razy się sparzyć, aby wiedzieć co jest dobre. Nie jestem alfą i omegą, ale swoje widziałem. Wiem jak funkcjonują kluby w Polsce, w Anglii, Danii, Szwecji. Wiem, czego nie ma w Polsce i na odwrót.
Agent czy menedżer żużlowy ma znacznie mniejsze poletko niż jego odpowiednik w piłce nożnej czy koszykówce. Jakie wynikają z tego różnice?
Zależy od preferowanego modelu. W pewnym momencie, zanim dostałem propozycją od Kacpra Gomólskiego, byłem po prostu agentem, nie byłem z żadnym zawodnikiem związany na stałe. Po prostu jeśli w danym klubie było zapotrzebowanie na zawodnika, załatwiałem kontrakt. Bodajże w 2014 roku w całej Europie sfinalizowałem dwadzieścia dwa kontrakty. Co z tego, skoro później dziewięciu z nich nie wystartowało w ani jednym meczu. Wykonałem więc pracę za darmo, bo moje zarobki były uzależnione od zarobków zawodników. Chodzę na różne szkolenia. Byłem na przykład u Cezarego Kucharskiego i stwierdzam, że to jak działają agenci piłkarscy, ma się nijak do żużla.
Pieniądze żużlu też są inne niż w piłce, ale jako agent, nie narzekał pan na zarobki?
Nie narzekałem. Zacząłem jako 18-latek mieszkając z rodzicami i priorytety były inne. Później założyłem firmę. Ta praca mnie cieszyła i byłem z niej zadowolony.
Czy na koniec pokusi się pan o wytypowanie jaki wynik osiągnie Zdunek Wybrzeże na koniec sezonu 2019?
Zobaczymy, żużel lubi zaskakiwać. Kiedy do Gdańska przychodził Mikkel Bech, wielu pukało się w czoło. Teraz Duńczyk wyrasta na bohatera i zawodnika, który nie widzi dla siebie innego miejsca niż Gdańsk. Atmosfera w tym klubie jest naprawdę sprzyjająca i jeżeli zawodnicy pójdą za sobą w ogień, play-off jest w zasięgu. Karty w I lidze będzie moim zdaniem rozdawał ROW Rybnik. Zobaczymy czy i w jakim stylu wróci tam Grigorij Łaguta. Patryk Dudek po podobnej historii wrócił ze zdwojoną siłą i z Rosjaninem może być podobnie. Słyszałem, że jest piekielnie zmotywowany. Poza Rybnikiem nie widzę takiego mocnego faworyta, to będą bardzo ciekawe rozgrywki.