Na Sali sądowej nie stawił się „Papa” Gollob. Pełnomocnik adw. Jakub Meisner poinformował zgromadzonych, że jego klient przeszedł zabieg kardiologiczny i musi odpoczywać do końca następnego miesiąca. Jako pierwszy swoje zeznania złożył „główny bohater” tekstów wydrukowanych w programach zawodów. Od czasu, gdy usłyszałem o tych tekstach, podupadłem na zdrowiu i leczę się – mówił. – Co pana najbardziej zabolało? – pytała prowadząca rozprawę sędzia Ewa Gatz-Rumelowska. – Uderzyło mnie to, że ludzie będą na mnie patrzeć na ulicy, jeżeli uwierzą w to, co jest tam napisane – odpowiedział były prezes żużlowej Polonii. Leszek Tillinger miał być oskarżony o wyłudzanie pieniędzy z kasy miejskiej a także podpisywanie kontraktów na wysokie sumy. Następnie zawodnicy mieli jemu te pieniądze „po cichu” przekazywać.
Dla mnie Leszek Tillinger będzie osobą publiczną, udziela wypowiedzi w mediach i działał w klubie – mówił Jerzy Kanclerz. Obecny prezes odniósł się do wydarzenia z Grand Prix 2014. Dostawiono wówczas trybunę mobilna, która zdaniem Kanclerza nie cieszyła się zbytnim zainteresowaniem: Naliczyłem na niej dziewiętnastu kibiców – wspomniał.Z informacji jakie przekazał Kanclerz Grand Prix z tego pamiętnego roku była deficytowa i przyniosła straty około 350 tys. zł, które musi spłacać do tej pory. Poinformował jednocześnie, że prowadzi rozmowy z BSI aby tę kwotę pomniejszyć.
W dalszej części rozprawy Kanclerz opowiadał o nieoficjalnych rozliczeniach miedzy szefami klubów a zawodnikami. Jednak nie miał na to dowodów: Wiem, że tak to funkcjonuje, ale nie potrafię tego udowodnić. Na te rewelacje Leszek Tillinger miał złożyć pozew również przeciwko Kanclerzowi. Jednak ostatecznie tego nie uczynił.
Nie było tak, że Jerzy Kanclerz tylko obwiniał Tillingera. Przyznał, że jest pełen uznania dla działacza za rok 2008, kiedy trzeba było szybko przenieść Grand Prix do Bydgoszczy z Gelsenkirchen.
Kolejna rozprawa zaplanowana została na 23 kwietnia.