Już przed zawodami miałem przeczucie, że możemy fajnie pojechać. Znam tor w Gnieźnie, więc liczyłem na to, że zdobędę sporo punktów. Mamy prawdziwą drużynę. W każdej przerwie spotykaliśmy się w parku maszyn i wymienialiśmy spostrzeżeniami co do przełożeń czy obierania odpowiednich ścieżek. Ja na przykład zwróciłem uwagę kolegom, że największą prędkość łapało się pod bandą, a sam z kolei skopiowałem atak Krystiana Pieszczka przycinając do krawężnika mocną piką - mówi Kacper Gomólski
W trakcie jednego z biegów Kacper upadł na tor po walce z Mirosławem Jabłońskim.
Zdarłem tyłek a kombinezon musiałem odesłać do szycia, ale było warto. Jak mam możliwość, chodzę bez spodni, bo przyklejają mi się do pośladków. Skóra na nich jest bardzo mocno zdarta, a rany cały czas się sączą. Już to kiedyś przerabiałem, muszę poczekać aż wszystko się wygoi. Jeśli chodzi o samą kolizję, nikt nie chciał odpuścić. To był fajny, męski mecz. Iskrzyło, ale wszystko było fair play. Gwizdy od kibiców Startu przed meczem? Jestem z Gniezna, więc było mi dziwnie, ale to podziałało motywująco, dziękuję - mówi Kacper.
Jak zatem zawodnik ocenia siłę swojego klubu po pierwszym, wyjazdowym spotkaniu?
Może być jeszcze lepiej i to dotyczy całej drużyny. Na pewno jeszcze więcej niż w Gnieźnie mogą dać nam nasi juniorzy czy Joel Kling, a pamiętajmy, że do powrotu na tor pali się Jacob Thorssell. Wierzę, że będziemy jeszcze silniejsi w kolejnych meczach - zapowiada "Ginger".