Emil, jest na rynku w katalońskiej Gironie - taka mała klimatyczna knajpka. Co smakuje ci w niej najbardziej?
Owoce morza. W tym słońcu smakują wyjątkowo. Każda restauracja, bazarek, czy hala targowa szczycą się tam świeżutkimi wodnymi skarbami. Ja uwielbiam owoce morza. Są pyszne i zdrowe, bo dostarczają najlepszego białka i energii.
A czemu akurat tam?
Sam widziałeś, to bardzo sympatyczne miejsce – takie nie za duże i nie za małe. Właścicielem jest Włoch i, jak każdy prawdziwy Włoch, specjalizuje się w makaronach. Jego makaron z owocami morza jest naprawdę wyjątkowy. Jest w nim słońce, radość, serce, smak – no, po prostu zajadasz i masz uśmiech na twarzy (śmiech).
Siedzieliśmy tam w lutym. Spodziewałeś się wtedy tak udanego sezonu?
Ciężko powiedzieć, czy się spodziewałem, ale byłem na to przygotowany. Byłem gotowy. Chciałem i robiłem wszystko, żeby taki był. Postawiłem sobie wtedy, w Gironie, bardzo poważne cele i cieszę się, że ten rok przyniósł tak wiele sukcesów. Nie udało mi się wywalczyć indywidualnego mistrzostwa świata. Nadal będę do niego dążył. W tym roku najlepszy był Bartosz Zmarzlik i trzeba mu to oddać – w pełni zasłużył na tytuł. Gratuluję mu i jednocześnie deklaruję, że też pragnę tego medalu.
Kiedy Bartek odjechał?
W stosunku do mnie, to pewnie było kilka takich momentów. W środku sezonu popełniłem zbyt wiele błędów i sporo punktów straciłem w poszczególnych rundach. Dużo było szukania – silników, ustawień i… samego siebie. Pracowałem nad sobą bardzo ciężko, nie tylko fizycznie. Dużo uwagi poświęciłem stronie mentalnej. Tylko zgranie tego wszystkiego razem może zaowocować wynikami. Wydaje mi się, że w końcówce to sobie poukładałem, bo jeździło mi się znakomicie. Może za późno? Nie wiem, czasu nie cofnę. Ale ja się cieszę ze swojego drugiego brązowego medalu. Naprawdę się cieszę.
Po pierwszy swój brąz sięgnąłeś w debiutanckim sezonie 2009. Minęło zatem dokładnie 10 lat, zanim powtórzyłeś ten wynik. Dużo. Za dużo?
Zawsze szanuję swoich przeciwników. Skoro musiałem czekać tak długo, to znaczy, że oni byli za mocni, a u mnie czegoś brakowało. Podchodzę do tego z wielką pokorą. Wtedy, prawie jedenaście lat temu, to ja chciałem jakimś cudem utrzymać się w cyklu, a tymczasem… wygrałem turniej w debiucie! To był szok.
Wejście smoka…
Ja do Grand Prix wszedłem wtedy po dwóch tytułach mistrza świata juniorów. Nie było lekko, ale jednak wszystko się zgadzało i dość regularnie osiągałem naprawdę dobre wyniki. Szedłem do góry szybko i ta wygrana w Pradze jakoś wyjątkowo się w to wpisała. Pamiętam, że wielki mistrz nad mistrzami, Tony Rickardsson, podszedł do Susiego (Tomasz Suskiewicz, menedżer Emila – przyp. redakcji) i powiedział „wy to nie walczycie o żadne utrzymanie, wy walczycie o mistrzostwo świata”! Wielu ekspertów uważało, że stać mnie na wszystko. Może i miałem odwagę, ale brakowało mi doświadczenia, spokojnej głowy…
Teraz dopiero jesteś świadomy, ile pracy kosztuje taki medal?
Dokładnie. Może to przychodzi z wiekiem? A może kilka momentów ważnych w moim życiu sprawiło, że inaczej podchodzę do pewnych spraw? Teraz po takim sukcesie nie cieszę się, jak szalony, tylko zdaję sprawę, ile pracy kosztowało to mnie i mój team. Ja nie stracę rozumu, nie zacznę gwiazdorzyć, nie odbije mi. Ale z drugiej strony nie załamię się tym, że nie zostałem mistrzem świata. Nauczyłem się panować nad emocjami, zachowywać spokój. Nie można być zagrzanym przez 365 dni w roku. Wiem, że będę potrzebował kopa. On przyjdzie w pożądanym momencie. Jestem o to spokojny i wiem, że jeszcze zawalczę.
Przejdźmy do ligi, a tak naprawdę jej uroczystego podsumowania. Ile razy byłeś w trójce nominowanych do wyścigu sezonu podczas oficjalnej Gali PGE Ekstraligi?
Chyba ze trzy razy (śmiech).
Fajnie było w końcu odebrać nagrodę?
Pewnie, że tak! Ten wyścig jakby… wymknął się spod kontroli (śmiech). Wielokrotnie go oglądałem i muszę przyznać, że zawsze z dużą przyjemnością. Tylko dobrze mnie zrozum – nie chodzi o to, że to ja. Chodzi o to, że niezależnie od tego, kto by pojechał na żużlu w ten sposób – byłaby to duża przyjemność coś takiego oglądać. Na ten wyścig po prostu fajnie się patrzy. Dobrze wiedzieć, że można tak poszaleć żużlowym motorem. Że to możliwe. Dziękuję bardzo serdecznie za to wyróżnienie.
Po pracowitym sezonie, bogatym w trofea nadszedł czas na odpoczynek
Na jak długo wyjeżdżasz teraz na plaże Dubaju?
Na dziesięć dni.
Jesteś w stanie wytrzymać tyle czasu leżąc na plaży?
Może kogoś zaskoczę, ale… tak! Po ciężkim sezonie potrzebuję czegoś, co pozwoli mi wyrównać ciśnienie po tych wszystkich nerwach. Słońce, kąpiele, morze – to wszystko pomaga mi się wyciszyć. Nawet jeśli chodzi o czystą biologię, to taki klimat ma zbawienny wpływ na nasze kości i mięśnie, sprzyja regeneracji. To pozwala złapać apetyt na przygotowania do kolejnego sezonu.
Kiedy się u ciebie zaczynają?
Tak naprawdę, to poza tymi dniami na plaży, nie przerywam aktywnego trybu życia. Nie potrafiłbym zaniedbać wszystkiego przez miesiąc, żeby później to nadrabiać, to nie w moim stylu. Wolę cały czas być w ruchu. Mam siłownię przy swoim warsztacie oraz bieżnię, gdyby pogoda uniemożliwiała zajęcia na świeżym powietrzu. Jest rower, jest cross. Nie zginę. Na pewno znajdę czas na odpoczynek, ale nudził się w zimie nie będę.
A potem Girona?
Pewnie tak.
I owoce morza…
I owoce morza.