Maryla Rodowicz swego czasu śpiewała: Ale to już było i nie wróci więcej. Dobrze by było, gdyby ta piosenka wybrzmiała w pomieszczeniu żużlowej centrali zawsze wtedy, gdy do głowy wpadnie jakiś pomysł.
Zauważyliście, że od kilkunastu lat mamy w Polsce dwa sezony żużlowe? Pierwszy jest dobrze Wam znany. Sezon ligowy, w którym nie ma czasu na dłuższe przemyślenia, w którym zawodnicy swoją wirtuozerią na torze zamiatają czy też odsypują żużlem wszystkie te tematy, które podczas przerwy zimowej są odkopywane przez ciągniki przygotowujące tor na niskie temperatury. Drugi to sezon na „co by tu jeszcze sknocić” w wykonaniu władz polskiego żużla.
Zacznijmy od tego, że chyba nikt z nas nie chciałby być uraczony tzw. odgrzewanym kotletem. Zdarzają się oczywiście gusta i guściki, z którymi z racji naszej różnorodności nie powinno się dyskutować. Przerabialiśmy już w naszej historii żużlowej dwa tematy: KSM – u i powiększeniu ligi do 10 drużyn. Odgrzewany kotlet, który serwują nam w centrali poza tym, że nie zostawi nam żadnych pozytywnych wrażeń smakowych to zepsuje nam to co jeszcze się w ostatnich latach ostało. Coś co nas przy tej dyscyplinie trzymało lub jeszcze trzyma. Sztucznie generowana atrakcyjność w polskiej lidze nie może się skończyć niczym innym jak jej upadkiem. A może to już ten czas, kiedy maskujemy syfa, którego nie da się usunąć?
Wrócę do czasów, kiedy w polskiej lidze mieliśmy limit obcokrajowców do jednego z cyklu GP. Jak dla mnie osobiście były to super czasy. Spójrzmy kto dziś tworzy seniorskie zespoły. Mistrzowie Polski po przeobrażeniu to Rosjanin, dwóch Australijczyków, i dwóch Polaków. W Stali Gorzów wygląda to troszeczkę lepiej: trzech Polaków, do tego Słowak i Duńczyk. Jednakże już w takiej Sparcie to mamy jednego Polaka, jednego farbowanego, Rosjanina i dwóch Brytyjczyków. Co jeszcze jednak rzuca się w oczy? To, że nie mamy w Polsce kim wypełnić luki po zawodnikach, którzy za chwilę zaczną odchodzić na sportową emeryturę. To efekt zmian jakie zachodziły od czasów, gdy władze polskiego żużla postanowiły otworzyć swój rynek na obcokrajowców. Gdy doszli do wniosku, że bardziej opłaca się ściągać zawodników z zagranicy niż szkolić własną młodzież.
Teraz , gdy Unia Leszno zdominowała rozgrywki to rok rocznie władze z centrali starają się na siłę wpłynąć na przebieg ligowej rywalizacji. I wszystko wskazuje na to, że w końcu im się to uda. Pytanie jest zasadnicze. Dlaczego? Dlaczego tak zależy aby rozgrywki w ich mniemaniu uatrakcyjnić, wprowadzając kolejne limity, kolejne ograniczenia dla klubów? Zbyt mocno ludzie stojący na czele tego przedsiębiorstwa chcą wpłynąć na końcowy rezultat. A odnosząc te wydarzenia do naszej rzeczywistości. Kiedy szef firmy postanawia coś w tej firmie zmienić? Kiedy spadają przychody? Albo wtedy, kiedy na horyzoncie pojawia się więcej zer…
Żużel ma dostać gigantyczną ofertę z telewizji, która opiewa na 100 mln zł na rok. Jaki jest jednak warunek? Więcej spotkań w sezonie. Nic zatem dziwnego, że od tej pory trwają przymiarki, albo już nawet poprawki tego, co za chwilę ujrzymy. Liga utworzona z 10 zespołów nie będzie niczym innym jak tworem, który sam z siebie nie przetrwałby nawet połowy sezonu. Teraz jednak samej centrali będzie zależało aby to wytrzymało zatem będą się dwoić, troić przymykać oczy na niedoskonałości aby tylko to trwało i jako tako funkcjonowało. Z roku na rok rosną oczekiwania wobec polskich klubów. Linie odwadniające, plandeki, czy stadiony których nawet nie powstydziłyby się kluby z piłkarskiej Ligi Mistrzów to gigantyczne koszty. Kogo na to w obecnej chwili stać w czasach pandemii, która pozamykała wszystkie możliwe źródła dochodu? Nawet kibice wchodzą w okrojonej liczbie na stadion, wypełniając przy dobrych wiatrach w połowie dopuszczalną pojemność stadionu. Ale i tych może za chwilę zbraknąć, skoro firmy w których pracują plajtują. Jaki pomysł ma zatem centrala aby to wszystko za chwilę się nie rozsypało? Te magiczne 100 mln czy też 300 mln ale na trzy lata i do podziału na 10 zespołów to tak naprawdę kropla w morzu potrzeb. Po podziale sumka przestaje robić wrażenie, a kluby zostaną ze swoimi zmartwieniami, a być może nawet i długami. Startując w PGE Ekstralidze należy spełnić określone wymagania. Dziś jest niewielu, która potrafi to zrobić.
Wspomniałem, że centrala serwuje nam powrót do przeszłości. Stawiając jednak sprawę jasno: ma do tego prawo. Dziwi jednak brak w jej działaniu konsekwencji W minionym roku mieliśmy w mojej ocenie trzy mocne sytuacje, którymi żyliśmy przez kilka tygodni. Pierwsza to oczywiście zasada stosowania gościa za kogoś kto zachorował na COVID i nie mógł z tej przyczyny wystartować w rozgrywkach. Druga to spalona rozdzielnia na stadionie w Gorzowie. Trzecia to próba poprawy widowiska na częstochowskim owalu, która została zrobiona trochę nie tak jak należy. Wbrew pozorom wszystkie te sprawy się łączą. Nie chodzi tu o wynik sportowy, choć to też miało miejsce a raczej interpretację regulaminu. Zacznijmy od spalonej rozdzielni. Odłóżmy na bok wypowiedź prezesa Świącika (choć nie zapominajmy o niej), że sam proponował odjechanie meczu w innym terminie. Regulamin jasno stanowił, że to miejscowy klub ma za zadanie zabezpieczyć wszelkie sprawy związane z organizacją meczu. A to czy to była wina klubu, telewizji czy przypadkowego przechodnia to już nie ten tok postępowania. Centrala wyciąga konsekwencje od klubu, który z kolei jeżeli dopatrzy się nieprawidłowości ze strony podwykonawcy to we własnej drodze postępowania czyni dalsze kroki prawne. Inaczej robi się bałagan.
Druga sprawa to zamieszanie z torem w Częstochowie. Tak zgodzę się, prezes Świącik zrobił błąd, nie zgłaszając chęci dosypania glinki za co został potem ukarany. Jak się jednak okazuje była pęknięta rura, która uniemożliwiała przygotowanie nawierzchni do zawodów. W tym przypadku podobnie jak w Gorzowie mamy zdarzenie losowe. W tej jednak sytuacji centrala postanowiła ukarać częstochowski klub. Zatem według ludzi zarządzających polskim żużlem sytuacja losowa sytuacji losowej nie jest równa? Możemy się spierać, że oto prezes „Lwów” chciał zrobić coś nieregulaminowego ale ja tutaj nie będę nikogo bronił. Pokazuję, że dwie sytuacje losowe w ocenie centrali nie są identycznie rozstrzygane. A fakt, że ta spalona rozdzielnia z przymrużeniem oka pomogła Stalowcom w zdobyciu srebra to inna kwestia. Pomogła tak samo jak inny zapis w regulaminie. Anders Thomsen na łamach speedwaygp.com sam przyznał, że gdyby nie Jack Holder to klub byłby w zupełnie innym miejscu. A czy wówczas zdobyliby srebrny medal? Nie da się ukryć, że w tej pandemicznej rzeczywistości zebrali największe żniwo.
Przypomnijmy może, że na zasadzie gościa z innych klubów startować mieli żużlowcy tylko w wypadku stwierdzenia choroby COVID przez podstawowego zawodnika z drużyny. Ile przypadków naliczyliście szanowni Czytelnicy zachorowania na COVID w trakcie sezonu? A ile występów gości naliczyliście? Właśnie. Pewna dysproporcja, prawda? Dziwnym jest, że centrala nie zablokowała tych ruchów w trakcie gdy były zgłaszane. Ciche zezwolenie? Być może. I gdzie dziś byłaby Stal gdyby nie fenomenalna forma Jacka Holdera, który tak naprawdę ani razu nie powinien pojechać w meczu tak jak inni zeszłoroczni „goście”? Ucierpieli na tym ci, którzy zgodnie z regulaminem wystawiali skład taki, jaki zbudowali przed sezonem. Zgodzę się z tymi, że nikt im nie bronił takiego gościa zatrudnić. Ale umowa,przez niektórych nazywana gentelmeńską chyba do czegoś prezesów klubów zobowiązuje? Chyba, że gentelmenami oni nie są. Podobno w biznesie na takie sentymenty nie ma miejsca. Jeżeli tak jest w istocie wtedy daremne są jakiekolwiek tłumaczenia, wywiady czy deklaracje. Z ludźmi bez honoru, dla których niepisane słowo jest warte tyle co nic? Przykład z poprzedniego roku pokazał, oblicze niektórych włodarzy klubów. Kto kim jest naprawdę i do czego się posunie by tylko uzyskać sportową korzyść.
Skoro już przy prezesach jesteśmy. Osoba oddana na rzecz klubu, dbająca o dobro sportu żużlowego. W ogóle uosobienie wybawcy bo przecież dzięki niemu kibice mogą, przynajmniej do 2019 roku mogli oglądać żużel u siebie w miejscowości. Przyszła pandemia. Miasta obcinają dotacje. Kibice w ograniczonej liczbie przychodzą na stadion. Wpływy maleją. Gdzie jest prezes? Taka właśnie sytuacja jak ta obecna pokazuje prawdziwe oblicze „głowy” klubu. Czy potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości? Czy może gdy miasto zakręca kurek to mówi: no niestety, to koniec? W takim razie co to za prezes, który bez pomocy miasta nie potrafi zadbać o tzw. ruch w interesie? Tylko daj, daj, daj? A jak nie dam to co?
Na sam już koniec jeszcze tylko jedna kwestia do wytłumaczenia. Dziękuje za prywatne i nie tylko wiadomości, które miały zmobilizować do powrotu do pisania. Nie ukrywam, że poprzedni rok był inny, dziwny co też odbiło się też na mojej stopniowej rezygnacji. Jak będzie w tym roku? Niczego obiecywać nie mam zamiaru. Czas pokaże. Jednak patrząc przez pryzmat tego co się szykuje jak i tego co już zostało zrobione optymistą raczej nie jestem. Żużel który znamy, minął bezpowrotnie. Została nam stara zajawka, która zakorzeniona z dzieciństwa jeszcze wydaje jakiś tam plon. Na pewno cieszy, że po roku nieobecności wracają do gry Duńczycy, Szwedzi, i prawdopodobnie Brytyjczycy. Jednak nie ma co ukrywać, że żużel na świecie jest w głębokim kryzysie. Polska nie jest wyjątkiem. Spójrzmy na cykl Grand Prix. Ilu tam jest takich kandydatów do złota? Nie umniejszając oczywiście wyczynowi Bartka Zmarzlika, który zasłużenie zdobył drugi złoty medal IMŚ. Jednak zawody z cyklu GP nie ciągną mnie osobiście tak jak kiedyś. Kiedyś było jakoś „fajniej”. Pozdrawiam serdecznie życząc wrażeń żużlowych i sportowych w nowym 2021 roku.