Jak sam przyznaje, jest zadowolony z mijającego roku. Nie boi się nawet nazwać ten rok najlepszym w wykonaniu Piraterny: Powiedziałbym, że rok 2020 należy do najlepszych, jakie przydarzyły się klubowi. Bez publiczności było oczywiście bardzo nudno i było dużo dodatkowej pracy przy meczach. Ale będziemy mieć dobry rok finansowy, więc możemy tak powiedzieć.
Davidsson ma za sobą pierwszy rok w roli menadżera zespołu. Najbardziej ubolewał nad tym i musiał się też do tego przyzwyczaić, że nie ma takiego wpływu na wynik jak zawodnicy na torze: Nie masz pełnej kontroli. Jasne, podejmujesz decyzje i tak dalej, ale to nie menedżer zespołu decyduje o meczach. To zawodnicy na torze. Była pewna frustracja. Widziałem rzeczy, które żużlowcy powinni robić, a oni nie. To było nowe doświadczenie.
Menadżer Piraterny dostrzega kierunek, w którym zmierza żużel. Chyli się ku upadkowi o ile nie zostaną przedsięwzięte odpowiednie kroki. Są kluby, które stawiają na młodzież ale to na razie za mało. Strona młodzieżowa i inicjatywa młodzieżowa były zaniedbywane i degradowane przez wiele lat – mówi Daniel i dodaje – Wiele osób zdało sobie sprawę, że to nie potrwa długo, jeśli nie zwrócisz się do młodzieży. Kluby umierają. Na dłuższą metę chodzi o przetrwanie tego sportu. Tak to jest.
Przy okazji Davidsson przypomina, że Polska nie zawsze była taka silna w żużlu jak obecnie jest postrzegana: Jestem zaangażowany tak długo, że pamiętam, kiedy Polska nie była dominująca. Wtedy Anglia i Szwecja były najlepsze. Ale Polska przebyła długą drogę. Są super profesjonalni. Obejmuje media społecznościowe, trenerów, trenerów zdrowia, masażystów. Mają własny dział PR.
Dużo kontrowersji wzbudza przepis pozwalający zawodnikowi, który podpisał kontrakt z klubem PGE Ekstraligi na starty tylko w jednej lidze. Davidsson rozumie takie zabezpieczenie ze strony Polaków: Tam, w Polsce, idziesz do klubu. Obowiązują zasady klubu. Podpisujesz i zmuszają do zostania w lidze… Nie mam z tym problemu. Rozumiem, że zawodnicy i kluby w najbliższym czasie wpadną w kłopoty. Ale na dłuższą metę jest świetnie. Wtedy pieniądze są lepiej rozłożone. Tak jak w tej chwili jest 25-30 zawodników, którzy objeżdzają ligi i zbierają duże pieniądze. Ale nagle zostaje to okrojone i wtedy pieniądze trafią do żużlowców, którzy nie prezentują aż tak wysokiego poziomu. To poszerza sport. Wiem, że to narzekanie, ale rozumiem Polaków. Jeśli wydajesz kilka milionów rocznie, nie chcesz, żeby zawodnik poszedł i się rozbił w Vetlandzie w środę za małe pieniądze.