W poprzednim sezonie Apator zrealizował podstawowy cel i utrzymał się w PGE Ekstralidze, ale mimo wszystko na koniec rozgrywek chyba był delikatny niedosyt.
Wiadomo, że rok temu nie byliśmy potentatem ligowym i znaliśmy swoje miejsce w szeregu, ale na pewno liczyliśmy na nieco więcej. Przede wszystkim mieliśmy nadzieję, że więcej meczów domowych rozstrzygniemy na swoją korzyść. Sezon zaczęliśmy całkiem dobrze, więc była nadzieja, że trochę bardziej namieszamy. Wydawało się nam, że szybciej zagwarantujemy sobie utrzymanie i nie będziemy musieli praktycznie do samego końca oglądać się na zespoły, które podobnie jak my walczyły o pozostanie w ekstralidze.
Okres transferowy pokazał, że w tym roku zwyciężyła koncepcja dużo silniejszego składu.
Po awansie do ekstraligi zapowiadaliśmy, że w pierwszym sezonie będzie chodziło przede wszystkim o to, żeby nie spaść z powrotem na zaplecze. Dla nas było jednak jasne, że potem spróbujemy wrócić do czołówki. Chcemy mieć drużynę, która znowu będzie walczyła o najwyższe cele, a nie tylko drżała o utrzymanie. Cały poprzedni sezon się do tego przygotowywaliśmy. Wiadomo, że rynek transferowy jest dość trudny, bo wielu zawodników nie chce zmieniać klubu, ale my szukaliśmy swoich szans. Wkrótce okazało się, że możliwe będą pewne wzmocnienia, o które dość szybko zaczęliśmy zabiegać. Nasze działania były skuteczne, więc drużyna zgodnie z planem stała się mocniejsza.
Budżet był gotowy na te wzmocnienia? Rok temu nie dawał Wam przecież pełnej swobody.
Teraz było łatwiej, bo nie musieliśmy wykupywać udziałów w ekstralidze, tak jak w poprzednim sezonie, kiedy byliśmy beniaminkiem. Rok temu nasz budżet na pewno był mniejszy, ale tym razem zostawił nam większe pole manewru. Wiadomo, że pojawiła się nowa umowa telewizyjna, dzięki której spłynęły do nas dodatkowe środki pieniężne. Wewnątrz klubu też wykonaliśmy kilka dużych działań, które wzmocniły nas od strony finansowej. Zapewniam, że odpowiednio przygotowaliśmy się na wszelkie transfery. Nasz budżet być może nie opiera się na spółkach skarbu państwa czy wielkich i znanych markach, ale dzięki lokalnym sponsorom oraz wsparciu właściciela możemy funkcjonować na zadowalającym nas poziomie.
Przed sezonem z drużyny odeszli Chris Holder i Adrian Miedziński, czyli dwaj niezwykle zasłużeni zawodnicy dla toruńskiego żużla. Patrząc jednak na ich wyniki z ubiegłorocznych rozgrywek chyba nie było innego wyjścia.
Skoro drużyna miała być mocniejsza, to wiadomo było, że ktoś będzie musiał z niej odejść. Prawda jest taka, że obaj okazali się najsłabszymi ogniwami naszego ubiegłorocznego zespołu, więc musiało paść na nich. W pierwszej kolejności zawsze wymienia się te elementy składu, które nie funkcjonują najlepiej. Nie mogliśmy zrobić inaczej, ale to nie były łatwe decyzje i trzeba było się z nimi przespać. Na pewno żałujemy, że nie udało się utrzymać drużyny z tyloma toruńskimi akcentami. Zdajemy sobie jednak sprawę, że skoro takie zestawienie nie obroniło się sportowo, to chcąc walczyć o coś więcej trzeba było pójść w innym kierunku. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że Chris i Adrian już na zawsze pozostaną ważnymi elementami najnowszej historii toruńskiego klubu i zawsze będą u nas ciepło przyjmowani.
Punktem wyjścia przy budowie składu na sezon 2022 była decyzja o kontynuowaniu współpracy z Robertem Lambertem, Jackiem Holderem i Pawłem Przedpełskim, czyli głównymi motorami napędowymi Apatora z ubiegłego roku. Ze strony klubu na pewno nie było wątpliwości, że warto dalej na nich stawiać. Pytanie tylko czy każdy z nich był przekonany do pozostania w Toruniu?
Z Robertem mieliśmy dwuletni kontrakt, więc nie było obawy, że od nas odejdzie. Musieliśmy tylko dopiąć kwestie finansowe, ale to była formalność. Myślę jednak, że nawet gdyby ta umowa nie obejmowała dwóch sezonów, to on i tak nie rozważałby żadnej zmiany. Kiedy się z nim spotykaliśmy, to wielokrotnie powtarzał nam, że dobrze czuje się w Toruniu. W przypadku Jacka znacznie większe zagrożenie, że może nas opuścić, było rok temu, kiedy porządnie kusiła go drużyna z Gorzowa. W pierwszym pandemicznym sezonie on jeździł tam jako gość i tak bardzo się spodobał, że włodarze Stali próbowali namówić go na dalszą współpracę. Okazuje się jednak, że Jack, podobnie jak przed laty Chris, czuje się już na tyle związany z Toruniem, że na razie nie myśli o zmianie. Jeszcze w trakcie ubiegłorocznej fazy play-off szybko doszliśmy z nim do porozumienia i nie było ryzyka, że ktoś sprzątnie nam go sprzed nosa. Jeżeli chodzi o Pawła, to wiadomo, że po poprzednim sezonie, który okazał się dla niego dużo lepszy niż wcześniejsze, wiele klubów widziało go w swoim składzie i próbowało z nim rozmawiać. On jednak docenia, że znowu może być ważną częścią swojej macierzystej drużyny i na ten moment nie zamierza z tego rezygnować. Nie po to wrócił do Torunia, żeby za chwilę ponownie gdzieś uciekać. Nie da się też ukryć, że od kiedy w jego życiu pojawiła się córeczka, to jazda w klubie blisko domu jest dla niego znacznie lepszym rozwiązaniem. Dzięki temu nie musi marnować czasu na dojazdy w inny rejon Polski, tylko może więcej uwagi poświęcić swojej rodzinie, która jest jego oczkiem w głowie.
Dla klubu to chyba dobra wiadomość, że tacy młodzi i perspektywiczni żużlowcy mogą stanowić fundament pod budowę silnego składu.
Liczyliśmy na to, że każdy z nich będzie mocnym ogniwem tej drużyny. Cieszymy się, że w zeszłym roku potwierdzili to na torze i wysłali jasny sygnał, że można wiązać z nimi nadzieje na przyszłość. To są zawodnicy, którzy być może już niedługo będą stanowić o sile światowego żużla i zaczną odgrywać w nim kluczowe role. Jesteśmy zadowoleni z ich postawy, ale wiemy, że całą trójkę stać na jeszcze więcej. Chcielibyśmy, żeby w tym roku nie tylko utrzymali swój poziom, ale dodatkowo zrobili jakiś krok naprzód i prezentowali się jeszcze lepiej. Przy ich nazwiskach stopniowo powinno pojawiać się coraz więcej punktów.
Czy Jack Holder poradzi sobie bez Chrisa u swojego boku? To będzie pierwszy sezon, kiedy bracia nie pojadą razem w polskiej lidze.
Gdybyśmy rozmawiali ze trzy lata temu, to pewnie miałbym jakieś obawy, ale teraz jestem w stu procentach przekonany, że Jack jest gotowy do samodzielnego funkcjonowania w naszym klubie. Pamiętajmy, że on w marcu skończył 26 lat, więc to już nie jest jakiś super młokos, który na każdym kroku potrzebowałby wsparcia. To dorosły facet, który ma za sobą już trochę startów i zdążył sportowo dojrzeć. W tej chwili on jest naprawdę świetnie zorganizowanym sportowcem, który stawia sobie wysokie cele. Na każdym kroku widać u niego potężną determinację. Przez ostatnie lata zbierał doświadczenie startując u boku Chrisa czy obserwując pozostałych zawodników z naszej drużyny, a teraz korzysta ze zdobytej wiedzy. Moim zdaniem nie ma możliwości, żeby cokolwiek przeoczył czy pokpił sprawę. Dzisiaj to on może być bardzo pomocny dla kolegów z zespołu, ponieważ posiada mnóstwo wartościowych informacji, którymi może się dzielić.
Porozmawiajmy teraz o dokonanych transferach. W jaki sposób zdołaliście sprowadzić do Torunia Patryka Dudka? Kiedy stało się jasne, że ten zawodnik po raz pierwszy w karierze zmieni barwy klubowe, bo jego macierzysta drużyna spadła z PGE Ekstraligi, a on nie chce jeździć na zapleczu, to ustawiła się po niego kolejka chętnych.
Praktycznie wszystkie kluby sondowały możliwość pozyskania Patryka, a przynajmniej dwa z nich, nie wliczając w to Torunia, wydawały się bardzo zdeterminowane, żeby się z nim porozumieć. Myślę, że nasza oferta finansowa nie była najwyższa, jaką Patryk otrzymał, ale pojawiło się wiele innych argumentów, które go przekonały. Jemu zależało na tym, żeby walczyć z drużyną o jak najwyższe cele. Bardzo spodobała mu się też wizja naszego składu. Okazało się, że w zespole będzie miał wielu kolegów, z którymi lubi startować i wśród których będzie się dobrze czuł. Odpowiadał mu także nasz tor. Dla Patryka to było bardzo ważne, gdzie będzie jeździł i z kim będzie jeździł. Duże znaczenie miało również to, żeby logistycznie można było wszystko odpowiednio poukładać, a Toruń dawał taką możliwość. Widać zatem, że wiele przemawiało za tym, aby Patryk wybrał nasz klub. Wbrew pozorom wcale nie zadecydowały względy rodzinne i mieszkająca w pobliżu Torunia babcia, o której tyle się mówiło (śmiech). Nasze rozmowy były raczej krótkie i całkiem szybko przyniosły oczekiwane przez nas efekty. Wiadomo, że nie mieliśmy dużo czasu na negocjacje, bo dosyć późno okazało się, że Patryk będzie zawodnikiem „do wzięcia”. Gdyby nie spadek Falubazu, to raczej nie dałoby się go stamtąd wyciągnąć. Cieszymy się, że potrafiliśmy skorzystać z nadarzającej się okazji. Przed Patrykiem sporo wyzwań, ale on wydaje się tym wszystkim podekscytowany. Wierzę, że będzie zadowolony z bycia częścią naszej drużyny. Myślę, że my trochę identyfikujemy go z Toruniem ze względu na pochodzenie jego rodziny ze strony mamy. Jestem pewien, że szybciutko go pokochamy i będziemy pasjonować się jego startami. To jest zawodnik, który powinien zagwarantować kibicom wiele pozytywnych emocji.
Wiadomo, że takiego zawodnika chciałoby się utrzymać w składzie jak najdłużej. Myśli Pan, że jest szansa na wieloletnią współpracę z Patrykiem czy w przypadku awansu Falubazu do PGE Ekstraligi w sezonie 2022 on może chcieć po roku wrócić do macierzy?
Myślę, że to jest trudne pytanie, na które nikt nie zna w tej chwili odpowiedzi. Kiedy rozmawialiśmy z Patrykiem, to oczywiście rysowaliśmy mu perspektywę dłuższej współpracy. Chcielibyśmy, żeby on był częścią tej drużyny jak najdłużej, bo to jeden z najlepszych żużlowców w Polsce i potężne wzmocnienie dla naszego składu. Pamiętajmy jednak, że Patryk ciągle mieszka w Zielonej Górze i całe dotychczasowe żużlowe życie spędził na zielonogórskim owalu. Ten klub po prostu nie może być mu obojętny i zapewne nigdy nie będzie. Nie można jednak wykluczyć, że sezon w Toruniu pozwoli mu nabrać trochę dystansu i zmieni u niego postrzeganie pewnych spraw. Być może to sprawi, że jeżeli Falubaz rzeczywiście awansuje, a jemu przyjdzie dokonać wyboru, to nie będzie kierował się już wyłącznie sercem i emocjami, ale też innymi kwestiami. Na pewno jesteśmy dobrej myśli i wierzymy, że to nie musi być tylko jednoroczna współpraca.
Drugim nowo zakontraktowanym zawodnikiem Apatora został Emil Sajfutdinow, który siedem ostatnich sezonów spędził w Lesznie. Skąd pomysł na ten transfer? W jaki sposób zorientowaliście się, że ten zawodnik jest gotowy na zmianę?
Środowisko żużlowe nie jest przesadnie duże, więc takie informacje docierają, gdzie trzeba (śmiech). Wszyscy widzieliśmy, że w poprzednim sezonie nie szło mu tak dobrze jak wcześniej. W Lesznie nie był już tak mocnym punktem zespołu, jak dotychczas. To na pewno nie było miejsce, w którym chciałby być. Dało się wyczuć, że w jego karierze przydałby się jakiś powiew świeżości. Pomimo słabszego sezonu wiedzieliśmy, że on nadal zalicza się do światowej czołówki i ciągle potrafi jeździć na wysokim poziomie. W końcu nie przez przypadek zdobył w zeszłym roku brązowy medal Mistrzostw Świata. Po prostu w polskiej lidze potrzebował czegoś nowego. Skoro z jego strony była chęć rozmowy i zrodziła się szansa, żeby pozyskać zawodnika takiego formatu, to nie można było za wiele się zastanawiać. Emil w 2014 roku jeździł już w naszym klubie, więc wiedział czego może się po nas spodziewać i za wiele nie ryzykował. Logistycznie też wszystko bardzo mu pasowało, bo przecież jego baza znajduje się w Bydgoszczy. Na pewno znacznie łatwiej było mu przenieść się do Torunia niż w jakiś inny zakątek Polski. Nasze interesy okazały się zbieżne, więc negocjacje nie trwały długo. Tak naprawdę potrzebowaliśmy dwóch spotkań, żeby dopiąć szczegóły kontraktu.
Przed sezonem często można było usłyszeć, że Emil jest podekscytowany zmianą pracodawcy i mocno angażuje się w życie klubu. Teraz już jednak wiemy, że na razie nie będzie mógł jeździć w Apatorze z powodu sankcji, którymi objęto rosyjskich żużlowców po wybuchu wojny w Ukrainie. W jaki sposób Wy się do tego odnosicie?
Jesteśmy ludźmi, którym los innych leży na sercu. Szczególnie dotyczy to tych krzywdzonych. Zdajemy sobie sprawę, że izolacja rosyjskiego sportu to jedna z metod wpływania na tamtejsze społeczeństwo. Jako społeczność międzynarodowa musimy pokazywać, że nie będziemy stać bezczynnie, jeżeli jakieś narodowości przestają szanować ludzkie życie i atakują swojego sąsiada w tak barbarzyński sposób. W naszym klubie nikt nie ma wątpliwości, że trzeba było zachować się w taki sposób. Wszelkimi metodami powinniśmy próbować powstrzymywać Rosję i Putina przed tym co robią. Boli mnie jedynie to, że w środowisku sportowym nie ma jednomyślności i solidarności. Dobrze wiemy, że w wielu dyscyplinach Rosjanie nadal występują w lidze, jak gdyby nic się nie stało. Wygląda na to, że świat żużla zareagował w zdecydowany sposób, a inni podeszli do tego ze znacznie większą rezerwą. Nie taki obraz powinien się z tego wyłaniać. Chciałbym jednak podkreślić, że godzenie się z sankcjami to jedno, ale w tym wszystkim kompletnie nie akceptuję brutalnego i wulgarnego języka, którym wielu ludzi odnosi się do rosyjskich żużlowców. W obliczu tego, co dzieje się wokół nas, nie potrzeba nam jeszcze dodatkowego rozsiewania nienawiści i negatywnych emocji wszędzie, gdzie tylko się da. Tak naprawdę powinniśmy trzymać kciuki za powrót Rosjan do sportu, bo to by oznaczało, że sytuacja na świecie zaczyna się normalizować. Jeżeli oni natomiast nie będą wracać, będzie to świadczyło wyłącznie o tym, że nadal funkcjonujemy w takich warunkach, w jakich nie powinniśmy funkcjonować w dzisiejszych czasach.
A jak Emil reaguje na tę sytuację?
Wszyscy, którzy znają Emila, wiedzą, że on mieszka w Polsce od 16. roku życia. To nie jest typowy Rosjanin, który przyjeżdża do nas tylko na mecz, a potem wraca do siebie. On stał się jednym z nas, dlatego bardzo przeżywa to, co się dzieje. Mocno dotknęły go też wszystkie przejawy mowy nienawiści, które ludzie wymierzali w jego stronę. To jest człowiek, który ma swoje uczucia. W tej chwili Polska to jego dom, a trudno funkcjonować w domu, kiedy wielu ludzi nagle zaczyna traktować cię jak wroga. Emil jest na tyle dojrzałym człowiekiem, że postanowił się wyciszyć. Jak dla mnie jego zachowanie jest doskonałym przykładem tego, jak powinien zachować się sportowiec w takiej sytuacji. On w tej chwili nie próbuje wchodzić w polemikę, nie neguje też decyzji, które zostały podjęte. Jedyne co może teraz zrobić, to po prostu czekać i wierzyć, że to się kiedyś skończy. W tym momencie niewiele zależy od niego, dlatego musi uzbroić się w cierpliwość.
Pojawiały się głosy, że Emil będzie chciał wspierać toruńską drużynę, ale z drugiej strony niektórzy ripostowali, że skoro rosyjscy żużlowcy mają być izolowani, to nie powinno się ich zagospodarowywać w żaden inny sposób.
Moim zdaniem nie da się doprowadzić do tego, żeby jakikolwiek z rosyjskich zawodników był przy drużynie w parku maszyn i aktywnie wspierał ją podczas zawodów. Po to wprowadzono sankcje, żeby do takich sytuacji nie dochodziło. Tutaj chodzi też o to, żeby nie powodować zagrożenia dla ich zdrowia, a nawet życia. Nie da się wykluczyć, że ich obecność na stadionie mogłaby sprowokować kogoś do nagłego i tragicznego w skutkach wyrażenia swojego niezadowolenia. Nie spodziewajmy się zatem, że Emil będzie funkcjonował przy drużynie w taki sposób. To jednak nie znaczy, że po każdych zawodach nie będzie rozmawiał z kolegami lub przedstawicielami klubu i nie będzie żył naszymi wynikami. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to na pewno spróbuje coś podpowiedzieć i sprawi, że będziemy mogli korzystać z jego doświadczeń.
Co jakiś czas możemy usłyszeć, że rosyjscy żużlowcy z polskimi paszportami próbują szukać dla siebie jakichś furtek, żeby jednak startować w lidze. Czy Wy jako klub bylibyście za tym, żeby coś takiego udało się znaleźć czy jednak kłóci się to trochę z pewnymi wartościami?
Myślę, że od razu możemy uciąć tę dyskusję. Uważam, że w tej chwili znalezienie jakiejkolwiek furtki jest niemożliwe od strony formalnej, więc tak naprawdę nie mamy czego popierać albo negować.
Wiadomo, że Apator sportowo straci na absencji Emila. Niektórzy nie kryją frustracji z tego powodu, a inni sugerują, że w obecnej sytuacji takie kwestie schodzą na dalszy plan. Jak Wy na to patrzycie?
Powiem szczerze, że nie ma w nas złości. Nie mamy z tym problemu, nie czujemy się poszkodowani i nie zamierzamy rozpaczać. Jesteśmy świadomi tego, co się dzieje wokół nas i po prostu akceptujemy podjęte decyzje. Wiemy, że trzeba patrzeć na to wszystko znacznie szerzej. Teraz nie można spoglądać wyłącznie na czubek własnego nosa, bo sprawa jest zbyt poważna. W sporcie nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli, więc trzeba umieć odnajdywać się w niecodziennych sytuacjach. Martwi mnie jedynie to, że bardzo często najwięcej do powiedzenia na ten temat mają ludzie, którzy nie ponieśli żadnych strat i jakoś na tym skorzystali. To każe poddawać w wątpliwość ich człowieczeństwo i troskę o ofiary wojny. Można odnieść wrażenie, że oni po prostu próbują ugrać coś dla siebie, a do takich sytuacji nie powinno teraz w ogóle dochodzić. W tak paskudnych czasach jak nigdy powinniśmy być dla siebie przede wszystkim ludźmi.
Możliwość stosowania zastępstwa zawodnika za zawieszonego Rosjanina to wystarczająco dobre rozwiązanie czy Pan widziałby to inaczej?
To na pewno jest uczciwa rekompensata. Nie da się ukryć, że dzięki temu możemy w ogóle myśleć o jakiejkolwiek równorzędnej rywalizacji w lidze. Bez tego to mogłoby nie mieć sensu, bo z góry bylibyśmy spisani na straty. Wiadomo, że w październiku czy listopadzie nikt nie wiedział, że wybuchnie wojna, więc nie posiadamy dodatkowego zawodnika, który byłby na podobnym lub tylko minimalnie gorszym poziomie od Emila. Trzeba sobie jednak powiedzieć, że zastępstwo zawodnika to jedynie połowiczna i minimalna odpowiedź na zaistniałą sytuację. Nie chcę o tym za dużo myśleć, ale mimo tego wielokrotnie zastanawiam się co będzie, jeśli nam lub innej drużynie, która straciła możliwość korzystania z usług rosyjskiego żużlowca, przydarzy się jakaś kontuzja. W kadrze młodzieżowej i u24 raczej nie znajdziemy zawodników, którzy mogliby zastąpić znacznie bardziej doświadczonych seniorów. Na rynku zapewne też będzie brakowało wolnych żużlowców, którzy punktowaliby na wystarczająco dobrym poziomie. W obliczu kontuzji taka drużyna będzie zdziesiątkowana, co może skończyć się dla niej bardzo źle. Myślę, że to odbije się negatywnie na całej lidze i zacznie wypaczać wyniki. Spodziewaliśmy się, że oprócz zastępstwa zawodnika pojawi się też instytucja gościa, która stanowiłaby zabezpieczenie na wypadek kontuzji i innych zdarzeń losowych. Okazało się jednak, że większość była przeciwna, dlatego musieliśmy to zaakceptować. Pozostaje tylko trzymać kciuki, żeby chłopacy cało i zdrowo przejechali sezon, a drużyny, które miały w kadrze rosyjskich żużlowców, nie musiały zmagać się z dodatkowymi problemami.
Jak seniorzy Apatora zapatrują się na konieczność zastępowania Emila w każdym nadchodzącym meczu aż do odwołania, a być może nawet przez cały sezon? To przecież zrzuca na ich barki dodatkową odpowiedzialność i zmniejsza im margines błędu. W obecnej sytuacji czeka ich również dużo więcej pracy na torze i poza torem.
Myślę, że oni nie są tym jakoś szczególnie przestraszeni. W poprzednim sezonie często startowali po sześć razy, bo wielokrotnie byli wykorzystywani w ramach rezerwy taktycznej, zatem w jakimś stopniu zdążyli się z tym oswoić. Dla nich to nie będzie czymś całkowicie nowym. Wiadomo, że przy regularnym objeżdżaniu większej liczby biegów w którymś momencie może pojawić się dodatkowe zmęczenie, ale to są już na tyle doświadczeni żużlowcy, że nie powinni mieć problemu, aby to przezwyciężyć. Przed nimi spore wyzwanie, ale nie mają wyjścia i muszą stawić temu czoła. Nie mam wielkich obaw, że sobie z tym nie poradzą. Martwię się jedynie czy przy wysokich temperaturach ich sprzęt wytrzyma taką częstotliwość startów oraz czy między kolejnymi biegami uda się go wystarczająco dobrze schłodzić. Osoby, które znają się trochę na żużlu wiedzą, że to jest bardzo ważne. Pod tym względem mogą pojawić się pewne trudności, nad którymi nie będzie łatwo zapanować, dlatego zawodnicy powinni wziąć to pod uwagę podczas przygotowań do kolejnych spotkań.
Jak wielki wpływ na drużynę może mieć fakt, że wszyscy seniorzy Apatora będą startowali w cyklu Grand Prix?
Na pewno zwiększa się ryzyko odniesienia kontuzji. W tym roku raczej nie będzie mowy o śledzeniu kolejnych rund ze spokojną głową. Bądźmy jednak dobrej myśli, bo zwariujemy. Z góry nie zakładajmy też, że jazda w Grand Prix negatywnie odbije się na formie naszych zawodników w lidze. Widzieliśmy to chociażby w zeszłym roku na przykładzie Roberta Lamberta. Pamiętajmy, że ci chłopacy znajdują się na takich etapach swoich karier, kiedy mają w sobie ogromny głód sukcesu. Bycie częścią Grand Prix stanowiło ich największe marzenie, które teraz mogą spełniać. Nie można wykluczyć, że dzięki temu dostaną dodatkowego kopa i jeszcze bardziej się napędzą.
Jak wielkie wsparcie dla drużyny mogą stanowić w tym sezonie juniorzy? W ostatnich latach nie było najlepiej, a teraz ich punkty bardzo by się przydały. O miejsce w składzie zapewne rywalizować będą Krzysztof Lewandowski, Karol Żupiński i nowo zakontraktowany Denis Zieliński.
Mimo wszystko nie przekreślałbym też szans naszego młodziutkiego Mateusza Affelta. Myślę, że będziemy mieli czterech dynamicznie rozwijających się juniorów. Każdy z nich jest w fazie wzrostowej i daje nadzieję na całkiem niezłe wyniki. Wierzymy, że któryś z nich może okazać się cichym objawieniem tegorocznych rozgrywek. Mam wrażenie, że oni z każdym kolejnym wyjazdem na tor prezentują się lepiej. Na pewno cieszy nas postawa tych chłopaków. Sztab szkoleniowy podkreśla, że są bardzo zaangażowani, mają chęci do pracy i starają się korzystać z doświadczeń innych. Oczywiście trzeba sobie powiedzieć, że to nie będzie najlepsza formacja juniorska w lidze, ale wydaje mi się, że będziemy cieszyć się jazdą tych zawodników i dostaniemy dużo frajdy z ich punktów.
Przed wybuchem wojny w Ukrainie i zawieszeniem rosyjskich żużlowców Apator wydawał się jednym z kandydatów do wysokich lokat. Na co w tej chwili będzie stać ten zespół? Czy pod wpływem bieżących wydarzeń zmieniły się założenia na ten sezon?
Na pewno nie jesteśmy już tak mocni, jak moglibyśmy być, ale wciąż możemy walczyć o jak najwyższe cele. Wiadomo, że musimy wziąć poprawkę na to, co się stało, jednakże nie powiedziałbym, że wartość naszej drużyny spadła do tego stopnia, że nie będzie nas stać na dobry wynik. Wydaje się, że nasz skład seniorski dalej będzie jednym z najsilniejszych w całej lidze. Mam nadzieję, że to potwierdzi się na torze. Jeżeli naszych zawodników ominą problemy zdrowotne, a do tego wszyscy trafią z formą i zespół dobrze wykorzysta zastępstwo zawodnika za Emila, to nadal mamy szansę, żeby być jedną z drużyn, które będą rozdawały karty w tegorocznej ekstralidze. Myślę, że nasz rezultat końcowy nie powinien znacząco odbiegać od tego, co sobie wymarzyliśmy i założyliśmy przed rozpoczęciem rozgrywek. Najważniejsze, żebyśmy przez cały sezon nie musieli drżeć o wynik, tylko mogli cieszyć się wieloma zwycięstwami. Mam nadzieję, że drużyna bez problemu awansuje do czołowej szóstki, a potem spróbuje zawalczyć o medal. Przez wielu tak zwanych ekspertów nie jesteśmy jednak postrzegani w roli zdecydowanego faworyta, więc nie ciąży na nas żadna wielka presja. Sami również nie zamierzamy pompować balonika, bo to nikomu nie pomaga. Pierwszy mecz niestety nam nie wyszedł, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Nawet najlepszym zdarzają się falstarty. Musimy o tym jak najszybciej zapomnieć i zrobić wszystko, żeby nie podcięło nam to skrzydeł. W naszym zespole panuje bojowe nastawienie, więc na razie staramy się być optymistami. Zawodnicy pojechali bardzo niemrawo, jednakże w kolejnych meczach mogą pokazać się z dużo lepszej strony. Liczyliśmy, że zaczniemy rozgrywki w innych nastrojach, ale jeszcze wszystko przed nami.
Porozmawiajmy teraz trochę o sprawach organizacyjnych. W klubie pojawił się dyrektor sportowy Krzysztof Gałańdziuk, którego sprowadziliście z Wrocławia.
Chcąc jechać o najwyższe cele potrzebowaliśmy osoby, która wesprze nas w tematach okołosportowych i będzie nimi odpowiednio zarządzać. Chodzi głównie o wszelkie formalności, regulaminy czy przygotowanie toru. Wszyscy dobrze wiemy, że to są kwestie, które w dużym stopniu wpływają na wynik, więc muszą być dopięte na ostatni guzik i właściwie poukładane. Warto otaczać się ludźmi, którzy mogą usprawnić funkcjonowanie klubu i pomogą realizować przyjęte założenia. To jednak nie był wyłącznie nasz wymysł, ale też regulaminowy obowiązek. W każdym klubie musi działać taka osoba. Wbrew pozorom, wcale nie jest łatwo znaleźć kogoś z odpowiednimi kompetencjami. Krzysztofa znaliśmy jednak od długiego czasu. Wiedzieliśmy, że piastował różne funkcje, także z ramienia Polskiego Związku Motorowego, więc nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że będzie dla nas właściwym kandydatem. To jest człowiek, który dysponuje ogromnym doświadczeniem i jest dobrze przygotowany do roli dyrektora sportowego. Mamy do czynienia z naprawdę wielkim fachowcem. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że we Wrocławiu odgrywał bardzo ważną rolę. Cieszymy się, że przyjął naszą propozycję, ponieważ jesteśmy przekonani, że wiele wniesie do zespołu. Wierzymy, że wszyscy skorzystamy z jego wiedzy i również dzięki niemu już niebawem zaczniemy osiągać kolejne sukcesy.
Przed sezonem doszło też do zmiany trenera. Naprawdę nie było szans na kontynuowanie współpracy z Tomaszem Bajerskim?
Na ten temat pojawiło się tyle informacji, że szczegółowo nie chciałbym już do tego wracać. Mogę jedynie powiedzieć, że chcieliśmy, aby Tomek kontynuował swoją pracę w klubie, bo tak się umawialiśmy. Po awansie do ekstraligi mieliśmy razem z nim rozwijać drużynę i stawiać sobie coraz wyższe cele. Częścią życia Tomka są jednak zawirowania w jego prywatnych sprawach, które ponownie zaczęły odbijać się zbyt szerokim echem. Pojawiły się obawy, że to wszystko będzie miało negatywny wpływ na klub. Nasze drogi się rozeszły, bo w tych okolicznościach nie znaleźliśmy płaszczyzny porozumienia. Gdyby nie osobiste problemy Tomka, to nie doszłoby do rozstania. Jeżeli chodzi o prowadzenie drużyny, to nie mieliśmy do niego praktycznie żadnych zastrzeżeń. Jedyny zarzut, jaki moglibyśmy kierować w jego stronę, to brak wyraźnego progresu formacji juniorskiej. To jednak nie było nic takiego, co musiałoby przekreślić naszą dalszą współpracę. Myślę, że taki komentarz powinien wystarczyć. Teraz już nie ma sensu znowu tego roztrząsać.
Nowym trenerem został Robert Sawina, który początkowo był niechętny, ale kiedy dowiedział się, jak to wszystko będzie funkcjonowało i uświadomił sobie, że na jego barki nie spadnie tak wiele obowiązków, jak pierwotnie mu się wydawało, to jednak dał się przekonać. Wiele osób zastanawia się jak on sobie poradzi, bo jednak w ostatnim czasie nie był zbyt blisko żużla.
Myślę, że nie powinniśmy mieć żadnych obaw. Od samego początku widać, że Robert świetnie wpisał się w drużynę i bardzo dobrze odnalazł się w swojej roli. Dla chłopaków to jest autorytet, który dysponuje ogromnym doświadczeniem i nadal czuje żużel. Patrząc na to jak funkcjonuje zespół pod jego dowództwem, możemy być spokojni. Śmiało można powiedzieć, że jak na razie dobrze sobie radzi. Robert jest człowiekiem, który umie dzielić się swoją wiedzą i potrafi zatroszczyć się o atmosferę w zespole. Myślę, że z każdym kolejnym meczem będzie nabierał coraz większej pewności siebie, a to pozwoli mu jeszcze bardziej wyzwolić swój potencjał.
W rozmowie z toruńskimi „Nowościami” Robert Sawina stwierdził, że wszelkie decyzje dotyczące drużyny będą podejmowane wspólnie z innymi osobami pracującymi przy zespole i zostaną poprzedzone szerokimi konsultacjami. Czy Pana zdaniem to nie wprowadzi chaosu? Niektórzy zaczynają zwracać uwagę, że odpowiedzialność za wynik w Apatorze może być trochę za bardzo rozmyta.
Ja myślę, że ta wypowiedź Roberta wynikała po prostu z jego osobowości. Taki już ma charakter, że przez gardło ciężko przeszłoby mu stwierdzenie, że jest szefem. Proszę mi jednak wierzyć, że w parkingu to on jest głównodowodzącym i podczas zawodów to naprawdę widać. Nie dostrzegam jednak problemu, żeby przy okazji wykonywania swoich obowiązków konsultował się z innymi osobami. Jeżeli starczy mu czasu i uzna, że w danej sprawie jest taka potrzeba, to przecież nie będzie w tym nic złego. To normalne, że trener czy menadżer stara się zbierać różne informacje, a potem je selekcjonuje i również w oparciu o nie podejmuje swoje decyzje.
Czy jest szansa, że w tym roku zobaczymy jakieś pozytywne zmiany w odniesieniu do toruńskiego toru? Dobrze wiemy, że ostatnio nie był on zbyt dużym atutem dla drużyny, a na dodatek nie zapewniał atrakcyjnego ścigania. W naszej zeszłorocznej rozmowie wspomniał Pan też, że nawierzchnia nie bardzo się Was słuchała i trudno było nad nią zapanować.
Przed sezonem wykonaliśmy dużo pracy, żeby wreszcie coś się ruszyło. Na torze pojawiły się specjalne równiarki, a łuki zostały na nowo wyprofilowane. Pozbyliśmy się zalegających kamieni i wywieźliśmy trochę niepotrzebnej nawierzchni. Mamy nadzieję, że to przyniesie jakieś efekty. Wydaje się, że zrobiliśmy wszystko, co było możliwe. Teraz musimy pracować nad powtarzalnością tego toru i jego standaryzacją, aby zawsze nam pasował. Nasi zawodnicy powinni wiedzieć, jak należy się po nim poruszać i jakie ustawienia trzeba dobierać, żeby motocykle dobrze się zbierały. Na pewno musimy uruchomić zewnętrzną, bo w ostatnich latach można było przeprowadzać tam coraz mniej ataków, a tak nie może być. Chcielibyśmy, żeby ten tor był trochę bardziej przyczepny, a nie twardy jak skamielina. Oczywiście wszystko w zakresie dozwolonych przepisów. Nasz dach powinien dawać nam gwarancję, że będziemy mogli pozwolić sobie na trochę inne przygotowanie nawierzchni, a ostatnio bardziej nam przeszkadzał niż pomagał. Trzeba to wyeliminować. Nie możemy bać się pracować nad nawierzchnią, żeby jeszcze bardziej jej nie popsuć. Liczymy, że teraz stanie się ona trochę łatwiejsza w obsłudze i bardziej podatna na nasze operacje. Proszę mi wierzyć, że naprawdę staramy się odzyskać atut własnego toru i uczynić z Motoareny naszego sprzymierzeńca. Wszyscy mamy w tym interes. To nie jest tak, że machnęliśmy na to ręką i zgadzamy się na coś, z czego nie jesteśmy zadowoleni.
Jak ocenia Pan układ sił w tegorocznej PGE Ekstralidze?
Zawieszenie Rosjan na pewno wprowadziło pewne zmiany. Teraz paradoksalnie kluby wydają się znacznie bardziej wyrównane. Trudno wskazać zdecydowanych faworytów, bo praktycznie wszyscy mogą pozytywnie zaskoczyć albo rozczarować. Potrzebujemy trochę czasu, żeby rozeznać się w potencjale poszczególnych drużyn, dlatego teraz nie ma sensu za wiele typować.
Ekscytuje się Pan nowym sezonem czy w obliczu obecnych wydarzeń na świecie jest z tym trochę trudniej?
Myślę, że nasze nastroje i emocje są zupełnie inne niż przed wybuchem wojny w Ukrainie. Każdy z nas zapewne na swój sposób przeżywa wszystko, co dzieje się tuż za rogiem. Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że to nie będzie normalny sezon. Żużel to jednak nasza pasja, bez której trudno wyobrazić sobie życie. Mimo paskudnych okoliczności zapewne cieszymy się z faktu, że po długiej zimie znowu będzie można się nim ekscytować. Sport może nas choć na chwilę oderwać od brutalnej rzeczywistości i przynieść nam trochę radości. Czasy są niepewne, więc powinniśmy doceniać, że możemy zajmować się tym, co kochamy. Skoro mamy możliwość chodzenia na stadiony i śledzenia rozgrywek, to korzystajmy z tego, a przy tym nadal żyjmy nadzieją, że sytuacja na świecie z czasem zacznie się normalizować.