Podczas gali PGE Ekstraligi wręczono sporo nagród. Jak pan zareagował na to, że najcenniejsza trafiła w pańskie ręce?
Piotr Protasiewicz (dyrektor sportowy STELMET FALUBAZU): Cieszę się, że „Złoty Szczakiel” trafił właśnie do mnie, bo z tego co wiem niewielu zawodników ma go w swojej kolekcji. To taka wisienka na 31-letnim torcie.
Kiedy odbierał pan statuetkę, nie krył pan wzruszenia. Mocniej zabiło serce?
Miałem przygotowaną przemowę, ale kiedy wyszedłem na scenę, praktycznie wszystko mi uciekło. Wyszło jednak lepiej, bo powiedziałem to, co czuję. Było naturalnie. Bez reżyserii.
Zadrżał panu głos, kiedy wspomniał pan o mamie…
Była moim najwierniejszym kibicem. Niestety zmarła w tym roku. Ciężko było się pozbierać i jeździć tak, jak wcześniej.
Pana ojciec przyznał, że nie wierzył, w to, że tak długo będzie pan uprawiał żużel. Dawał panu osiem, maksymalnie dziewięć lat w tym sporcie.
Tego nie idzie zaplanować. Przez 31 sezonów było sporo wzlotów, ale też upadków i kontuzji. Cztery albo pięć razy moja kariera dosłownie wisiała na włosku.
Ale jednak ostatecznie pan wytrwał, notując przy tym niesamowite wyniki…
Nigdy nie planowałem bicia rekordów. Po prostu robiłem swoje. To był piękny rozdział w życiu.
Który właśnie pan zakończył. Trudno było podjąć tę decyzję?
Oczywiście. To w końcu 31 lat ścigania. Decyzja była jednak przemyślana. Podjąłem ją w zeszłym roku. I czuje, że dobrze zrobiłem. Pewnie trudne chwile nadejdą wiosną, kiedy zawodnicy będą przygotowywali się do sezonu, a ja już tego nie będę robił.
Ma pan jednak nowe zajęcie. Został pan dyrektorem sportowym zielonogórskim klubie.
Dokładnie. Powoli odnajduje się w tej roli. Chciałbym pozostawić coś po sobie w Falubazie, nie tylko jako zawodnik.
Może młodsi kibice nie pamiętają, ale reprezentował pan też kluby z Wrocławia, Bydgoszczy i Torunia. Jak wspomina pan czas spędzony poza Falubazem?
Pamiętam, że po jednym z trudnych sezonów w Zielonej Górze, trafiłem do klubu, który był aktualnym mistrzem Polski. I wtedy otworzyły mi się oczy.
Dlaczego?
Kiedy zaczynałem, żużel był sportem amatorskim, gdzie wszyscy mieli po równo. Najważniejszy był prezes i dyrektor, a później byli zawodnicy. A w tym klubie było inaczej. Czuć było zawodostwo. Podobne do tego, które jest obecnie.
Jakie cele stawia pan sobie jako dyrektor sportowy?
Chciałbym stworzyć dobrą atmosferę w zespole. Zbudować sportowe struktury tak, aby wszystko miało sens i sprawnie funkcjonowało.
Co ma pan dokładnie na myśli?
Dołożymy wszelkich starań, aby marka Falubazu była jeszcze bardziej rozpoznawalna. Moim sportowym marzeniem jest to, by siłę zespołu stanowili wychowankowie i mieli większy wpływ na wynik drużyny.