- Statystyk nie robiłem. Chyba czwarte, piąte podejście. Zresztą nie wiadomo, jak to liczyć. Czasami były już konkretne przygotowania, czasami tylko termin, który ulegał przesunięciu. Tak solidnie wszystko było dopięte na ostatni guzik chyba cztery razy. Odwoływałem turniej z różnych powodów - przesunięcia terminu finału ekstraligi z Falubazem, operacji, deszczu, żałoby narodowej po tragedii w Smoleńsku... Trochę się tego uzbierało. Niby do trzech razy sztuka, ale... nie zawsze, jak widać. - mówi Krzyżaniak.
Kończący karierę zawodnik, podczas trwania swojej kariery przeszedł wiele trudnych chwil. Groźny wypadek, czy też późniejszy nowotwór z pewnością nie będą mile przez Jacka wspominane. - Oczywiście, że najbardziej treumatyczny był nowotwór. Dlatego, że z wypadku nie pamiętam niczego. Spałem sobie po prostu. Gorzej było po wybudzeniu, rok dochodziłem do siebie. Na początku było strasznie. Wychodziłem się wysiusiać na schody albo pod okno, takie cuda się działy. Albo do wszystkich kobiet mówiłem Sylwia, zielonego pojęcia nie mam, dlaczego. Ale jakoś, pomału, wróciłem do siebie. Nowotwór był o tyle gorszy, że przyplątały się powikłania. Lekarze mówili mi, że po operacji spędzę w szpitalu tydzień, góra dwa, a byłem grubo ponad miesiąc. Miałem trzy operacje. Było już naprawdę źle. Raz się przebudziłem na sali operacyjnej, jak mi machali kartką, że muszę podpisać zgodę na operację.
Były zawodnik między innymi Apatora Toruń jest obecnie przedstawicielem handlowym. Myśli także by uczyć wf-u i przekazywać tym samym dzieciom jego doświadczenia, których doświadczył przez lata sportowej kariery. - Jestem... przedstawicielem handlowym firmy Prosiaczek, której właścicielem jest jeden z moich sponsorów z czasów jazdy na żużlu. Pracuję „przy jedzeniu” i to mnie w sumie cieszy. Poza tym mam skończony licencjat, zacząłem robić magisterkę. Już teraz mógłbym uczyć wf-u dzieci z klas 1-3. Bardzo chętnie bym się tego podjął. Chciałbym dzieciom przekazywać swoje doświadczenie ze sportu.
Oczywiście po tylu latach bardzo trudno byłoby mu się rozstać z czarnym sportem i nadal bardzo chętnie odwiedza on areny zmagać, a w szczególności toruńską Motoarenę. Mówi jednak, iż rola zawodnika a obserwatora to zupełnie odmienne rzeczy i odczucia. - Czymś innym jest siedzenie na motocyklu, czymś innym patrzenie na to. Jako zawodnik miałem w głowie - z którego pola jadę, przeciwko komu, jak pojechać, przy krawężniku, czy po orbicie. Jako obserwator, a w tym sezonie generalnie spędzałem czas w boksie Ryana Sullivana, zwraca się uwagę na wszystko, każdy szczegół. Na torze i poza torem.
Początkowo pożegnanie miało mieć postać meczu przyjaciół zawodnika przeciwko Unibaxowi Toruń. Plany te zostały, jednakże z czasem zweryfikowane. - Z różnych przyczyn. Po pierwsze - trudno byłoby w obecnym terminie skompletować drużynę Unibaksu. To jest koniec sezonu, niektórzy już skończyli jazdę. Po drugie - sporo ludzi przekonywało mnie, że formuła turnieju indywidualnego będzie jednak dla kibiców bardziej atrakcyjna. - dodaje na zakończenie Jacek Krzyżaniak