Polski duet Jerzy Szczakiel - Andrzej Wyglenda wywalczył dla naszego kraju jedyne jak dotychczas Mistrzostwo Świata Par. Wydarzyło się to 1971 roku na torze w Rybniku. W sezonie 2013 rywalizacja najlepszych duetów świata powraca do kalendarza. Co na ten temat sądzi Jerzy Szczakiel?
- Pamięta Pan 1971 rok, Mistrzostwa Świata Par w Rybniku i doskonałą jazdę wraz z Andrzejem Wyglendą?
Jerzy Szczakiel: - Oczywiście, że pamiętam. Tak, jakby to było wczoraj. 11 lipca 1971 roku, cieplutko. Niesamowita atmosfera. Choć przyznam, że początkowo nie chciałem jechać na te zawody, bo bałem się, że mnie nie wystawią, a partnerem Andrzeja Wyględy będzie Antoni Woryna. Nie byłem pewny, że to ja dostanę szansę, a rezerwowych wtedy nie było. Ale jednak postawiono na mnie. Wystartowałem i przeżyłem jeden z najpiękniejszych momentów w mojej sportowej karierze.
- Wygrać wszystkie wyścigi podwójnie to wyczyn prawie bez precedensu. Potem to osiągnięcie powtórzyli jedynie Amerykanie w 1982 roku. Jak to się robi?
- Najważniejsze jest to, że mieliśmy doskonale przygotowane i dopasowane do toru motocykle. Poza tym każdy z nas wiedział, co ma robić. Ja za każdym razem, w każdym biegu startowałem z zewnętrznych pól, czyli można powiedzieć – z tych gorszych. Miałem jednak rozpracowaną i opanowaną jazdę po szerokiej. Pamiętam jak w biegu z Nowozelandczykami Barrym Briggsem i Ivanem Maugerem zaryzykowałem i w pierwszym łuku, jadąc bardzo szeroko po zewnętrznej, oparłem tylne koło mojego motocykla o siatkę zabezpieczającą tor. Wszystko po to, by nabrać na wyjściu z łuku jak największą prędkość. Ta sztuka mi się udała. Dziś jak to sobie wspominam, to aż mi się nie chce wierzyć, że człowiek mógł tak pojechać. Widać dopisało nam też szczęście.
- Obydwaj reprezentowaliście inne kluby w polskiej lidze. Jak zatem pracowaliście nad wspólnym zgraniem i zrozumieniem na torze?
- Wprawdzie byłem 10 lat młodszy od Andrzeja Wyglendy, ale nie było problemu z porozumieniem się. Poza tym na torze w Rybniku czułem się wtedy bardzo dobrze. W turnieju o Złoty Kask zdobyłem 13 punktów, potem w meczu ligowym chyba 14. Jeździło mi się znakomicie i przyznam, że byłem lepszy na rybnickim torze nawet od zawodników gospodarzy. I pewnie dlatego to ja znalazłem się w kadrze na Mistrzostwa Świata Par, a nie jak większość przypuszczała dwaj żużlowcy ROW. Choć jak już wcześniej wspomniałem, do samego końca nie byłem pewny, że to jednak ja będę miał ten zaszczyt. Byłem przecież młodym zawodnikiem, a w Rybniku rządzili wówczas Wyglenda z Woryną. Jak widać po końcowym wyniku to było dobre posunięcie.
- Pamięta pan kto, w tym znakomitym dla was finale par, sprawił najwięcej problemów?
- Na pewno było to w tym wyścig, o którym już opowiadałem – czyli walka z Maugerem i Briggsem. Do wejścia w łuk szliśmy wtedy łokieć w łokieć. A potem ja zaryzykowałem, oparłem tylne koło o siatkę i nabierając prędkości na zewnętrznej uciekłem obu Nowozelandczykom. Ciężko też było ze Szwedami – Andersem Michankiem i Berntem Perssonem. Pamiętam, że tasowaliśmy się wtedy dość mocno za plecami Wyglendy. Były nawet takie momenty, że spadałem na trzecią pozycję. Ostatecznie jednak dojechałem do mety na drugim miejscu i zdobyliśmy komplet punktów.
- Dlaczego później polskiemu duetowi nie udało się powtórzyć tego osiągnięcia?
- Nie wiem, pewnie zawsze brakowało jakiegoś elementu do pełnego sukcesu. Blisko byli w 1975 roku Edek Jancarz i Piotrek Bruzda, ale ostatecznie musieli się zadowolić srebrem. W Polsce mieliśmy wielu dobrych zawodników, którzy mogli powtórzyć nasze osiągnięcie. Ale w żużlu prócz dobrej jazdy i dobrych motocykli trzeba też mieć szczęście. Im pewnie go zabrakło.
- Zawody par z udziałem najlepszych reprezentacji wracają do żużlowego kalendarza. To Pana zadaniem dobry pomysł?
- Bardzo dobry pomysł. Przecież rywalizacja par jest bardzo widowiskowa i emocjonująca. Niedawno byłem w Bydgoszczy na turnieju Grand Prix i spotkałem tam Barry’ego Briggsa. Gdy mnie zobaczył, od razu uśmiechnął się, poklepał po ramieniu i powiedział – Rybnik ‘71. A potem sobie powspominaliśmy tamte zawody i powiedział, że do dziś nie może się nadziwić, jak mi się udało wtedy tak przejechać pierwszy łuk w biegu z nimi. On i Mauger to była wtedy najlepsza para świata, a my ich pokonaliśmy. Dlatego choćby przez te fantastyczne wspomnienia cieszę się, że międzynarodowe zawody par wracają do żużla.
Przemysław Deka (za: inf. prasowa)