- Ten sezon dla mnie nie był udany. Dla drużyny też nieszczególnie. Trochę znowu nie dopisało nam szczęście, bo w pewnym momencie przez kontuzje wykruszył nam się zespół. I właśnie przez to nie dostaliśmy się do fazy play-off. A było to w naszym zasięgu. Mieliśmy wprawdzie małe problemy z wygrywaniem na własnym torze, ale cały czas znajdowaliśmy się w górnej strefie tabeli. W połowie sezonu rozwalił się jednak Tofeek, a w tym samym czasie nie mógł też jechać Fredka. No i zrobiły się problemy. Tym bardziej, że na koniec rundy zasadniczej jeszcze ja złapałem kontuzję i nie pojechałem w dwóch ostatnich meczach - mówi Przemek Pawlicki.
Na słabszą postawę w tym sezonie miała bez wątpienia wpływ ubiegłoroczna kontuzja nogi, która praktycznie cały czas dawała znac o sobie.
- Ten uraz dawał o sobie znać praktycznie przez cały sezon, przez co trudno było mi ustabilizować formę na wysokim poziomie. Ostatnio jest już jednak znacznie lepiej. Dzień przed Memoriałem Smoczyka miałem okazję trochę pobiegać i czułem, że ten ból nie jest już aż tak silny. Operacji nie uniknę. I to pewnie nie jednej, bo w ostatnim czasie trochę nagromadziłem w sobie metalu. Teraz to wszystko trzeba będzie powyciągać. Z ręki, nogi i obojczyka. Ze stołu operacyjnego więc nie ucieknę. Może być jednak tak, że uda się to wszystko załatwić za jednym razem. Ale to mało prawdopodobne. Dlatego nastawiam się na minimum dwa zabiegi. Wszystkiego dowiem się jednak po konsultacjach z lekarzem. Pocieszam się tym, że nie są to już tak poważne zabiegi i komplikacji raczej się nie spodziewam - kończy kapitan Fogo Unii Leszno, Przemysław Pawlicki.