Jak powszechnie wiadomo, w życiu nie może być tylko kolorowo. Oprócz sielanki i radości towarzyszy nam cała masa problemów i zmartwień. Podobnie jest w sporcie. Po niedzielnym finale w Rio jedni się cieszą i świętują czwarty Puchar Świata swoich ulubieńców, inni (w tym również znaczna część Polaków, którzy na przekór z nienawiści do Niemców kibicowali Argentynie) wylewają gorzkie żale i mówią jak to bardzo niesprawiedliwy wynik. Abstrahując jednak od tematu piłki i zakończonego czempionatu w Brazylii, kolejna porcja błotka pojawiła się w naszym krajowym speedway'u. Dokąd zmierzasz polski żużlu?
Zaczniemy jednak od rzeczy nieco bardziej przyjemnych, które mogliśmy podziwiać w sobotę na torze w Cardiff. Zazwyczaj niebezpieczne zawody na jednodniowym torze w Walii okazały się tym razem strzałem w dziesiątkę. Dużo walki, sporo mijanek, finał w wykonaniu Krzysztofa Kasprzaka i wygrana sympatycznego Grega Hancocka. Ponieważ jestem fanem tarnowskich „Jaskółek” i nie zamierzam kryć tego faktu, to cieszę się podwójnie z wygranej Amerykanina, weterana światowych torów i ambasadora speedway'a.
Ciężki był to turniej dla Polaków. Po XX biegach wydawało się, że nie mamy naszych w półfinałach, a wszystko za sprawą złej klasyfikacji sporządzonej przez realizatorów turnieju. Sam się dałem na to zrobić i w prowadzonej relacji wykluczyłem już z zawodów Krzyśka Kasprzaka. Nagle, wybór pól startowych, a tam Krzychu. Po wielki katuszach w fazie zasadniczej, Kasprzak przedarł się ostatecznie do finału, a tam niestety z drugiego pola nie miał zbyt wielkich szans na wygraną. Mimo wszystko gratulacje dla Polaka, bo w końcu nastąpiło jakieś przełamanie. W najlepszej ósemce zabrakło natomiast Hampela, który po raz kolejny zawodzi w Grand Prix. Gdzie tkwi przyczyna takiej, a nie innej postawy? Czyżby Jarek zbyt wysokie cele postawił sobie przed sezonem? Nie można ciągle całej winy zrzucać na sprzęt. Wydaje mi się, że tutaj musi być jeszcze jakiś inny czynnik. Póki co, obydwaj nasi rodacy są w ósemce klasyfikacji generalnej dającej przepustkę do cyklu w przyszłym roku. Za nimi jednak jest dość ciasno i trzeba będzie się mocno napracować, by utrzymać lub nieco poprawić te miejsca. Podium bowiem mocno odjechało. Słowo jeszcze o prezentacji zawodników w Cardiff. Pierwsza myśl – Igrzyska Śmierci i arena, na którą zsyłani byli ich uczestnicy. Kto przegra tę walkę, a kto pozostanie na arenie? Rozstrzygnięcia przyniesie pięć kolejnych rund. Na razie, wszystko wskazuje na to, że o najwyższe laury bój stoczą Hancock z Woffindenem.
Nieco zaległości nadrobiła Ekstraliga. Wielu z nas zadaje sobie jednak pytanie, czy ona faktycznie wciąż zasługuje na ten przedrostek – ekstra? A może czas nazwać rzeczy po imieniu... Błotnaliga? Szamboliga? A może po prostu... Liga Krętaczy? Bo jak inaczej nazwać znowu to, co miało miejsce w Gorzowie? Pomijam tu już wszystkie kwestie bezpieczeństwa, bo początkowo tor faktycznie nie nadawał się do jazdy. Ale jaki sens miały sztuczne próby naprawy nawierzchni, trzymanie ponad dwie godziny kibiców na stadionie i ostateczne odwołanie zawodów? Toruń odwołał się do regulaminu – ok, miał do tego prawo. Ale po raz kolejny pokazali jak wielkimi są mięczakami. Poza tym, kompletny brak szacunku dla widza, który przecież sponsoruje klub. Jak widać, nasz światek żużlowy rok w rok musi obrzucać się jakimś ciężkim błotem. Nie ma sezonu bez afery, przekrętów, mataczenia. Zadam ponownie to samo pytanie, dokąd zmierzasz polski żużlu?
Rywalizacją na torze mogli cieszyć się we Wrocławiu i poniekąd w Lesznie, chociaż trudno nazywać taki łomot rywalizacją. Swoją drogą pojawiają się głosy, że Gdańsk i Częstochowa nie skończą sezonu z przyczyn finansowych. Sam Walasek zapowiedział, że prawdopodobnie w barwach „Lwów” już nie pojedzie. Kolejna kpina, kolejny dowód na to, że nasza liga nie jest już taka ekstra. Wracając na moment do Wrocławia, to tam mogą się cieszyć, bo wygląda na to, że Sparta się utrzyma. MotoMyszy odgrażały się, że jadą do stolicy Dolnego Śląska po trzy punkty, tymczasem przegrywają i muszą zadowolić się punkcikiem. Tym samym klaruje nam się sytuacja przed fazą play-off. Tarnowskiej Unii już nikt nie zagrozi i „Jaskółki” na „mur beton” do rywalizacji pucharowej przystąpią z pierwszego miejsca. Wiele też wskazuje na to, że pojadą w półfinale z Lesznem, bo Toruń wciąż tak blisko, a jednak tak bardzo daleko od najlepszej czwórki. Drugi półfinał – derby Lubuskie, oby tylko bez komplikacji. Oczywiście do końca fazy zasadniczej jeszcze trochę rywalizacji, nie przesądzajmy więc wszystkiego, jednak na razie wiele wskazuje na to, że tak właśnie będzie. Z drugiej strony, chyba nic nie powinno nas już dziwić...