Całe środowisko żużlowe z niepokojem oczekuje na werdykt w sprawie "afery antydopingowej" z udziałem Patryka Dudka. Wiele emocji budzi kwestia ewentualnych kar dla zawodnika - czy słusznie, czy niesłusznie oraz czy zbyt dotkliwe sankcje nie zaważą na karierze i rozwoju zawodnika.
Niewiele osób dziś pamięta, że blisko 10 lat temu podobna wpadka zdarzyła się kiedyś...
Justynie Kowalczyk. W 2005 roku przyszła mistrzyni olimpijska również została oskarżona o stosowanie niedozwolonych specyfików. Podczas Mistrzostw Świata w Oberstdorfie w jej organizmie wykryto
dexamethason - środek o działaniu przeciwzapalnym, zapisywany często przy zapaleniu ścięgien i stawów.
W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" brat Justyny Kowalczyk,
Tomasz, z zawodu lekarz kardiolog uchylił rąbka tajemnicy tamtych wydarzeń. Biegaczka chciała po prostu wyleczyć bolącego "Achillesa", a nieszczęsny medykament przyjęła po konsultacji z bratem-lekarzem:
Miałem do niej zaufanie, bo wiedziałem, że dexamethason nie nadaje się na doping dla biegaczy. Raczej dla kulturystów, bo zatrzymuje wodę i powiększa objętość mięśni. Masy mięśniowej nie zwiększa. Niestety, środek znajdował się na liście zakazanych leków.
Okazuje się jednak, że powodem zamieszania była nie tyle sama substancja, co... niedopatrzenie formalne samej zawodniczki. Jak przyznał Tomasz Kowalczyk:
Wpadła przez głupotę, bo gdyby zgłosiła FIS, że bierze ten lek, nie byłoby całej sytuacji - ocenił.
Komisja antydopingowa zadecydowała o dyskwalifikacji 22-letniej wówczas Justyny Kowalczyk na okres 2 lat. Po kolejnych apelacjach karę skrócono do 6 miesięcy.
Przypadek Justyny Kowalczyk bardzo przypomina sprawę Patryka Dudka: młody zawodnik, który przez własne gapiostwo zostaje złapany na stosowaniu środka, który wprawdzie w jego dyscyplinie nie ma większego wpływu na wyniki, ale jest substancją oficjalnie zabronioną. Biegaczka, prawię niczym starożytny heros, poległa na "Achillesie", a żużlowiec na odżywce. Oboje mogli uniknąć kłopotów, gdyby uważnie czytali ulotki czy regulaminy. Dura lex, sed lex. Kara musi być i będzie, co do tego nie ma wątpliwości.
Jak widać, wypadki chodzą po ludziach, zdarza się nawet najlepszym i casus Patryka Dudka nie jest tu wyjątkowy. Stąd ostrożnie podchodzę do opinii, które wieszczą, że werdykt Komisji Dyscyplinarnej może zniszczyć zawodnikowi Falubazu karierę. Owszem może, ale niekoniecznie musi. Półroczna dyskwalifikacja Justyny Kowalczyk wszak jest już tylko złym wspomnieniem w jej pięknym, usłanym sukcesami sportowym życiorysie, który okrył się złotem igrzysk olimpijskich. Patryk Dudek, podobnie jak Kolwalczyk w 2005 roku, jest jeszcze zawodnikiem bardzo młodym, cała sportowa kariera dopiero przed nim! To, czy podniesie się po batach jakie rychło zgotują mu organa antydopingowe, w dużej mierze zależy od tego, jaką wyciągnie nauczkę z tej bolesnej - dla niego i całego środowiska - lekcji.
Ja wierzę, że jeszcze przyjdzie nam Patryka oklaskiwać i cieszyć się z jego sukcesów - a sam zawodnik na tę sprawę spojrzy stojąc u szczytu swojego Olimpu.