Po trzynastu latach światowa elita ponownie przybywa do Australii - ojczyzny speedwaya, kopalni wielkich talentów, legendarnych mistrzów. W 2002 roku w Sydney po raz pierwszy w historii rywalizowano w Grand Prix w tym kraju, lecz w kolejnych latach nie doczekano się w nim kolejnych turniejów. Cykl powrócił na Antypody po dziesięciu latach, ale do Nowej Zelandii, gdzie trzykrotnie ścigano się w Auckland. Teraz najlepsi na świecie wreszcie wracają do Australii, ale tym razem do Melbourne w stanie Wiktoria.
Mogące pomieścić około 56 tysięcy widzów wielofunkcyjne Etihad Stadium jest ostatnim, dwunastym przystankiem tegorocznego serialu GP. Umowa na organizację turniejów w drugim co do wielkości mieście kontynentu opiewa do roku 2019, tak więc najlepsi w najbliższych latach regularnie będą odwiedzali Australię - miejsce które wydało na świat pięciu mistrzów globu, a także w sumie czternastu medalistów najważniejszych rozgrywek na świecie. Tor na jakim przyjdzie rywalizować zawodnikom w Melbourne jest rzecz jasna torem czasowym, którego całkowita długość wynosi 346 metrów (szerokości: 12 metrów na prostych, 15 metrów na łukach). Prace nad budową owalu rozpoczęły się w minioną niedzielę i trwały do środy. O tym, że nie powinno być jakichkolwiek problemów związanych z nawierzchnią informował w ostatnich dniach Jason Crump, jeden z najwybitniejszych zawodników w historii, który na dodatek w czwartek sam miał okazję „zbadać” nowopowstały owal na Etihad, kręcąc testowe okrążenia. Na plus ocenili tor także główni bohaterowie, tuż po piątkowej sesji treningowej.
Po sobotnim turnieju Tai Woffinden będzie mógł w pełni oddać się błogiemu świętowaniu drugiego tytułu w karierze. Brytyjczyk odbierze w swojej „drugiej ojczyźnie” złoty medal, oficjalnie dołączając do wybitnie elitarnego grona 15-stu żużlowców, którym sztuka zdobycia tytułu IMŚ udała się przynajmniej dwukrotnie. „Woffy” wychowany za młodu w Perth - na zachodnim wybrzeżu kontynentu australijskiego - choć jest Brytyjczykiem urodzonym w Scunthorpe, zawsze podkreśla, że bezgranicznie kocha Australię i zawsze uwielbia do niej wracać. Teraz wraca do niej, by stanąć na najwyższym stopniu podium tegorocznego czempionatu, otrzymać należne mu trofea i wysłuchać wzniosłego „God save the Queen”. W ostatnich dniach zrelaksowany Tai świetnie się bawił m.in. na surfingu, szalejąc po akwenach wodnych Melbourne.
Ze sportowego punktu widzenia Woffinden w Australii nic już nie musi, choć na pewno postara się dać wielkie show tysiącom fanów, zgromadzonym na obiekcie ulokowanym w Docklands, niegdyś dzielnicy portowej w dolnym biegu rzeki Yarra. Znając polot i finezję Taia, wystartuje on nie tylko z uśmiechem na ustach, ale i na pełnym gazie, próbując robić dosłownie wszystko, by móc zwyciężyć po raz szósty w karierze. - Podejdę do tego turnieju jak do każdego innego. Chcę umocnić się na prowadzeniu i nastrzelać jak najwięcej punktów się da - przyznał nowy czempion. A któż bowiem nie chciałby triumfować w tak prestiżowych zawodach, w kraju w którym narodziła się ta fascynująca dyscyplina i dodatkowo w obecności wielu mistrzów speedwaya, którzy zasiądą na trybunach, m.in. wspomnianego Crumpa, Leigh Adamsa czy też Craiga Boyce’a?
Gigantycznych emocji i przy tym podtekstów nie zabraknie w pojedynku pomiędzy Gregiem Hancockiem a Nickim Pedersenem. Obaj stoczą w Melbourne elektryzujący bój o srebrny medal, który zarówno dla Amerykanina jak i dla Duńczyka byłby drugim takim krążkiem w karierze (walczą także o wyższe miejsce w klasyfikacji wszech czasów IMŚ). Najstarsi zawodnicy cyklu ani myślą o oddaniu pola młodszym i nie oglądając się za siebie, tylko między sobą rozstrzygną ostateczną kolejność na dwóch niższych stopniach podium. Obaj pamiętają także turniej z Sydney, choć mają z niego zupełnie odmienne wspomnienia. „Grin’ wygrał zmagania na olimpijskim obiekcie, zaś popełniający proste błędy, aczkolwiek pukający wtedy dopiero do bram czołówki „Power” uplasował się na dalekim 13-stym miejscu, pomimo rozstawienia w serii głównej (rywalizowało wówczas 24 zawodników).
Nie sposób przewidzieć, kto teraz będzie wylatywał z Australii w lepszym nastroju, bowiem obaj charakteryzują się przebogatym doświadczeniem i świetnym przygotowaniem pod praktycznie każdym względem. Najważniejsze by kwestia medali rozstrzygnęła się tylko na zdrowych, sportowych zasadach, gdyż do teraz mamy w pamięci scysję obu trzykrotnych mistrzów globu z tegorocznego meczu Elitserien w Motali, gdy zwykle spokojny i trzymający nerwy na wodzy Hancock powalił na ziemię Pedersena, po tym jak ten chwilę wcześniej spowodował jego upadek. Obecna przewaga Amerykanina nad Duńczykiem wynosi zaledwie 2 punkty…
Przed trzema tygodniami w Toruniu przez Pedersena został pognębiony i niemalże obdarty z nadziei na wywalczenie drugiego w karierze medalu Niels Kristian Iversen. „PUK” traci do starszego kolegi aż 19 punktów, więc jego szanse na medal są ekstremalnie iluzoryczne, a on sam wydaje się być już pogodzonym z utratą szans na końcowe podium. - Myślę, że wyścig jest już zakończony. Tak to już jest, gratuluję chłopakom miejsca na podium. To miejsce dla najlepszych. Dla mnie czwarte miejsce to rzecz niezwykła, bo to był ciężki rok - wyznaje kapitan narodowej drużyny Danii, po czym dodaje: - Nie jest to jednak miejsce na podium, więc nie będzie mnie na końcowym zdjęciu. Dzień po ostatniej rundzie, nikt nie pamięta kto był czwarty.
O tym, aby odebrać Iversenowi miejsce tuż za „pudłem” marzy reprezentant gospodarzy Jason Doyle, rozochocony kapitalnym występem na Motoarenie, gdzie minimalnie uległ Pedersenowi. Któż by przypuszczał, że debiutujący w wieku 30 lat wśród najlepszych „Doyley” zdoła tak wysoko uplasować się w tym sezonie, zapewniając sobie na jeden turniej przed końcem miejsce w elicie na przyszły sezon… Indywidualny Mistrz Australii przed rodzimą publiką może, więc już tylko cieszyć się jazdą, próbując drugi raz z rzędu zasmakować szampana i przy okazji minąć w tabeli końcowej rywala z Danii.
Z szansami na poprawę miejsc wciąż są także zawodnicy z miejsc 6-8. Matej Zagar, który jeszcze niedawno miał prawo myśleć nawet o jednym z medali, traci do Iversena tylko 5 punktów, ale z drugiej strony ma 7 „oczek” przewagi nad ósmym w tej chwili Chrisem Holderem. Australijski mistrz świata sprzed trzech sezonów, zawody w Sydney w 2002 roku oglądał z trybun, podziwiając wspaniale jeżdżących Hancocka czy też Crumpa, marząc o tym by móc kiedyś wystartować w takich zawodach w swoim kraju. Marzenie Holdera właśnie się spełnia, a kolejnym jest na pewno udany start, tak by ewentualny sukces móc zadedykować wielkiemu przyjacielowi Darcy’emu Wardowi, który rywalizację kolegów będzie śledził ze szpitala z dalekiej Europy, choć gdyby nie to feralne zdarzenie z 23 sierpnia, on sam zjawiskowymi akcjami bawiłby publikę na Etihad, jadąc z numerem 16-stym na plecach. BSI to właśnie jemu miało w planach przyznać dziką kartą na te zawody. Oglądanie Warda w akcji to prawdziwa rozkosz dla oka. Niestety sport żużlowy w przypadku tego genialnego Australijczyka pokazał swoje mroczne oblicze.
Nie zapominajmy jednakże o Macieju Janowskim, który spogląda tylko przed siebie, chcąc zdobyć w Melbourne jak największą ilością punktów, które dałyby mu poprawę miejsca w klasyfikacji. „Magic” ma za sobą udany sezon, obfitujący w wiele sukcesów i znakomitych startów. Niezwykle profesjonalne podejście do zabawy w żużel, znakomita współpraca z teamem, którym zarządza skrupulatnie tata Piotr, a także umiejętny i przemyślany dobór liczebności startów, zdaje się przekładać na utrzymywanie zadowalającej dyspozycji. - Klucz do sukcesu Macieja to liga brytyjska, ta tak często wyśmiewana liga, o której eksperci mówią, że co to za ranga, co to za ściganie. Maciej sam mówi, że pokonanie Ricky’ego Wellsa w Wolverhampton, to jak wygrać z Nickim Pedersenem finał w Grand Prix - przyznaje fachowiec speedwaya i m.in. komentator lig brytyjskich Tomasz Lorek z Polsatu Sport. Czy tegoroczny złoty medalista krajowego czempionatu w rywalizacji solowej sprawi, że w sobotę zabrzmi „Mazurek Dąbrowskiego”? Ileż oddałaby australijska Polonia, by móc cieszyć się z sukcesu sympatycznego wrocławianina, będąc tysiące kilometrów od ojczyzny…
- Ludzie mówią, że jeżdżę bez presji w tym roku w GP, ale ja wciąż walczę o punkty, tak by spróbować znaleźć się w ósemce - mówi przed jazdą w Australii skuteczny rezerwowy Peter Kildemand, nadal zachowujący szanse na awans do najlepszej ósemki. Jednakże oprócz tego że Duńczyk z Odense musi odjechać w sobotę znakomite zawody, musi też liczyć na bardzo słabe występy Janowskiego bądź Holdera, do których traci odpowiednio 16 i 14 punków. Widowiskowo jeżdżącemu Kildemandowi może, więc nie wystarczyć czasu na odrobienie wszystkich strat, bowiem maksymalnie jest do zdobycia 21 „oczek”. W jego przypadku brak awansu nie oznaczałby jednak zbyt wielkiego problemu, bowiem „Pająk” jest na szczycie listy zawodników, którym wkrótce przyznane zostaną stałe dzikie karty na sezon 2016.
Pomimo sporych strat do najlepszych ważne zawody czekają na Antypodach Andreasa Jonssona, który przed trzynastoma laty po raz pierwszy rywalizował w GP na prawach stałego uczestnika i który w Sydney zajął wysokie 6. miejsce. Szwed wciąż ma o co jechać, gdyż jego nazwisko przewija się wśród tych, którzy mogą otrzymać zaproszenia do przyszłorocznego cyklu. Poprawa miejsca w klasyfikacji byłaby, więc dla „Adrenaliny” kolejnym argumentem, do tego by móc jeszcze raz zostać obdarowanym zaufaniem. W zdecydowanie gorszym położeniu jest niemrawo jeżdżący Michael Jepsen Jensen, którego wydaje się, że nic nie jest już w stanie uchronić od wypadnięcia z cyklu. Na przeciwnym biegunie jest za to w pełni spokojny swojej przyszłości Chris „Bomber” Harris, który ma zapewniony udział w przyszłym roku, po tym jak sprzątnął sprzed nosa awans w rybnickim Challenge’u Przemysławowi Pawlickiemu.
Niemal na pewno zawody w Melbourne są na jakiś czas pożegnaniem z cyklem dla Troya Batchelora, Tomasa H. Jonassona i Krzysztofa Kasprzaka, którzy zajmują dalekie miejsce w rankingu punktowym. Na udany występ liczy przede wszystkim, pochodzący z Brisbane „Batch”, który będzie miał wyjątkową okazję do startu na własnej ziemi, co na pewno doda gwieździe Swindon Robins animuszu. Podobnie zresztą jak Samowi Mastersowi, którego spotkał zaszczyt startu dzięki otrzymaniu dzikiej karty. Świeżo upieczony mistrz Premier League w barwach Edinburgh Monarchs nie kryje ekscytacji z możliwości jazdy przed własną publiką. - Otrzymałem wiele wiadomości i telefonów od przyjaciół - także tych, z którymi nie miał dłuższy czas kontaktu, co jest niesamowite. Mam nadzieję, że otrzymam od nich wsparcie i postaram się ich nie zawieść - przyznaje Australijczyk.
Po zjawiskowym turnieju w Toruniu przed trzema tygodniami, spragnieni kibice speedwaya pragną jak kania dżdżu kolejnego wielkiego widowiska. Grand Prix w Melbourne - które komentować będzie m.in. David Tapp, znana persona żużla w kangurzym kraju - to dla australijskich fanów „czarnego sportu” wielkie wydarzenie. Mało która żużlowa nacja zasługuje przynajmniej raz do roku doświadczyć ścigania na niebotycznym poziomie z udziałem najlepszych lewoskrętnych zawodników na świecie. Wprawdzie tytuł mistrzowski znalazł już właściciela, o tyle walka o pozostałe dwa kolory medali zapowiada się pasjonująco… To trzeba zobaczyć!
Lista startowa GP Australii w Melbourne:
1. Niels Kristian Iversen (Dania) #88
2. Andreas Jonsson (Szwecja) #100
3. Chris Harris (Wielka Brytania) #37
4. Matej Zagar (Słowenia) #55
5. Troy Batchelor (Australia) #75
6. Greg Hancock (USA) #45
7. Tai Woffinden (Wielka Brytania) #108
8. Krzysztof Kasprzak (Polska) #507
9. Tomas H. Jonasson (Szwecja) #30
10. Maciej Janowski (Polska) #71
11. Jason Doyle (Australia) #69
12. Nicki Pedersen (Dania) #3
13. Peter Kildemand (Dania) #19
14. Chris Holder (Australia) #23
15. Michael Jepsen Jensen (Dania) #52
16. Sam Masters (Australia) #16
17. Justin Sedgmen (Australia) #17
18. Max Fricke (Australia) #18
Sędzia: Jesper Steentoft (Dania)
Prezydent Jury FIM: Anthony Steele (Wielka Brytania)
Początek: godzina 10:00
Transmisja: Canal+ (od godziny 9:30)
Zapraszamy także na relację live na nasz portal.
Tomasz Janiszewski (za: inf. własna/speedwaygp.com)