To nie pierwszy raz kiedy zawodnik jedzie w zawodach podczas, gdy tak na prawdę nie powinien nawet wsiadać na rower. Żużlowcy to ludzie ze stali o mocnych charakterach, którzy dużo dalej mają przesuniętą granicę tolerancji na ból. Były już przypadki, że zawodnik jechał ze złamanym obojczykiem, palcem czy żebrami. Dla normalnego człowieka jest to nie do pomyślenia. W tej sytuacji ogromną rolę powinni odgrywać lekarze zawodów, którzy powinni miecz pieczę nad bezpieczeństwem zawodnika kontuzjowanego i innych jeźdźców. Przykładem jest rok 2007 kiedy to podczas Grand Prix Szwecji w Eskilstunie Nicki Pedersen nie opanował motocykla i przewrócił Wiesława Jaguś. Wychowanek Apatora upadł bardzo niebezpiecznie na tor, wyglądało to koszmarnie. W parkingu zawodnik upierał się jechać dalej mimo, że miał "bałagan w oczach". Lekarz zawodów jednak nie dopuścił Polaka do dalszej jazdy. Jak przyznał po zawodach, Wiesław Jaguś, to nic nie pamiętał ze zdarzenia po upadku. Ani samego upadku ani tego, że chciał dalej jechać w zawodach. To tylko pokazuję, że gdzieś musi być ktoś to czuwa nad rozsądkiem ponad emocjami.
Wczoraj rozpętała się dyskusja, czy Peter Kildemand powinien jechać w zawodach. Jak sam przyznał, nie mógł złapać tchu i miał problemy z jazdą na motocyklu o czym boleśnie się przekonał Igor Kopeć-Sobczyński. Swoje oburzenie na Facebooku wyrażał Przemysław Termiński - Może jednak Kildemand, który ma połamane żebra i nie jest w stanie utrzymać motocykla, nie powinien być dopuszczony do jazdy?! Czekamy aż kogoś zabije?!
Wiele goryczy w słowach Senatora RP pojawiło się też po chwili - Podobno Kildemand nie jest w stanie jechać. Ciekawe. A może adrenalina dożylnie, dwa Tramale i niech go przywiążą do motocykla. Da radę!
Na szczęście młodemu torunianinowi nic poważnego się nie stało i nie złamał obojczyka jak przepowiadano.
Głos w tej sprawie zabrał również na twitterze Wojciech Stępniewski, który skrytykował decyzję o dopuszczenia Duńczyka do zawodów - Dopuszczanie do jazdy zawodników w stanie, w jakim jest Peter Kildemand przez lekarzy klubowych, daje efekt taki jak widać w relacji. Nieatakowany zawodnik nie potrafi utrzymać motocykla, przez co cierpią inni zawodnicy. Sprawa z pewnością będzie jeszcze wiele razy dyskutowana. Oby tylko ta dyskusja był merytoryczna i oby wyciągnięto właściwe wnioski.
W polskim żużlu, jest wiele absurdów do czego się już przyzwyczailiśmy jednak nie można dopuścić do tego aby na torze doszło do tragedii. Jest wiele wymagań i ustaleń dla klubów ekstraligowych. Regulamin jest dłuższy niż trylogia Sienkiewicza, ustala się aby programy w całej lidze były jednolite, aby każdy mechanik miał właściwą koszulkę a podprowadzające regulaminowe szpilki. Czas pochylić się nad ważniejszą rzeczą jaką jest bezpieczeństwo zawodników i w tej szalonej pogoni za wynikiem trzeba zwrócić się w kierunku zdrowego rozsądku. Czas ustalić, kto w zawodach może jechać a kto nie. I określić na podstawie zdrowych zmysłów co to jest "zdolność do jazdy".