Polska - 312 679 km? powierzchni, 38,5 miliona ludności, klimat umiarkowany. Nasz kraj znajduje się w pierwszym typie klimatu, który charakteryzuje się zmienną pogodą. I tak jest od dawien dawna.
Jednak co wspólnego ma powyższa wiedza o klimacie z wydarzeniami sportowymi? Otóż pory roku, cała aura lub ogólnie rzec ujmując ?pogoda? wyznaczają cykl życia człowieka. Natury się nie oszuka ? trzeba się do niej przystosować. Tak jest chociażby ze sportem żużlowym, który jest mocno uzależniony od pogody. Nie bez kozery przecież zawody żużlowe rozgrywamy w czasie, który najbardziej ku temu sprzyja, tj. w porze letniej. Warunki torowe muszą być idealne, zapewniające bezpieczną jazdę. Rozgrywanie meczu w deszczu mija się z celem - nie ma widowiska ani zagwarantowanego bezpieczeństwa.
Kto układa ten kalendarz?
Odpowiedź jest prosta - organem uprawnionym do rozporządzania rozgrywkami ligowymi jest GKSŻ. W tym momencie należy się zastanowić nad tym, kto personalnie jest odpowiedzialny za taki kształt rozgrywek i czym kieruje się podczas układania terminarza spotkań. Nie wierzę, a może nie chce dopuścić do siebie tej wiedzy, że takie ważne decyzje podejmowane są pochopnie i bez głębszej analizy. Spójrzmy, co było wcześniej. Rozgrywki żużlowe rozpoczęły się w kwietniu, czyli tak, jak co roku. Koniec nastąpił w październiku. Początek wiosny, początek jesieni. W rozgrywkach uczestniczyło osiem zespołów. W tym roku sezon znów rozpoczyna się w kwietniu, a koniec planowany jest na koniec września. Planowany, gdyż nie wiadomo, czy planów nie pokrzyżuje pogoda. Właśnie. Docieramy do sedna sprawy. Runda zasadnicza trwa około pięć miesięcy w czasie której mamy tzw. wolne terminy na rozegranie w razie konieczności spotkań zaległych. I to jestem jeszcze wstanie zrozumieć. Moje zdziwienie, dotyczy lipca, czyli najcieplejszego miesiąca w roku kalendarzowym. Wtedy właśnie GKSŻ planuje przerwę w rozgrywkach, która dla zawodników niebiorących udziału w żadnych innych turniejach trwa nawet cały kalendarzowy miesiąc. Tym samym sztucznie przedłuża rozgrywki, których finał następuje na przełomie lata i jesieni. Jaką mamy pogodę we wrześniu lub październiku chyba nie muszę pisać. Nierzadko przecież w tych miesiącach bardzo trudno o warunki sprzyjające rozegraniu spotkań, a także komfortowemu śledzeniu wydarzeń na stadionie. A to z kolei odbija się na kasie klubowej, która z powodu mniejszej frekwencji musi także liczyć straty lub podnosić ceny biletów, aby widowisko się opłacało.
Przykład z 2015 roku. 6 września miały odbyć się pierwsze mecze półfinałowe. Z powodu opadów deszczu przełożyli prawie wszystkie mecze za wyjątkiem toruńskiego. Mecz mógł się tam odbyć dzięki konstrukcji dachowej, która chroni większą część toru przed opadami. Nie w tym jednak rzecz, aby zmuszać kluby do montowania takich właśnie zadaszeń. Należy przy układaniu terminarza wziąć pod uwagę warunki w jakich żyjemy. Odwołanie meczu to nie problem. Problemem staje się termin, w którym można go potem powtórzyć. Dlaczego GKSŻ planuje wolne terminy w rundzie zasadniczej, a takich już nie ma pod koniec sezonu? Po co nam ta długa przerwa w trakcie ligi? Czy naprawdę nie można tego czasu rozsądniej zagospodarować? Sztuczne wydłużanie widowiska jest męczące i nużące. Jeżeli włodarze ligi są tak spragnieni emocji niech na wrzesień zaplanują różnego rodzaje turnieje, a ligę ?puszczą? swoim rytmem bez przerw i zbędnego oczekiwania. A może warto powrócić do pomysłu z powiększeniem ligi?
Na Wyspach Brytyjskich deszcz jest znakiem rozpoznawczym. Przy ośmioosobowej stawce drużyn potrafią rozpocząć rozgrywki w trzeciej dekadzie marca, a kończyć tak jak u nas - w końcowej fazie lata. A spotkania odbywają się w każdym miesiącu i bez żadnych przerw. Można? Można. Mało tego. Niekiedy mecze rozgrywane są w co drugi czy trzeci dzień. Oczywiście nikt nie oczekuje od Polaków, aby zaczęli jeździć kilka razy w tygodniu.
Choć kto wie? Może warto się zastanowić nad takim rozwiązaniem, korzystnym szczególnie dla zawodników, którzy nie mają tylu okazji do startów, a niejednokrotnie polski klub jest ich jedynym pracodawcą. Niedzielne mecze rozgrywane z udziałem obcokrajowców i liderów, a w tygodniu tylko z udziałem Polaków z tzw. drugiej linii, czy nawet głębokich rezerw? Pomysł oczywiście wymaga dopracowania, bo nie brakuje mu wad. Ale zawsze to pewne rozwiązanie. I dla kibiców i dla klubów. Lepsze to niż miesięczna przerwa, przez którą są potem problemy z zakończeniem sezonu w sprzyjających warunkach. Mam tylko nadzieję, że nie doczekam czasów, kiedy play-offy będą rozgrywane w grudniu, a podczas Bożonarodzeniowych Świąt zamiast śpiewu kolęd w wykonaniu zawodników leszczyńskich byków słychać będzie warkot motorów na Smoczyku.
Speedway Grand Prix a polska liga
O tym, że te dwie organizacje toczą ze sobą rywalizację nikt oficjalnie nie mówi. Jednak fakty mówią same za siebie. Cykl Grand Prix, używając niewyszukanych słów, nie leży PZM-otowi, a właściwie zarządom polskich klubów. Turniej organizowany wieczorową, sobotnią porą, niemal doprowadza do zawału serca managerów polskich lig, wznoszących modły, aby ich liderom nic się nie stało. Następnego dnia odbywa się przecież liga. Terminarz jest nieubłagany i nieugięty. Podczas gdy turniejów namnożyło się nam jak grzybów po deszczu, to praktycznie nie ma kiedy organizować kolejnych rund walk o światowy czempionat. Średnio co drugi tydzień gościmy na turniejach organizowanych przez BSI. Następnego dnia startuje polska liga. Zawodnicy w niecałe 24 godziny muszą przebyć długą drogę z zakątków Europy, aby wystartować na polskich torach. To duży wysiłek dla żużlowca, aby po trudnej nocy być znów gotowym na sto procent możliwości i wspomóc swój klub. Nie zapominajmy, że Polska też jest organizatorem kilku rund cyklu Grand Prix. W ubiegłych latach mieliśmy trzy rundy na ojczystej ziemi. Przypomnijmy, 18 kwietnia 2015 gospodarzem była Warszawa, a 19 kwietnia polska liga nie jechała. 29 sierpnia runda w Gorzowie. 30 sierpnia liga nie jedzie. Ostatnia runda 3 października w Toruniu. Oczywiście jest to już koniec sezonu w Polsce, o czym była mowa powyżej. Po każdej rundzie GP organizowanej w naszym kraju następnego dnia liga ma wolne. Dlaczego GKSŻ każe naszym zawodnikom wracać kilkaset kilometrów z europejskich turniejów na następny dzień do Polski, a w przypadku gdy BSI organizuje u nas swój turniej, niedziela po tym wydarzeniu jest wolna od zmagań ligowych? Czy nie można inaczej ułożyć planu? To jest absurd pojawiający się praktycznie w każdym sezonie. Kto więc ustala ten terminarz i jakimi kryteriami się posługuje? To kalendarzowy niewypał Głównej Komisji Spotu Żużlowego.
Grand Prix ? zawodnik ? ligowy klub
Wracamy jednak do zawodników. Pół biedy jeżeli cało zakończy rundę o SGP. Co w przypadku, gdy do Polski wraca nie w pełni sił w wyniku odniesionej kontuzji? Cierpią na tym kluby i my kibice. Tak naprawdę Polacy utrzymują turniej, który wyrządza im najwięcej szkód. Nicki Pedersen, Chris Holder i inni żużlowcy ze ścisłej światowej czołówki mogą walczyć o tytuł Mistrz Świata dzięki pensjom, które gwarantuje im polski klub. I chwała za to, że zawodnik jest ambitny. Ale w przypadku, gdy główny pracodawca ponosi konsekwencje z powodu niegospodarności zawodnika, to ten powinien ponieść konsekwencje swoich działań. Nie od dziś wiadomo, że cykl GP nie daje zarobić, ale tytuł i prestiż robią swoje. Kilku zawodników otwarcie powiedziało, że praktycznie dopłaca do startów w GP. Inni z kolei swoją decyzją o rezygnacji ze startów w tym cyklu wysłali sygnał, że te sobotnie turnieje nic im nie dają poza sławą. Owszem - jesteś rozpoznawalny, to stworzysz większe grono sponsorów. Ale co jeżeli przegrywasz? Przychodzisz do Najlepszej Żużlowej Ligi Świata która cię dofinansuje.
Stadiony
Możemy się nimi poszczycić. Piękne obiekty mogące pomieścić wielką liczbę spragnionych żużlowych emocji fanów. Aby docenić to co mamy wystarczy chociażby spojrzeć na ?piknik? w lidze szwedzkiej czy angielskiej. Trybuny, a właściwie ich brak jest cechą rozpoznawczą wspomnianych lig. Na tym tle praktycznie każdy polski stadion wypada okazale i może nosić miano pięknej areny zmagań żużlowców. Zmodernizowany Gorzów, wyremontowana Zielona Góra, wybudowany od nowa Wrocław, czy piękna Motoarena z zadaszeniem. Nasze stadiony budzą powszechny podziw nie tylko w naszych oczach, ale przede wszystkim w oczach zagranicznych gości. Nic więc dziwnego, że polscy działacze z taką chęcią walczą o organizację turniejów Grand Prix. Nasze obiekty wyróżniają się na tle tych, które organizują walki o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. Kiedyś wymyślono sztuczne nawierzchnie i spróbowano urządzać na nich wielkie imprezy. Pozwoliło to przenieść imprezy do wielkich miast. Wielkie miasta to i większe pieniądze, które są głównym motorem napędowym tej dyscypliny sportu (jak wszystkich zresztą). My jednak postanowiliśmy pozostać wierni naturalnym nawierzchniom i tylko po cichu śmialiśmy się, że inne kraje muszą w taki sposób zabiegać o dochodowość imprezy. Do czasu. Wybudowaliśmy Stadion Narodowy, który miał być domową areną polskiej reprezentacji piłki nożnej. Miał. Szybko okazało się, że ta budowla nie zarabia na siebie. Poza organizacją kilku spotkań piłkarskich w ciągu roku istnieje tam możliwość organizacji przeróżnych imprez. Nikt nie przypuszczał, że PZM spróbuje zorganizować tam rundę GP. Wielkie pieniądze poszły na organizację cyklu na sztucznej nawierzchni. W kraju, który żużlem stoi i posiada tyle fantastycznych torów, postanowiono zorganizować turniej GP na sztucznej nawierzchni. Totalny bezsens. W 2015 r. zawody zakończyły się wielkim blamażem organizatorów, pieniądze wyrzucono w błoto, a zamiast reklamy zobaczyliśmy antypromocję sportu żużlowego. To nauczka dla wszystkich, że nie powinniśmy zmieniać tego, co dobrze funkcjonuje.
Najlepsza żużlowa liga świata? Śmiech na sali
Kto zatytułował nasza ligę jako tą najlepszą? I czym się kierował nadając jej takie miano? Prawda jest taka, że chyba nikt nie bierze tych słów na poważnie. Owszem startują u nas wybitni zawodnicy, którzy talentem i umiejętnościami stanowią doskonałą reklamę sportu motorowego. I co z tego? Ci sami zawodnicy startują w Szwecji. Dlaczego Elitserien nie nazwać tą najlepszą? Mają ku temu bardzo dobre predyspozycje. Co brakuje im, a co mamy my? Pieniądze. Kupiliśmy sobie ten tytuł. Zawodnicy wiedzą, że polskie kluby opłacają ich jazdę lepiej od innych lig. Kluby same podbijają stawkę, próbując złapać najlepszych zawodników. Żużlowcy zaś tylko na tym korzystają. My pozostajemy z tym hasłem wylansowanym przez media i żyjemy w śnie o najlepszej żużlowej lidze świata. W lidze, z którą żadne organizacje się nie liczą. Gdy turniej GP nie dojdzie do skutku, to zostaje przeniesiony na niedzielę, a polska liga ma się dostosować i przenieść swoje spotkania. W lidze, która dopłaca BSI za możliwość organizacji poszczególnych rund cyklu, choć to może się nie kalkulować. Wreszcie w lidze której główny podmiot wykonawczy jakim jest GKSŻ nie dba o interesy rodzimych zawodników układając terminarz tak, aby pieniądze w kasetce się zgadzały. Nie jest przecież tajemnicą że kibica nie stać na zakup drogiego biletu na GP i następnego dnia na ligowe spotkanie. Pozostaje mieć nadzieję, że polska liga w porę się opamięta i nie podzieli losu brytyjskiej, która przez swoją rozrzutność i niegospodarność jest teraz jedną z biedniejszych rozgrywek. Pozostajemy póki co najdroższą żużlową ligą świata. Do czasu.