Nikt w Lublinie nie ukrywa, że celem jest awans do pierwszej czwórki - mówi Jacek Ziółkowski, kierownik drużyny z Lublina. - Nie znalezienie się w play-off będzie uznane za porażkę - dodaje.
Motor Lublin był jednym z królów polowania na pierwszoligowym froncie. Największe wzmocnienia to oczywiście pozyskanie Szweda Andreasa Jonssona i braci Dawida i Wiktora Lampart. - Przy takich wzmocniach, miejsce poza pierwszą czwórką zostanie uznane za porażkę - przyznaje Jacek Ziółkowski. - Oczywiście to jest tylko sport, a w dodatku jeszcze żużel, ale stawiamy sprawę jasno. Zmiany kadrowe są znaczące. Zespół został naprawdę solidnie wzmocniony. Także formacja juniorska. W moim przekonaniu nasz zespół będzie stać na dużo.
Ostatni raz Motor dysponował tak silnym zespołem w 2004 roku. Wtedy dotarł do baraży o ekstraligę, które przegrał z Falubazem (52:38 w Lublinie i 31:59 na wyjeździe). - To prawda, że od tamtego czasu w Lublinie nie było takiej "paki" jak teraz - przyznaje Ziółkowski. - Ale wtedy skład miał być jeszcze mocniejszy, ale w marcu odszedł od nas niespodziewanie Robert Dados (popełnił samobójstwo - dop. autor). Nie skończyliśmy jednak źle, bo dotarliśmy aż do baraży. Myślę, że gdyby wtedy "Dadi" był z nami, to wywalczylibyśmy awans do ekstraligi. Od tamtej pory Lublin nie miał już tak silnego zespołu, aż do teraz. Kto wie, może i tym razem dotrzemy do meczów o awans o PGE Ekstraligę? Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu. Poza tym atmosfera wokół żużla w Lublinie jest rewelacyjna. Wypadałoby to wykorzystać.