Już w pierwszym wyścigu derbów Wielkopolski miało miejsce klasyczne domino i zabrakło miejsca dla Marcela Kajzera. Wypadek nie wyglądał groźnie, ale żużlowiec drużyny gości długo nie podnosił się z toru. Kiedy już stał, udał się do karetki. Po kilku chwilach opuścił ambulans i poszedł o własnych siłach do parku maszyn. Kiedy przekazano komunikat o braku zdolności żużlowca do dalszych startów, stało się jasne, że drużyna z Poznania będzie miała bardzo ciężko o podjęcie wyrównanej walki w Ostrowie. - Gospodarze chyba nas się mocno bali, skoro już w pierwszym wyścigu wyeliminował ich lekarz jednego z czołowych moich zawodników. Bark czasami wypada żużlowcom, ale jak się go wstawi, to wszystko jest w porządku - mówił po meczu Tomasz Bajerski, trener Iveston PSŻ Poznań.
Kiedy nastąpiła kosmetyka toru po czwartym wyścigu, rundę honorową po ostrowskim owalu zrobił Marcel Kajzer, który w niezłym tempie przebiegł 372 metry, po drodze wykonując pajacyki i pompki. Co skłoniło go do takiej manifestacji? - Z jednej strony poszedłem pożegnać się z kibicami, bo było pewne, że nie pojadę dalej w meczu, więc chciałem im podziękować. Miejscowi kibice też mnie lubią, więc dlaczego miałem tego nie zrobić? Pokazałem jednocześnie, że jestem sprawny i nic mi nie dolega. Sędzia tutaj nie miał nic do gadania, bo to lekarz podjął taką, a nie inną decyzję - tłumaczył Kajzer.