Zwycięstwem Janusz Kołodzieja zakończyły się wczorajsze zawody Grand Prix Challenge w Landshut. Zawodnik po ośmiu latach przerwy wraca do rywalizacji o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata.
Zawody w Landshut były trudną przeprawą nie tylko dla Janusza Kołodzieja, ale dla wszystkich uczestników, a rywalizację utrudniły opady deszczu przed zawodami - Gdy zobaczyłem tor, myślałem, że to będą zawody tylko na zaliczenie. Tym bardziej, że czekają nas przecież ciężkie mecze ligowe i play-offy. Uznałem, że trzeba odjechać te zawody i nie myśleć o niczym. Gdy jednak na konto wpadła pierwsza, druga i potem trzecia „trójka” pomyślałem, że trzeba trzymać poziom do końca. W ostatnim czasie udało mi się rozwiązać problem ze sprzęgłami, dzięki czemu mogłem wygrywać straty i to było w tych zawodach najważniejsze.
O losach awansu Janusza Kołodzieja do przyszłorocznego cyklu Grand Prix decydowała ostatnia gonitwa. Wychowanek tarnowskiej Unii przyznał po zawodach, że do samego końca nie zdawał sobie sprawy, które miejsce ostatecznie zajmie - Modliłem się tylko o to, żebym nie został wykluczony. Udało się, dojechałem drugi. Nigdy nie liczę punktów i nie wiedziałem do końca, co to drugie miejsce znaczy. Gdy zjeżdżałem do boksu to wypatrywałem Krzysztofa Cegielskiego, żeby mi powiedział na czym stoimy. Gdy usłyszałem, że wygraliśmy zawody, byłem bardzo szczęśliwy. Marzenia się spełniają. Przed zawodami nigdy bym nie powiedział, że skutek będzie właśnie taki.
- Wiem, że nie powinienem myśleć przed zawodami o tym, co będzie jak awansuje, ale powiem szczerze, że przed Landshut myślałem. Trochę zabijałem w ten sposób czas. Rozważałem różne scenariusze, zastanawiałem się co zrobić w zimie, jak się przygotować sprzętowo, fizycznie i logistycznie. Teraz muszę się trzymać tych przemyśleń - zakończył Janusz Kołodziej.