Wierzyłem w zwycięstwo ze Stalą, ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że to może być szalenie trudne - mówi Marek Cieślak. - Wszyscy wiedzą, że Lindgren jeździ na pół gwizdka. Na dobrą sprawę mógłby powiedzieć, że nie przyjedzie i nikt z nas nie mógłby mieć do niego pretensji. Wtedy nie byłoby nas w ogóle w play-off, bo nie przyjechałby na mecz z GKM. Swoje zrobił też właśnie horror z Grudziądzem. Musiał odbić jakieś piętno na naszej drużynie. Trochę "głupio" wygląda, że najwięcej punktów ze Stlą zdobył junior. To trochę też pokazuje, że liderzy zawiedli. Nawet Madsen nie pojechał tego, do czego nas przyzwyczaił. To nie był nasz dzień. Chyba tylko Gruchalski zrobił swoje. Pozostali tracili punkty przez głupie błędy.
Marek Cieślak przyznaje, że sprawa awansu do finału jest już praktycznie przesądzona. - Musimy powoli myśleć o walce o brąz - mówi. - I ten brąz jest bardzo realny, bo wtedy Lindgren powinien już dojść do siebie.
W drugim swoim wyścigu na tor upadł Matej Zagar, który był niezdolny do dalszej jazdy. - Myślę, że z nim wygralibyśmy, ale bardzo nieznacznie, może 46:44 lub 47:43 - uważa Cieślak. - Matej źle się jednak czuł. W pewnym momencie nie wiedział nawet gdzie jest.
Mecz w Częstochowie długo miał status zagrożonego i z tego powodu od soboty prace na torze nadzorował komisarz.
- PGE Ekstraliga też nam zafundowała mały problem - mówi Cieślak. - Uznała, że ten mecz jest zagrożony, choć prawdopodobieństwo opadów było niewielkie. Od rana w sobotę komisarz nic nie robił tylko ubijał tor, bo takie są procedury. Zagrożenie zostało zniesione dopiero o godz. 10 w niedzielę. Co z tego, jak nawierzchnia była już taka, która specjalnie nam nie leży.