30 września odbędzie się Memoriał Henryka Żyto. Były zawodnik i trener Wybrzeża, to również ojciec dwóch synów. Jeden z nich, Piotr poszedł w jego ślady. Obecnie jest trenerem OK Kolejarza Opole.
Czy mając ojca, tak znakomitego żużlowca, była w ogóle opcja, by nie został pan żużlowcem?
Piotr Żyto: Tak, bo ja zacząłem późno. Tata wcale mnie nie namawiał, bym jeździł na żużlu. To nie było jak z Patrykiem Dudkiem, braćmi Pawlickimi, czy Kasprzakami. Ja po prostu dostałem od taty motocykl, zacząłem jeździć i wybierałem się na stadion. Jak podjąłem decyzję że chcę jeździć, to tata się ucieszył. Nie namawiał mnie do tego, ale było widać jego radość.
Pana brat Paweł też próbował jazdy na żużlu?
On był w szkółce, ale miał wypadek, kontuzję kolana i skończył.
A jak pan reagował na starty ojca?
Na pewno człowiek się martwił, bo tata miał sporo kontuzji. On często zabierał mnie na mecze, byłem na prawie każdym spotkaniu. Gdy miałem 9 lat, wypisałem sobie pierwszy program. Zbierałem programy i teraz mam potężne archiwum, jest ich ponad 4 tysiące. Zbierałem też wycinki na temat taty. Na początku interesowałem się żużlem jako kibic. Nie miałem parcia na zostanie żużlowcem.
A jak pan wspomina swoje pierwszej jazdy na motorze?
Wcześniej jeździłem na starej WFM-ce, którą przerobiłem w kierunku crossowym. Jak wsiadłem na motocykl żużlowy, to niektórzy myśleli że wsiądę na motocykl Heńka i będę zasuwał. Tak nie było. Gdy zaczynałem, był stan wojenny i nie było wielu treningów i zawodów. Później wskoczyłem do składu i było inaczej.
Czy bycie synem żużlowca oraz synem żużlowca i trenera to w pana ocenie coś innego?
Nie ma tutaj dużej różnicy. Kasprzak, czy Pawlicki też mają papiery trenerskie, a nie pracują w tym zawodzie. Jedyna różnica, to większe wymagania. Tata ode mnie wymagał na treningach więcej i trzeba było zasuwać. Na dobre to jednak wyszło.
Czy mógł pan cokolwiek wyciągnąć z warsztatu trenerskiego ojca, czy to zupełnie inny sport?
Wszystko się zmienia. Kiedyś drużyna znaczyła zupełnie inaczej. Przesiadywało się na stadionie, było wiele treningów i chodziło się razem na piłkę ręczną, czy jeździło razem na wyjazdy. Drugi dom był na stadionie i to było bardzo fajne. Zimą było podobnie, jeździliśmy na dwa obozy do Władysławowa-Cetniewa i na narty. Znaliśmy się ze sobą jak bracia. Gdy zdałem licencję, w Wybrzeżu było 16 wychowanków, jedynie Zenek Plech pochodził z Gorzowa, a sam transfer był bardzo trudny. Teraz trzeba inaczej podchodzić do treningów. To inny świat i trzeba zupełnie inaczej współpracować z zawodnikami.
Jak na pana patrzyli w szkółce i w zespole? Czy było widać ten pryzmat ojca?
Zawsze porównuje się syna do ojca. Obecnie mamy przykład z Maksymem Drabikiem, którego porównuje się do Sławka. Nie jest to pomocne, bo od synów zawodników wymaga się dużo więcej. Kiedy zdobywałem wicemistrzostwo juniorów w 1982, to taty nie było koło mnie, bo był trenerem na Węgrzech. Nigdy nie było tak, że prosił kogoś o lepszy sprzęt dla syna, tylko musiałem się przebijać sam.
Czy nie jest tak, że w obecnych czasach z takim nazwiskiem łatwiej byłoby o indywidualnych sponsorów, czego nie było wtedy?
U nas w klubie też nie było źle. Była hierarchia zawodników, choć mechanicy starali się robić sprzęt klubowy dla każdego. Jak nie szło w meczu, wsiadało się na inny motor. Ja na finał MIMP dostałem specjalny silnik i odniosłem swój największy sukces. Dwa lata później, gdy Andrzej Marynowski wyjechał do Niemiec, a Mirosław Berliński doznał kontuzji, dostałem lepszy sprzęt i jechało się inaczej.
Na czym polegała ta hierarchia?
Ci najlepsi zawodnicy - Zenon Plech, Mirosław Berliński, czy Grzegorz Dzikowski mieli pierwszeństwo do sprzętu. Były przydziały z Warszawy i każdy był obdzielony po kolei. Później przyjechał do nas pan Roman Wieczorek i mieliśmy równe Goddeny. Musiało tak być, to było zrozumiałe. Jak ktoś się wybił, to o niego dbano, a różnice sprzętowe były spore. Gdy w 1984 roku Darek Stenka złamał rękę w Szwecji, ja na jego motorze pojechałem na Memoriał Najdrowskiego i go wygrałem. Teraz każdy ma prywatny sprzęt i rzadko kiedy ktoś komuś pożycza sprzęt.
Wywiad dla strony klubowej Wybrzeża Gdańsk