Podwójne obywatelstwo gromadzi tyleż zwolenników co przeciwników. Swojego czasu głośno zrobiło się o decyzji Rune Holty. Zmiana obywatelstwa podyktowana była ówczesnymi wymogami licencyjnymi stąd w dużej mierze spotkała się z negatywnymi głosami zarówno ze strony norweskich rodaków jak i polskich. Dla Włókniarza Częstochowy zakontraktowanie 28 – letniego wtedy zawodnika, na wysokim sportowym poziomie, legitymującego się polskim obywatelstwem było rewelacyjnym posunięciem. Niesmak jednak pozostał bo dał odpowiedź jak łatwo jest czasami obejść zapisy regulaminowe. Podobnie sprawa miała się z Alesandrem Łoktajewem. W niektórych głowach zrodził się pomysł aby zawodnik, gdy był jeszcze juniorem dostał polskie obywatelstwo a tym samym mógłby startować jako polski junior. Klub z Zielonej Góry spełniłby w ten sposób kolejny przepis regulaminowy niskim nakładem sił. Ostatecznie nic z tego (na szczęście) nie wyszło. Obywatelstwo to czasami karta przetargowa, nie mająca nic wspólnego z realnymi zamiarami zainteresowanych stron. Znający temat Łoktajewa wiedzą, że w swych wyborach do końca zdecydowany nie był. Z pochodzenia Rosjanin, w 2011 zmienił obywatelstwo na ukraińskie by trzy lata później znów zmienić flagę na rosyjską przy swoim nazwisku. Jego postawa jak chorągiewki zmieniającej kierunek pod wpływem wiatru raczej nie budzi powszechnego aplauzu. Choć decyzji Holty osobiście nie trawię to jednak szacunek za to, że w swoim wyborze wytrzymał do dnia dzisiejszego. Jednak nic chyba w tym trudnego nie było. Polski paszport w sporcie żużlowym daje więcej możliwości niż innej nacji. Prawdziwym wyznacznikiem przyznania obywatelstwa powinna być, moim zdaniem wiedza historyczna i znajomość języka polskiego. Nie wystarczy samo stwierdzenie przed mikrofonem i kamerami: „Jestem Polakiem”.
Co jakiś czas powraca temat Leona (czyt. Lijona) Madsena i jego ubiegania się o dokument potwierdzający przynależność do kultury polskiej. Duńczyk osiedlił się w na północy naszego kraju i, jak idzie wywnioskować wiedzie szczęśliwe życie. Języka na razie zbyt dobrze nie zna ale sam przyznaje, że pracuje nad poprawą tej kwestii.
Dla jasności, nie mam nic przeciwko przyznawaniu obywatelstwa osobom, które w Polsce się osiedliły i wiążą przyszłość z tym krajem. Trzeba jednak stanowczo oddzielić politykę od sportu. Obywatelstwo to rzecz czysto polityczna. Spotkałem się z opinią osób do których nie przemawia za bardzo fakt występów osób politycznych na zawodach sportowych. Porcje gwizdów dają jasny wyraz ich niezadowoleniu. Trzeba jednak przyznać, że to te osoby, piastujące funkcje publiczne ostatecznie podejmują decyzję o nadaniu obywatelstwa lub też jego braku. Konsekwencja w działaniu być jakaś musi. Nie chcemy polityki w sporcie? Nie chcemy też naturalizowanych zawodników w drużynach narodowych. Reprezentacja powinna składać się z tych osób, które mają realne korzenie z krajem, których barw zamierzają bronić.
Wspomniany Duńczyk jeszcze nie dostał obywatelstwa polskiego a już pojawiają się głosy, że byłby wzmocnieniem kadry narodowej. Kadry, która przez ostatnie lata rządziła i dzieliła w Drużynowym Pucharze Świata, który to puchar został zastąpiony przez Speedway of Nations tylko dlatego, że pozostałym krajom trudno było albo skompletować 4 – osobowy skład lub po prostu rywalizować z naszymi Orłami. Powołanie Madsena będzie zatem dobrym pomysłem? Chyba tylko w tym celu aby osłabić rywala. I czy naszej kadrze naprawdę potrzebne są jakiekolwiek wzmocnienia? Za chwile dojdziemy do paradoksu. Będziemy ścigać się sami ze sobą. Któregoś dnia może w kalendarzu znajdziemy miejsce na mecz towarzyski Polska (od urodzenia) – Polska (obywatelska). I bez naturalizowanych zawodników potrafilibyśmy wystawić dwie, może trzy reprezentacje.
Obecność zagranicznych zawodników, którym przyznano polskie obywatelstwo znane jest także (a może przede wszystkim) w innych dyscyplinach sportowych. Najlepszy przykład jest bardzo blisko, za naszą zachodnią granicą. Reprezentacja Niemiec – ja ich potocznie nazywam resztą świata. Był moment, że o sile ich kadry stanowili zawodnicy z innych krajów takich jak Polska, Turcja, Albania, Tunezja. My też zresztą mieliśmy epizod tzw. „farbowanych lisów” choć tego stwierdzenia za bardzo nie lubię to tu jest mimo wszystko na miejscu. Była przecież pewna zasadnicza różnica między naszymi przybranymi dziećmi a niemieckimi. U sąsiadów grali bo chcieli i prezentowali odpowiednio wysoki poziom. U nas raczej dlatego, że nie mieli szans zaistnieć w kraju swojego „pierwszego wyboru”.
Czy zatem należy zaniechać powołania naturalizowanych zawodników? Czym innym jest nadanie obywatelstwa w wieku 20 – 30 lat a czym innym, gdy człowiek od urodzenia wychowuje się w środowisku, które może nie są jego rodzinnymi stronami ale ma z nimi więź jak to było w przypadku Antonio Lndbaeck`a. Dziś możemy powiedzieć, że ten czarnoskóry zawodnik mocno ubogacił swoją postawą sport żużlowy.
Nie wnikam w decyzje polityczne, jakie zasady i jakie kryteria są respektowane przy wydawaniu dokumentów potwierdzających przynależność do grupy, których cechami są:
- wspólne pochodzenie i losy historyczne
- określone terytorium zamieszkiwane od wieków
- wspólna kultura tradycja i religia
- wspólny język
- powstawanie i funkcjonowanie rynku.
Chciałbym jednak aby rozgraniczyć politykę od sportu. Powinna być gruba kreska oddzielająca nadanie obywatelstwa od reprezentowania ojczystych stron. Warto w tym miejscu zacytować ostatnie słowa Dominika Kubery: „Dla mnie jazda dla kraju to duma i honor”.
I gdy już będzie po fakcie, Madsen otrzyma dokument stwierdzający jego nową przynależność to jak wówczas Sergiusz Ryczel wymawiać będzie jego imię? „Lijon” po duńsku, czy „Leon” po polsku?