Australijczyk zakończył swoją wyjątkową wspinaczkę na szczyt czarnego sportu w ostatniej rundzie sezonu 2017, rozegranej w Melbourne, gdzie został pierwszym reprezentantem swojego kraju, który mógł świętować zdobycie złota w swojej ojczyźnie.
W erze SGP tylko Tony’emu Rickardssonowi i Nickiemu Pedersenowi udało się obronić tytuł. Doyle, jak widać podobnie do niejednego żużlowca w jego sytuacji, nie miał najłatwiejszego czasu w roli mistrza.
Zakończył kolejny sezon na siódmym miejscu w klasyfikacji końcowej, które okazało się jego najniższym od czasu wejścia do cyklu w 2015 roku. Same pozycje powyżej ósmej to i tak wybitny wynik, biorąc pod uwagę, że pierwszą rundą w karierze Doyle’a była Warsaw SGP w 2015 roku.
Rola obrońcy tytułu wiązała się dla niego z większą presją, a bycie najważniejszym nazwiskiem w światku dyscypliny również nie było łatwe.
W zeszłym roku chciałem się tym cieszyć, ale kompletnie się to nie udało. Nałożyłem na siebie mnóstwo presji. Sprawy nie szły zgodnie z planem. To była wielka lekcja i w tym czasie dowiedziałem się o wiele więcej niż w czasie ostatnich trzech albo czterech lat. Nie lubiłem nowego siebie, gdy trzeba było próbować być tym liderem, mistrzem świata. Z presji wiele się nauczyłem – wspomina Doyle.
Samo odnalezienie się w nowej roli okazało się czasochłonne. – Nie dorastałem będąc w centrum zainteresowania– dodaje. – Trudno było być Jasonem Doylem, mistrzem świata i jednocześnie Jasonem Doylem, czołowym żużlowcem. Zawsze byłem na uboczu i nigdy nie byłem tak sławny na żużlowej scenie. Wydaje się, że właśnie z tym najtrudniej było sobie poradzić– mówi.
Mistrzostwo świata, co jasne, wiąże się z dodatkowym zainteresowaniem także poza torem. Dla Doyle’a nie zawsze było to do pogodzenia z poszukiwaniem sił na osiąganie najlepszych wyników.
Pełno ludzi chce rozmawiać i nawiązywać kontakt przed zawodami. Nie jestem typem człowieka, któremu to pasuje, bo koncentruję się i przygotowuję do mojej pracy. To nie jest tak, jak w każdej innej pracy, że można sobie po prostu pogadać z innymi, zrobić przy tym swoje i to zrobić na 100 procent. Jestem takim człowiekiem, który musi przysiąść i dokładnie przemyśleć, co mam zamiar zrobić w tych zawodach. Czasami inni mogą myśleć przez to, że jestem arogancki i nie chcę rozmów. Taki jednak po prostu jestem i byłem przez ostatnie 10 lub 15 lat, gdy jeżdżę na żużlu. Wydaje mi się, że musiałem to wyjaśnić wielu ludziom, bo nie widzą zawodników od tej strony. Na żużlu ma się to bardzo duże szczęście, że można mieć bliski, osobisty kontakt z zawodnikami. Nie jest tak w innych najważniejszych sportach motorowych– powiedział Doyle.
Z jednej strony chce być do maksimum skoncentrowany na swoich zadaniach, ale docenia też lepsze strony popularności. Nie lekceważę żadnego okazu zainteresowania– wyjawia. – Gdy zakończę karierę, to wiem, że całe ono odejdzie. W tej chwili naprawdę dobrze się czuję z bycia Jasonem Doylem i staram się wrócić na pierwsze miejsce. Rozumiem, że kibice chcę mieć kontakt z zawodnikami i też trzeba się starać go nawiązywać. Jest to jednak zwyczajnie trudne, gdy chce się wygrywać biegi i nie myśleć o tym od tej strony. Mam nadzieję, że w tym roku będę mógł się kontaktować nieco więcej, gdy już nie jestem mistrzem świata i pokazać nieco inny styl– wierzy Doyle.