Jakie to uczucie obudzić się w niedzielę rano, zaraz po tym jak w piątek zostało się mistrzem świata juniorów, a dzień później, wraz z Fogo Unią, sięgnęło się po tytuł drużynowego mistrza Polski?
To były dla mnie wyjątkowe dwa dni. I przyznam się, że po finałowym meczu ze Stalą Gorzów, gdy już opadły pierwsze emocje, nawet nie potrafiłem się cieszyć. Przeprosiłem rodziców, dziewczynę, znajomych i... poszedłem spać. Rano, już gdy odpocząłem, wszystko wróciło do normy. Wtedy też dopiero do mnie dotarło, co się w te dwa dni wydarzyło. No i pojawił się wielką radość.
Jako junior ma Pan jeszcze coś do zdobycia?
Dużym wyzwaniem jest dla mnie obrona tytułu indywidualnego mistrza świata. Tym bardziej, że jeszcze żadnemu Polakowi nie udało się ta sztuka.
Z Fogo Unią też pewnie chcecie ponownie sięgnąć po złoto?
To nasz cel. Ale zapewniam, że przed sezonem nikt z nas medali na szyję sobie nie zawiesza. Ciężko za to pracujemy, bo wiemy, że to konieczne, aby powtórzyć wynik z ubiegłego roku.
Byki to taki zespół, w którym są bardzo skuteczni seniorzy. A Pan jako junior zapewne chciałby startować częściej niż tylko trzy regulaminowe biegi. Jak to zrobić?
To, ile kto razy wyjeżdża na tor, zależy od dyspozycji danego zawodnika. Jeśli w tych trzech swoich startach przywiozę komplet punktów, to nie pozostawię trenerowi Piotrowi Baronowi wyboru. Menedżer będzie musiał na mnie postawić. Mam zresztą wrażenie, że w minionym sezonie pokazałem już, że warto na mnie stawiać. Nawet jak jeden wyścig mi nie wyjdzie.
Kiedyś istatniał przepis, że mistrz świata juniorów otrzymywał dziką kartę do cyklu Grand Prix. Pan chciałby się tam sprawdzić?
U każdego żużlowca Grand Prix siedzi w głowie. Ja nie jestem wyjątkiem. W tym miejscu musiałbym jednak zadać sobie pytanie, czy jestem na takie wyzwanie już gotowy? Moim zdaniem jeszcze nie. Kiedyś chciałbym jednak tam awansować i spełnić swoje sportowe marzenia.